Zastanawiamy się wciąż, co z tym kryzysem, kiedy się skończy? Niestety nawet najwybitniejsi ekonomiści nie są w stanie tego przewidzieć. Można jednak zastanowić się nad skutecznością stosowanych środków „antykryzysowych” – łagodzą czy może destabilizują obecny ład gospodarczy?
Okres świąteczny nakłania nas do refleksji, warto więc zastanowić się co dalej z kryzysem, a tak naprawdę co dalej z gospodarką Stanów Zjednoczonych. To tam rozpoczął się kryzys i tam musi się skończyć, dopiero wtedy będziemy mogli odetchnąć z ulgą i powiedzieć, że ciężkie czasy mamy już za sobą. Warto jeszcze raz rozważyć przyczyny obecnego kryzysu i skuteczność działań władz amerykańskich mających na celu ograniczenie jego sutków.
Wszystko zaczęło się bowiem od boomu na rynku nieruchomości. Wśród Amerykanów panowało przekonanie, że każdy obywatel powinien posiadać dom, hasło to często było wykorzystywane w kampaniach politycznych, stąd stało się dogodną możliwością zdobycia nowej rzeszy zwolenników dla rządzących. Polityka niskich stóp procentowych, jaka była prowadzona przez amerykański bank centralny oraz niskie restrykcje kredytowe spowodowały, że nawet bezrobotni, którzy praktycznie nie mieli zdolności kredytowej otrzymywali kredyt na zakup domu. Te, jak i wiele innych czynników przyczyniły się do wzrostu cen nieruchomości. W pewnym momencie Fed ze względy na rosnącą presję inflacyjną zaczął prowadzić restrykcyjną politykę monetarną. W wyniku podwyżki stóp procentowych spłata wielu kredytów mieszkaniowych stała się zagrożona. Dodatkowo na wartości zaczęły tracić nieruchomości, w wyniku, czego wartość zabezpieczenia też się zmniejszała.
Sytuacja ta do tego momentu przypominała słynny kryzys z końca lat 90’, tzw. „bańkę internetową”, której przyczyny były bardzo podobne: niskie oprocentowanie kredytów, powstawanie coraz to większej ilości firm zajmujących się nowymi technologiami, a z czasem w wyniku obawy przed rosnącą inflacją podwyżki stóp procentowych, co jedynie spotęgowało kryzys. Na tym etapie podobieństwo jednak się kończy, a w chwili obecnej opisywany problem jest bardziej złożony. Wynika to z faktu, iż z czasem zaczęły powstawać liczne instrumenty pochodne oparte na wcześniej udzielonych kredytach hipotecznych pod zastaw nieruchomości, których ceny w końcu zaczęły spadać. Okazało się, że instrumenty finansowe znajdują się w posiadaniu banków, które jednocześnie były jednymi z tych, które udzielały takich kredytów. Banki będące właścicielami tzw. toksycznych aktywów musiały dokonać milionowych odpisów z tego tytułu, co skutkowało ogromnymi stratami finansowymi. W konsekwencji sytuacja ta spowodowała rozszerzenie się kryzysu na sektor bankowy.
Strategia rządu i Fed
Pierwszą odpowiedzią ze strony rządu był plan Paulsona, który wzbudził duże kontrowersje, gdyż został przegłosowany przez Kongres dopiero za drugim razem. Ostatecznie do sektora bankowego zostało skierowane około 700 mld USD. Decyzję tą trudno jednak uznać za sukces, gdyż praktycznie nie wiadomo, na jakie cele te kwoty zostały przeznaczone. Rząd jednak uważał inaczej i zdecydował się na dalsze dofinansowanie instytucji finansowych. Ostatnio ogłoszonym dotąd programem pomocowym został plan Geithnera. Do końca 2010 roku łączna kwota dofinansowania do sektora finansowego ma wynieść około 60% długu publicznego. Wydawało się, że w okresie prezydentury B. Obamy dojdzie do zmniejszenia deficytu budżetowego państwa, tak się jednak nie stało, a w 2009 ma on wynieść około 1,75 bln USD.
Co ze wzorem gospodarki wolnorynkowej?
