Utrzymujący się optymizm widać po bardzo ograniczonej skali spadków. Indeks małych spółek sWIG80 zdołał nawet osiągnąć symboliczny zysk – jedną setną procenta. Przewaga spółek taniejących nad rosnącymi nie była zbyt duża – pierwszych było 170, a drugich – 120. Zresztą warszawska giełda nie była odosobniona w skłonności do odpoczynku. Na Węgrzech akcje też spadły przeciętnie o niecałe pół procenta. Choć np. w Londynie i Paryżu indeksy zakończyły dzień na niewielkich plusach.
Tak, czy owak, wtorkowy sygnał, że kontrolę nad polskim rynkiem akcji przejmują kupujący, nie został środowymi spadkami unieważniony. WIG20 jest wciąż ok. 2 proc. powyżej kluczowej strefy 3650-3600 pkt., której przełamanie spowodowałoby drżenie serca każdego posiadacza akcji. Teraz trzeba tylko utrzymać ceny na bezpiecznym poziomie przez kilka dni, by rynek znów zdołał nabrać sił do kolejnego ruchu w górę. Jedyny kłopot w tym, że nasi inwestorzy wyglądają na całkiem ubezwłasnowolnionych. Trzeba było potężnego wystrzału optymizmu na rynku amerykańskim, by obudzili się z przedwczesnego snu zimowego i niewykluczone, że jakieś poważniejsze ostrzeżenie zza Oceanu (a przecież groźba recesji w tamtejszej gospodarce oraz poważny kryzys na rynku kredytów hipotecznych nie zostały jeszcze zażegnane) może znów przewrócić sytuację w Warszawie do góry nogami.
Na razie cieszmy się tym, co jest. W środę utrzymały się dość wysokie – przynajmniej na tle ubiegło tygodniowej mizerii – obroty. Wartość handlu przekroczyła 1,6 mld zł, co poniekąd jest dobrym sygnałem dla rynku. Zwłaszcza w powiązaniu z bardzo ograniczoną przeceną akcji. Świadczy bowiem o tym, że nie tylko ożywiła się podaż (co jest oczywiste po dużym wzroście cen największych spółek), ale i kupujący nadal nie pasują.