Bezrobocie nie galopuje, bo jest już coraz mniej pracowników

Dziś GUS poda dane dotyczące stopy bezrobocia w poprzednim miesiącu. Najprawdopodobniej potwierdzą się wstępne dane Ministerstwa Pracy, które mówią o tym, że stopa bezrobocia we wrześniu wzrosła z 10,8 proc. do 11 proc. To niepokojące informacje. Czy możliwe, że w najbliższych miesiącach stopa bezrobocia znów będzie rosła i zbliży się do 20 proc. Tak jak to było w 2004 r.?
Nie, w dającej się przewidzieć przyszłości jest to absolutnie niemożliwe. Proszę pamiętać, że w rok 2009 weszliśmy ze stopą bezrobocia najniższą od lat (9,5 proc.). W ciągu roku z powodu kryzysu bezrobocie zwiększyło się do poziomu 11 proc. we wrześniu. Jak pani myśli, co by musiało się stać, żeby ten wskaźnik znów tak gwałtownie poszybował w górę?

Może jakaś globalna katastrofa? Wojna?
Nawet nie, bo w czasie wojny jest na ogół bardzo wysokie zapotrzebowanie na pracę. Ale mówiąc poważnie – ani jedno, ani drugie raczej nam nie grozi. Tak samo jak nie grozi nam masowe bezrobocie porównywalne z tym, z którym mieliśmy do czynienia w latach 2004-2005 i w latach dziewięćdziesiątych. Przede wszystkim dlatego, że polska gospodarka dość łagodnie przeszła kryzys, dzięki czemu odczuliśmy stosunkowo niewielkie jego skutki dla rynku pracy. Przecież bezrobocie w stosunku do zeszłego roku wzrosło zaledwie o niecałe 2 pkt proc. Wiem doskonale, że kiedy utrata pracy dotyczy jednostki, to jest to dla niej i jej rodziny katastrofa, ale z punktu widzenia procesów zachodzących na krajowym rynku pracy możemy mówić jedynie o stosunkowo łagodnym wzroście. Do końca roku stopa bezrobocia jeszcze wzrośnie, ale moim zdaniem najwyżej do poziomu 11,5-12 proc. Czyli będzie zaledwie (lub aż) o ok. 2 pkt proc. więcej niż w grudniu ubiegłego roku.

Niektórzy eksperci na początku roku szacowali, że dobije nawet do 15 proc.
Ja trzymam „Gazetę Prawną” z grudnia 2008 r. Szacowałam wówczas, że na koniec 2009 r. będzie ono oscylowało w granicach 11,5 proc. Wówczas większość ekspertów oraz pani minister Fedak mówiło, że będzie 14 proc. na koniec roku. Powiedziałam wówczas dziennikarzowi, że jeśli moje prognozy się nie sprawdzą, to najwyżej zjem te gazetę. Nie zrobię tego, bo zdaje się, że miałam racje. Gorzej natomiast będzie w przyszłym roku. Bezrobocie będzie rosnąć. Charakterystyczną cechą rynku pracy jest to, że zachodzące na nim zjawiska pojawiają się z kilku miesięcznym opóźnieniem w stosunku do tego, co dzieje się w gospodarce. Trzeba pamiętać, że popyt na pracę jest popytem pochodnym popytu na produkty i usługi. Jeżeli produkcja zmniejsza się lub stabilizuje, to zapotrzebowanie na pracowników maleje. Także dlatego, że w tym czasie następuje wzrost wydajności pracy powodowany postępem technicznym, technologicznym czy organizacyjnym.

Skąd to opóźnienie na rynku pracy w stosunku do sytuacji gospodarczej?

W pierwszym okresie pogorszenia koniunktury gospodarczej pracodawcy na ogół nie zwalniają pracowników, tylko obserwują i próbują przewidzieć, jak długo potrwa zła sytuacja na rynku produktów. Unikają pochopnych zwolnień, obawiając się, że jeśli koniunktura szybko się poprawi, trzeba będzie uzupełnić kadrę. A z tym wiążą się koszty transakcyjne. Do zwolnień dochodzi dopiero wtedy, gdy zła sytuacja w gospodarce nadmiernie się przedłuża.

Czyli dopiero rok 2010 będzie rokiem dużego wzrostu bezrobocia.
Nie sądzę jednak, żeby na koniec 2010 r. bezrobocie było wyższe niż 12-13 proc. Bo paradoksalnie w przezwyciężeniu problemów na rynku pracy pomoże nam demografia. W 2009 r. mamy 24,6 mln osób w wieku produkcyjnym, czyli w wieku 18-59/64 lata. Od tego roku zasoby pracy w Polsce zaczynają się kurczyć . Według prognozy demograficznej GUS w 2015 r. będzie ich 23,7 mln, czyli aż o 900 tys. mniej. W tym czasie wiek emerytalny osiągną bowiem osoby urodzone w okresie powojennego wyżu demograficznego. Jednocześnie na rynek pracy wkraczać będą osoby urodzone w okresie niżu demograficznego. Zgodnie z prognozą GUS w 2009 r. mamy 3,5 mln osób w wieku 19-24 lata, a w 2015 r. ma ich być 2,8 mln, czyli o prawie 700 tys. (to jest ok. 20 proc.) mniej.

