Co robić, gdy nasze inwestycje topnieją?

Nieoczekiwane spadki cen akcji, nagły wzrost inflacji czy drastyczne pogorszenie koniunktury gospodarczej to koszmary prześladujące każdego inwestora. Co robić, gdy wartość naszych inwestycji zaczyna maleć? Szybko uciąć straty, czy też poczekać „aż się odbije”?

Liczy się strategia

Niestety w tak trudnych i nieprzewidywalnych czasach, w jakich teraz żyjemy, po fakcie zazwyczaj niewiele już możemy zrobić. Tak naprawdę, to strategię na wypadek „kryzysu” powinniśmy mieć przygotowaną już w momencie zakupu jednostek uczestnictwa. Przed dokonaniem takiej transakcji każdy inwestor powinien odpowiedzieć sobie na kilka fundamentalnych pytań. Odpowiedzi warto zapisać, żeby później łatwiej było o konsekwencję. A zatem, musimy wiedzieć, jaki jest nasz „próg bólu”.

W zależności od indywidualnej akceptacji ryzyka należy określić poziom strat, które są dla nas do zaakceptowania. Poziom ten posłuży nam za swoisty „stop-loss” – czyli rodzaj zlecenia, przy pomocy którego giełdowi inwestorzy ucinają straty i chronią kapitał. Jeśli na przykład uznamy, że możemy stracić maksymalnie 20% zainwestowanych pieniędzy, to gdy nasza stopa zwrotu osiągnie ten poziom, bez zastanowienia umarzamy jednostki. Wówczas nie deliberujemy, czy „się odbije, czy jeszcze spadnie”. Po prostu realizujemy własny „plan awaryjny”, akceptujemy stratę i cieszymy się, że uratowaliśmy 80% kapitału, który teraz spokojnie może poczekać na kolejną szansę na zarobek. Bowiem rynki finansowe mają to do siebie, że zawsze są jakieś okazje inwestycyjne i jeśli wykorzystamy choć niewielki ich procent, to i tak możemy się cieszyć z wysokich zysków.

Nasza początkowa strategia powinna także określać poziom zysków, które w sprzyjających warunkach rynkowych bezwzględnie realizujemy. Niektórzy inwestorzy stosują także inny wariant tej taktyki, stopniowo umarzając część jednostek w miarę wzrostu ich wartości. Wówczas w dojrzałej (i w związku z tym ryzykownej) fazie hossy na danym rynku mają już zabezpieczoną sporą część kapitału i ryzykują tylko wypracowanym przez ten czas papierowym zyskiem.

Nie kupuj hurtowo

Innym polecanym rozwiązaniem pozwalającym uchronić się przed bolesnymi stratami jest strategia systematycznego inwestowania. W ramach tego modelu nie dokonujemy zakupu jednostek funduszy za całość oszczędności, lecz regularnie „dokładamy” kapitał do wybranego funduszu. Na przykład dysponując kwotą 12.000 złotych możemy przez rok co miesiąc kupować jednostki za 1.000 złotych, a pozostały kapitał spokojnie pracuje na lokacie bankowej lub koncie oszczędnościowym. Takie rozwiązanie częściowo chroni nas przed skutkami wejścia w inwestycję w niesprzyjającym momencie (np. na szczycie giełdowej hossy) i pozwala wypracować zyski, nawet gdy po okresie inwestycji nasz benchmark (czyli punkt odniesienia) okaże się ujemny.

