Wydaje się, że za chwilę obok rosyjskiego, będziemy mogli nabijać się i z chińskiego systemu bankowego. Kraj Środka jest tak ogromny, że i problemy przyjmują niewyobrażalną dla nas skalę. Jak zwykle idzie o kasę – a rabusiami wcale nie są zbuntowani chińscy chłopi, a sama elita – począwszy od prezesów, poprzez dyrektorów oddziałów, a na szeregowych pracownikach skończywszy. Nie tak dawno zniknął jeden z dyrektorów Bank of China. Tak się złożyło, że razem z nim zapodziało się gdzieś bagatela – 100 milionów dolarów. Niedługo potem aresztowano kilkunastu pracowników innego komercyjnego banku. Podejrzani są o defraudację… prawie miliarda dolarów. Takich przypadków jest oczywiście więcej – a kwoty idą w grube miliony dolarów. Przy tym słynna propozycja naszego rodzimego Lwa salonowego wydaje się po prostu śmieszna. Chińczykom wcale nie jest jednak do śmiechu. W ciągu kilku ostatnich lat za przestępstwa i wykroczenia bankowe ukarano 58 tysięcy osób zatrudnionych tylko w dwóch spośród czterech największych chińskich państwowych banków. Całkiem nieźle – zwłaszcza, że do tego dochodzą złe kredyty całego sektora, warte ponad 200 mld dolarów (sic!).
Kiedy się właściwie już wali i pali – świetny interes wyczuły największe globalne banki. Oczywiście nie mogło tutaj zabraknąć Citibanku, HSBC i kilku innych gigantów. W ostatnich miesiącach banki te stały się współudziałowcami dziesięciu chińskich instytucji. Komunistyczni towarzysze czując pismo nosem prowadzą rozmowy o sprzedaży części udziałów w kolejnych ośmiu instytucjach. Do końca ubiegłego roku zagraniczne instytucje finansowe zainwestowały w chiński sektor bankowy coś koło 320 miliardów dolarów. Kwota niewyobrażalna, ale jak to Naczelny opowiadał, jak jeden z jego znajomych ze studiów – Chińczyk – mówił, że on to z takiej małej, podrzędnej mieściny pochodzi (gorzej niż u nas z Kielc ;). Raptem jakieś 2 czy 3 miliony mieszkańców…