Stany Zjednoczone w wielu publikacjach naukowych są podawane za wzór gospodarki wolnorynkowej. To one, jako jedne z pierwszych zaczęły przeciwstawiać się nadmiernemu interwencjonizmowi i dążyły do zmniejszania deficytu budżetowego. Uważano, iż obniżenie podatków będzie najlepszą drogą do wzrostu efektywności gospodarki. Wielu słynnych ekonomistów opowiadając się za prywatyzacja szkolnictwa, banków, czy służby zdrowia przywołuje przykład Stanów Zjednoczonych. Obecna sytuacja, jaka ma miejsce za oceanem jednoznacznie daje jednak do zrozumienia, iż pewne zasady, dzięki którym Stany Zjednoczone budziły podziw, zostały złamane.
Do zapoczątkowanej kilka lat temu polityki, która propagowała zwiększanie wydatków na cele wojskowe, dołączona została obecnie pomoc dla sektora finansowego. Polityka, która budzi tak duże kontrowersje, przyczynia się jednocześnie do stworzenia ogromnego długu publicznego. Obecnie pieniądze rządowe skoncentrowane są bowiem przede wszystkim na sektorze bankowym i innych instytucjach finansowych. Zauważa się faworyzowanie pewnych grup społecznych i silne działania lobbystów, których jedynym celem jest obrona własnych zysków. Trudno wyobrazić sobie inną gałąź gospodarki, która byłaby tak silnie dokapitalizowana przez państwo, wskutek grożącego bankructwa, pomijając już skuteczność programów pomocowych, które jak na razie nie przyczyniły się do poprawy efektywności sektora bankowego. Sytuacja byłaby zapewne zupełnie inna gdyby nie fakt, że dodatkowe środki finansowe nie trafiają do realnej gospodarki. Nie podejmuje się bowiem działań, które mają na celu doprowadzenie do wzrostu wytwarzanego produktu krajowego. W tym wypadku trudno sobie wyobrazić, w jaki sposób Stany Zjednoczone spłacą w przyszłości dług, jaki obecnie generują.
Kto sfinansuje deficyt?
Pozornie odpowiedz może wydawać się prosta – Chiny. Oczywiste jest, że dojdzie do emisji obligacji skarbowych, gdyż będzie trzeba sfinansować ogromny deficyt na poziomie 1,75 bln USD. Jednak czy tak naprawdę Chiny będą skore do ich zakupów, trudno to jednoznacznie stwierdzić. Na pewno chińska gospodarka jest wciąż w pewnym stopniu zależna od popytu ze strony USA na dobra wytwarzane w ich kraju. Z drugiej strony obligacje amerykańskie są bardzo nisko oprocentowane, a realna stopa procentowa jest ujemna ze względu na inflację. Wśród władz chińskich zaczynają pojawiać się więc wątpliwości, co do wiarygodności Stanów Zjednoczonych jako dłużnika, co odzwierciedlone jest również w spadku udziału dolara amerykańskiego, jako waluty rezerwowej posiadanej przez bank chiński.
Trudno wyobrazić sobie rozwiązanie tego kryzysu i wydaje się, że podobne zdanie ma amerykański rząd, który strzela ślepymi nabojami i ma nadzieje, że w końcu trafi. Rząd amerykański kosztem reszty społeczeństwa tak naprawdę broni jednak interesów uprzywilejowanych grup społecznych. Poprawa obecnej sytuacji wymagałaby zatem zmiany systemu finansowego, który ze względy na proces globalizacji ma obecnie charakter ogólnoświatowy, czego skutkiem było szybkie rozprzestrzenienie się kryzysu na inne kraje.
Dodatkowe programy pomocowe nie przyczynią się jednak do usprawnienia architektury świata finansów, a spowodują jedynie gwałtowny wzrost inflacji w przyszłości. Prowadzenie w dalszym ciągu luźnej polityki fiskalnej i monetarnej może przyczynić się nie tylko do wzrostu cen, ale przede wszystkim do załamania się całego międzynarodowego systemu finansowego. Dolar amerykański może stracić na wartości do tego stopnia, że inwestorzy całkowicie pozbędą się wizerunku dolara jako stabilnej waluty. Pojawiają się również opinie, że obecny kryzys to kryzys sprawowania władzy. Ważne jest zatem, aby pamiętać o podstawowych prawach wolnorynkowych jak własność i efektywność gospodarowania majątkiem, na którym zbudowała się wielka siła amerykańskiej gospodarki.
Autor: Marzena Milczak/ IPO.pl
Źródło: IPO Sp. z o.o.