„Znam pracodawcę, który powiedział, że dzięki kryzysowi ma pretekst aby zwolnić Kowalskiego”
Czy to oznacza, że pracę znajdą nawet ci długotrwale bezrobotni, a bezrobocie niemal zniknie?

Nie zniknie na pewno. W dalszym ciągu problemem będzie zwłaszcza bezrobocie osób młodych, absolwentów szkół niedysponujących praktyką zawodową. To jest zresztą problem rynków pracy we wszystkich krajach. Pracodawcy preferują bowiem kandydatów do pracy, którzy posiadają pewne doświadczenie zawodowe. Pamiętać należy również, iż chociaż w firmach pojawią się wolne miejsca pracy, absolwenci nie zawsze będą mogli je objąć. Rzecz w tym, iż stanowiska osób opuszczających rynek pracy bywają często niedostępne dla osób młodych, choćby z powodu wymagań biegłości zawodowej, nieodłącznie związanej z praktyką.

Czy wiele firm, w których zredukowano załogę i zmniejszono pensje, to była konieczność, czy po prostu pracodawcy wykorzystali kryzys, aby przeprowadzić restrukturyzacje.
To pytanie powinno być skierowane raczej do pracodawców. Ale – osobiście znam pracodawcę, który powiedział, ze wreszcie ma pretekst, żeby zwolnić panią X. Takie momenty przewrotów w gospodarce prowadzą do restrukturyzacji zatrudnienia, do przyspieszenia procesów przekształceń w zakładach, które między innymi mają i ten wyraz.

To często są konieczne restrukturyzacje. Nasze firmy nie są przecież najlepiej zarządzane.
Nasze firmy funkcjonują dobrze. To, co się stało w tym kryzysie, pokazuje, że staliśmy się mocną gospodarką. Niewykluczone, że do nabrania odporności na negatywne szoki gospodarcze przyczyniło się przejście przez niezwykle trudną pierwszą fazę transformacji systemowej w latach 90. i masowe bezrobocie związane z ówczesnymi procesami restrukturyzacyjnymi. Ale należy pamiętać, iż współczesne gospodarki wymagają ciągłych dostosowań, w szczególności dotyczących zatrudnienia pracowników.

Rząd szacuje, że w przyszłym roku będziemy mieć wzrost gospodarczy na poziomie 1 proc. PKB. Czy to będzie dostatecznym powodem, żeby znów zacząć tworzyć nowe miejsca pracy.
Zdecydowanie nie. W Polsce potrzeba około 4 proc. wzrostu PKB, żeby następował wzrost liczby miejsc pracy. Przy niższym wzroście gospodarczym miejsc pracy będzie nadal ubywać. Faktem jednak jest, że te prognozy rządu są bardzo ostrożne. Dla porównania Międzynarodowy Fundusz Walutowy utrzymuje na przykład, że w przyszłym roku będziemy mieć wzrost gospodarczy na poziomie 2,2 proc. PKB (prognoza z września br.).

Pani zdaniem jest to możliwe?
Wszystko zależy od tego, jaka będzie sytuacja na rynkach międzynarodowych. Na pewno dobre jest to, że w Polsce nie dochodzi do masowego bezrobocia i nie maleją raptownie dochody. W momencie, w którym pojawiłoby się masowe bezrobocie, zmniejszone dochody spowodowałyby zmniejszenie popytu globalnego i mogłoby to doprowadzić do większych perturbacji. Mocna gospodarka z wysokim popytem wewnętrznym pozwala mieć nadzieję na wzrost PKB.
No właśnie, dochody nie maleją a wręcz przeciwnie – ciągle rosną. Z danych GUS za sierpień wynika także, że w stosunku do poprzedniego miesiąca płace wzrosły o 0,4 proc., a w skali roku o 3,3 proc.

Czy takie tempo wzrostu wynagrodzeń będzie się utrzymywało nadal?
Takie tempo wzrostu płac będzie się utrzymywało przez najbliższe kilka miesięcy. Ale te podwyżki są nieodczuwalne, bo ich tempo wzrostu zbliżone jest do poziomu inflacji. Myślę, że większych podwyżek możemy spodziewać się dopiero pod koniec 2010 r.

Kiedy Pani zdaniem polskie firmy znów zaczną zatrudniać?
Od 2011 r. kurczące się zasoby pracy wywołają objawy deficytu siły roboczej podobnego do tego, jaki był w 2007 i 2008 r., kiedy pracodawcy nieustająco utyskiwali na brak kandydatów do pracy. Gdyby ówczesna koniunktura gospodarcza trwała nadal, to dzisiaj nie rozmawialibyśmy o niczym innym niż o deficycie siły roboczej. Jeżeli świat wróci do dawnego trendu, to deficyt ten wystąpi ponownie. Zwłaszcza że czeka nas organizacja Euro 2012. Wraz ze wzrostem popytu na pracowników zaczną rosnąć wynagrodzenia. Zakładając, że gospodarka światowa upora się z obecnym kryzysem, oczekiwać można, iż za dwa, trzy lata rynek pracy znów zacznie stawać się rynkiem pracownika. Wtedy podwyżki wynagrodzeń znów mogą być dwucyfrowe. Wcześniej nie ma na to szans.