Chcą tylko gotówkę, karta jest za droga

Wiesław Goworek zainstalował w swoim sklepie na Bielanach urządzenie do bezgotówkowych transakcji raptem kilka tygodni temu. – Moi klienci pytali się o możliwość płacenia kartą. Choć to dla mnie pewne koszty, nie miałem wyboru – opowiada. – Zresztą to przyszłość, od tego nie ma ucieczki – dodaje.

Pan Goworek należy do wyjątków. Zdecydowana większość z 61 tys. polskich małych punktów handlowych nie chce akceptować kart płatniczych. Mimo że coraz więcej osób posługuje się kartami, ciągle nie mogą z nich korzystać w warzywniakach, na bazarkach czy w ciastkarniach.

– Ja się jednak nie dziwię właścicielom małych punktów handlowych – komentuje Janusz Jankowiak, ekonomsita BRE Banku, który badał wpływ obrotu bezgotówkowego na rozwój gospodarki. – Operacje bezgotówkowe po prostu kosztują. A przy niskich marżach w handlu, trudno mieć pretensję, że nie każdego na to stać – analizuje. Renata Gawkowska z Pol-Cardu, firmy rozliczającej transakcje bezgotówkowe, dodaje, że tak jest zresztą nie tylko w Polsce. Na całym świecie sklepy na rogu nie honorują kart płatniczych. Także dlatego, że ich właściciele potrzebują żywej gotówki na codzienne zakupy w hurtowniach. Dla nich czas, gdy płatność z karty wędruje na ich konto bankowe (nawet jeśli są to tylko dwa, trzy dni), jest zbyt długi.

Według „Życia Warszawy” wkrótce sytuacja może się nieco zmienić. Na rynku bezgotówkowych produktów trwają przymiarki do wprowadzenia zupełnie nowej usługi – cashbacku. Dzięki niej gotówkę zamiast z bankomatu można wypłacać ze sklepowej kasy. Fachowcy mają nadzieję, że skoro dzięki terminalom sklepy będą mogły jeszcze lepiej obsługiwać swoich klientów, skuszą się na nie także drobni handlowcy. Nowa usługa ma być dostępna już jesienią.