Litościwie przemilczymy nazwę banku, ale jako case study będzie jak się patrzy. W piątek wieczorem młody człowiek wybierał się na imprezę. Jak to w takich sytuacjach bywa pojawiła się nagła potrzeba pobrania gotówki z bankomatu. Wszedł na warszawskim Ursynowie (nie dokładnie, ale niech tak to tutaj pozostanie opisane) do strefy bankomatowej swojego banku, żeby wypłacić pieniądze. Kiedy tak sobie maszyna wesoło odliczała banknoty, ze zdziwieniem zauważył w drzwiach prowadzących do wnętrza placówki… pęk kluczy! Tak, tak. Wszyściuteńkie klucze, jakie tylko sobie mógł wymarzyć jakiś przestępca. Zdziwiony zaczął wydzwaniać po nocy na bankową infolinię. Jak to jednak bywa – nie mógł się dodzwonić. Nie dał za wygraną i zadzwonił pod numer, pod którym zazwyczaj zastrzega się karty. Wśród pracowników zapanowała mała panika. Poprosili, żeby poczekał dosłownie kilka minut, aż przyjedzie ochrona. Ta zjawiła się, a i owszem, ale po jakoś rekordowo długim czasie… Pojawił się niestety kolejny problem… Panowie nie mieli żadnej karty płatniczej, a co za tym idzie nie za bardzo mogli dostać się do środka. W końcu po skorzystaniu z karty młodzieńca dostali się, wzięli pęk kluczy, podziękowali i pojechali w siną dal… Jak się można domyślać poza słowem dziękuję, nikt chłopakowi nie zrekompensował piątkowego, 45 minutowego oczekiwania i pilnowania z dziewczyną pęku kluczy zostawionego przez jakiegoś gapiowatego pracownika. W poniedziałek udał się do centrali banku, żeby dowiedzieć się, czy sprawa została jakoś załatwiona. Jak to w takich przypadkach bywa – tam nic a nic nie wiedziano, a pracownik, który przyjmował zgłoszenie dziwnym trafem udał się na urlop. Centrala obiecała się zająć sprawą i poinformować o wszystkim. Czekamy zatem jak się cała sytuacja skończy – ale tak sobie wyobrażamy, że jakieś VIPowskie gadżety za obywatelską postawę to się chyba należą… A tak swoją drogą – zapominalskiemu (zakochanemu?) pracownikowi to nie zazdrościmy…