Po pierwsze dlatego, że solidne wzrosty indeksów po części są zasługą „wyciągania” ich w ostatnich minutach piątkowego handlu przed inwestorów-spekulantów. Jeszcze na kwadrans przed końcem notowań ciągłych indeksy zyskiwały tylko połowę tego, co widać w końcowych statystykach dnia. Zresztą indeksy indeksami, ale jeśli spojrzeć na liczbę spółek rosnących i spadających, to trudno pominąć fakt, że jednych i drugich było mniej więcej tyle samo. Rynek trzymał się dobrze głównie dzięki branży bankowej (wzrost indeksu WIG-banki o 1,3 proc., a kursów BRE, BPH, czy BZ WBK – aż o 2-6 proc.). Outsiderem pozostaje branża budowlana, której indeks jako jedyny zanotował w piątek spadek. Faktyczny obraz rynku jest więc mniej optymistyczny, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka.
Drugi powód ostrożności, z którą trzeba oceniać piątkowy wzrost, to niskie obroty. Właściciela znów zmieniło stosunkowo mało akcji – wartość obrotów ledwie sięgnęła 1,5 mld zł. Widać, że inwestorzy są ostrożni w kupowaniu akcji, pamiętając niedawne nie najlepsze wyniki finansowe kilku istotnych dla obrazu rynku spółek, jak Telekomunikacja Polska, czy koncerny paliwowe. Poza tym swoje robi mniejszy napływ pieniędzy do funduszy inwestycyjnych w kwietniu, a także kilka ofert publicznych, które odciągają gotówkę z parkietu.
Po zwyżkach cen akcji w USA w piątkowy wieczór jest szansa na to, że piątkowe odbicie będzie kontynuowane z początkiem nowego tygodnia. Jednak dopiero towarzyszący zwyżkom wzrost obrotów uspokoi serca sceptyków, którzy nie do końca wierzą, że to już definitywny koniec spadkowej serii.