A-Z Finanse: Jest źle. Ale…

O ile bowiem jeszcze kilka tygodni temu inwestorzy mogli z powodzeniem ograniczać straty, przesuwając pieniądze z akcji małych i średnich spółek do tych największych, które trzymały się blisko historycznych szczytów, to teraz taka roszada już nie działa. Spadają solidarnie niemal wszystkie spółki. W miarę spokojną przystanią są tylko te nisko wyceniane, które do niedawna były w kryzysie i których inwestorzy nie zdążyli jeszcze wywindować do bardzo wysokich poziomów.

Z punktu widzenia analizy wykresów ta korekta trwa już na tyle długo, że powinna mieć się ku końcowi. Na warszawskiej giełdzie niezmiernie rzadko zdarzały się do tej pory pięciotygodniowe serie spadków. Ale z drugiej strony trzeba przyznać, że np. w przypadku indeksu WIG20 w piątek została definitywnie przełamana ważna bariera 3500 pkt.

Zachowanie się indeksu w jej okolicach analitycy uznawali za papierek lakmusowy siły spadków. Test nie wypadł najlepiej i WIG20 ma dziś otwartą drogę do kolejnej, jeszcze ważniejsze strefy 3200 pkt. Dziś brakuje do niej jeszcze 6-7 proc. Gdyby i ona padła, trzeba byłoby już mówić o tym, że na parkiecie rodzi się bessa. W przypadku indeksu średnich spółek mWIG spadki powinny się zatrzymać, gdy osiągnie on 4150 pkt. To tam w zeszłym roku zahamowała ostatnia duża korekta. W przypadku mWIG-u też mamy więc jeszcze 6-7 proc. potencjału spadkowego.

Patrząc na rynek chłodnym okiem należałoby się spodziewać odbicia cen – choćby niedługiego – już za moment. Czwartkowa i piątkowa panika wyrzuciła z rynku najbardziej nerwowych graczy, a mogła też zachęcić najbardziej agresywnych spekulantów, by wejść na rynek na początku nadchodzącego tygodnia. Ich popyt oczywiście szybko może wyparować, ale czego dziś rynkowi najbardziej potrzeba, jeśli nie jakiegoś dna, które stanowiłoby nowy punkt odniesienia?

Szukając pocieszenia w trudnych czasach trzeba też przypomnieć, że bardzo często odbicia lub wręcz eksplozje optymizmu na parkietach nadchodzą wtedy, kiedy nikt, absolutnie nikt się ich nie spodziewa, zaś na rynku są niemal sami pesymiści, wieszczący jak najgorsze scenariusze. Czy z takim defetyzmem mamy już dziś do czynienia? Chyba jeszcze nie, choć pewnie ten moment już jest coraz bliżej, skoro słowo „bessa” analitycy odmieniają już przez wszystkie przypadki.

Niestety mało kto jest w stanie dziś odpowiedzieć na pytanie o zakres kryzysu na amerykańskim rynku najbardziej ryzykownych kredytów hipotecznych. Nikt dziś nie jest w stanie powiedzieć jak kryzys „hipoteczny” w USA może wpłynąć na tempo rozwoju amerykańskiej i światowej gospodarki. Trzeba jednak pamiętać, że duża część amerykańskiego popytu konsumpcyjnego na całym świecie pochodzi z „dobierania” kolejnych transz kredytów hipotecznych.