Brytyjski rynek nieruchomości wychodzi z dołka

Kiedy Lauren Cleak i jej narzeczony, Chris Stevenson, szukali osiem miesięcy temu domu do kupienia w południowo-zachodnim Londynie, byli rozczarowani brakiem ciekawych ofert. Para porzuciła wtedy prowadzone bez specjalnego przekonania poszukiwania i postanowiła, że pierwsze lata małżeństwa spędzi w wynajmowanym lokum.

– Czuliśmy, że nigdy nie będzie nas stać na cokolwiek własnego – powiedziała Cleak, 28-letnia dyrektorka ds. PR w firmie odzieżowej my-wardrobe.com. A potem, zupełnie niespodziewanie, ceny zaczęły spadać, sprzedający popadać w desperację i sprawa zaczęła wyglądać coraz bardziej obiecująco.

W grudniu ubiegłego roku w pełni wykorzystali bessę na rynku i kupili trzypokojowe mieszkanie w Wandsworth za 385.000 funtów. W szczycie boomu w 2007 roku było ono wystawione na sprzedaż za 520.000. „Cena wyjściowa wynosiła 425.000 funtów, ale sprzedający mieli już zarezerwowane inne mieszkanie, więc szybko zaakceptowali naszą niższą ofertę”, mówi Cleak.

Para nie jest osamotniona w swoim przekonaniu, że być może teraz nadszedł czas, by wejść na rynek nieruchomości. Według ostatnich danych banku Halifax ceny mieszkań i domów w ciągu w roku spadły o 17,2 procent.

Choć większość ekonomistów i analityków sądzi, że ceny prawdopodobnie spadną jeszcze bardziej, nie powstrzymuje to polujących na okazje. Dodatkowo zachęca ich jeszcze i to, że według Halifax stosunek cen domów do zarobków, kluczowy wskaźnik dostępności, jest najniższy od pięciu i pół roku.

Po latach obserwowania rozkręcającej się spirali wzrostu cen kupujący po raz pierwszy zaczynają rozpychać się na rynku: single, którzy uważają, że 2009 może być ich jedyną szansą na kupno mieszkania; pary, które zdają sobie nagle sprawę, że razem stać ich na dodatkową sypialnię, ogród lub garaż; i ich rodzice, którzy postrzegają nieruchomości jako bezpieczniejszą formę inwestycji niż konta oszczędnościowe i sposób na pomoc dzieciom – słowem sytuacja, w której wszyscy wygrywają.
Narodowe Stowarzyszenie Pośredników Nieruchomości szacuje, że liczba kupujących po raz pierwszy, jako odsetek zarejestrowanych, wzrosła ponaddwukrotnie w dwóch pierwszych tygodniach stycznia – do 25 procent, wobec 10,8 procent w grudniu i 14,5 procent w styczniu 2008.
„Widzimy wiele osób szukających pierwszego domu”, mówi Kevin Hollinrake, dyrektor oddziału Hunters Property Group w Yorku. „Większość z nich to profesjonaliści po trzydziestce, którzy trochę odłożyli, ale do tej pory byli wykluczeni z rynku”.

Mark Valentine, menedżer ds. sprzedaży w oddziale firmy Bushells w londyńskiej dzielnicy Battersea, dostrzega u siebie podobne zjawisko. „Sprzedaliśmy jak dotąd w tym roku osiem domów”.
Istnieje jednak jeden poważny problem, który zagraża aspiracjom wielu potencjalnych nabywców swojego pierwszego domu: kłopoty z otrzymaniem kredytu hipotecznego. Coraz częściej banki żądają wkładu własnego na poziomie 20 proc. albo nawet 40 proc., co jest niemal niewykonalne dla wielu ludzi w wieku trzydziestu kilku lat, szczególnie jeżeli borykają się ze spłatą kredytów studenckich.

W grudniu 2008 roku osoby biorące pierwszy kredyt hipoteczny pożyczały na 78 procent wartości nieruchomości wobec aż 90 procent rok wcześniej.

Dla porównania, w najgorszym momencie poprzedniego spowolnienia, czyli w 1992 roku – średnio banki pożyczały na 95 procent wartości nieruchomości.

Anna Mikhailova, „The Times”
Tłum. TK