Wyobraźmy sobie, że przytoczony wyżej przykład inwestor zastosował na polskim rynku akcji w styczniu 2008 roku. Załóżmy, że w feralnym styczniu ’08 jednostka uczestnictwa kosztowała 100 złotych. Inwestor tuż po Sylwestrze nabył więc 10 jednostek i ze zgrozą obserwował jak WIG notuje spadki rzędu 5% dziennie. Pozostałe środki trzymał w banku oprocentowane na 5% w skali roku. Mimo to w lutym, gdy wszyscy jego koledzy w panice umarzali jednostki, on powierzył funduszowi kolejny tysiąc złotych, kupując za niego nie 10, lecz 11,17 jednostek. I tak przez kolejne miesiące. We wrześniu nasz inwestor dokonał zakupu w wyjątkowo złym momencie – tuż przed upadkiem banku Lehman Brothers. Cóż, tak nietrafione decyzje przydarzają się nawet zawodowcom. W listopadzie i grudniu 2008 roku nasz zdesperowany już inwestor wyłożył ostatnie dwa tysiące, za które otrzymał już niemal 40 jednostek. Były one teraz o połowę tańsze niż rok wcześniej. Ale choć WIG spadł w tym czasie 50%, to nasz inwestor miał na swoim koncie ponad osiem tysięcy złotych, czyli stracił „tylko” 33%. Przykładowy inwestor postanowił na rok zapomnieć o funduszach i zajrzał do nich w styczniu 2010. Jednostka, która dwa lata wcześniej była warta 100 złotych, wyceniano na 74,84 zł. Ale na koncie inwestora widniała suma 12.212,89 złotych, którą zdecydował się wypłacić. Po odjęciu podatków (ale bez kosztów opłat na rzecz TFI) zysk wyniósł więc 172,44 złote plus 231,77 złotych uzyskanych w ciągu dwóch lat z lokat bankowych. W sumie 404,21 złotych, co daje mizerną stopę zwrotu rzędu 3,4% w ciągu dwóch lat. To oczywiście wynik bardzo słaby, ale zważywszy na okoliczności rynkowe nasz inwestor pozostawił w tyle wszystkie polskie TFI, które w tym okresie wygenerowały kilkudziesięcioprocentowe straty.

Nie trzymaj jaj w jednym koszyku

Ta staropolska zasada odnosi się także do inwestowania. Chodzi o działanie zwane przez finansistów „dywersyfikacją”. Pod tym fachowym pojęciem kryje się zasada nakazująca zainwestowanie kapitału w kilka różnych klas aktywów, aby zminimalizować straty wynikające z drastycznego spadku wartości jednego z nich. Dlatego też raczej nie doradza się lokowania całości kapitału tylko w akcjach lub tylko w obligacjach. W zależności od wieku, preferencji i strategii inwestora jego portfel inwestycyjny powinien składać się z akcji, obligacji, nieruchomości oraz złota, które pełni funkcję swoistej polisy ubezpieczeniowej i stabilizuje wyniki w okresie perturbacji rynkowych. Dla polskiego inwestora złoto i inne metale szlachetne pełnią też funkcję zabezpieczenia przed spadkiem wartości złotego. Oczywiście im większy kapitał, tym większe możliwości jego dywersyfikacji. Przy małych środkach pole manewru jest minimalne, bowiem koszty transakcyjne (czyli opłaty pobierane przez TFI, prowizje maklerskie czy marże pośredników) „zjedzą” wszystkie pozytywne efekty dywersyfikacji.

Na koniec można dodać, że inwestowanie jest zajęciem dla ludzi cierpliwych i obdarzonych silnymi nerwami. W inwestowaniu liczą się bowiem spokój, rozwaga i konsekwencja. Wbrew tezom głoszonym w reklamach nie liczy się pośpiech („kup teraz, taka okazja już się nie powtórzy”) ani historyczne stopy zwrotu („nasz fundusz zarobił 200%”). Za to zyski osiąga się przy pomocy konsekwencji i rozsądku, który pozwala uniknąć spektakularnych strat. Rzadko kiedy udaje się osiągnąć zyski, podążając za tłumem. „Powinniśmy się bać, gdy inni są chciwi i być chciwi tylko wtedy, gdy inni się boją” – mawiał legendarny inwestor Warren Buffett. Ten sam człowiek powiedział też, że jego ulubionym horyzontem inwestycyjnym jest nieskończoność, a ryzyko definiował jako niewiedzę tego, co się robi.

Źródło: Bankier.pl