„W obliczu braku istotnych inicjatyw politycznych, które w bliskiej przyszłości mogłyby ustabilizować warunki na rynku kredytowym (…) jest bardziej prawdopodobne, że ogólna architektura ratingów Moody’s w strefie euro i być może w całej UE, będzie musiała zostać zrewidowana” – napisali analitycy Moody’s Investors Service.
No wreszcie! W końcu któraś z agencji powiedziała to, o czym wiemy od miesięcy. W obecnej sytuacji absolutnie żaden kraj w Europie nie może być pewny swego ratingu. Co więcej, niektóre oceny wydają się wręcz kuriozalne. Jakim cudem Francja (82% długu w relacji do PKB i 7% deficytu finansów publicznych) może szczycić się stabilnym ratingiem AAA we wszystkich trzech agencjach, podczas gdy taką notę w sierpniu utraciły Stany Zjednoczone?!
Śmiech na sali budzą też wysokie oceny wiarygodności kredytowej Włoch (A2 u Moody’s) czy Belgii (Aa1 i AA+ w pozostałych agencjach). Ze względu na potencjalne kłopoty austriackich banków mocno zaangażowanych na Węgrzech wątpliwości budzi również Austria (72% długu w relacji do PKB), której rating (jeszcze?) utrzymuje się na najwyższym możliwym poziomie AAA.
Eksperci Moody’s przyznają, że prawdopodobieństwo „wielokrotnych niewypłacalności” państw strefy euro nie jest już „nieistotne”. „Seria niewypłacalności mogłaby nie tylko znacząco zwiększyć ryzyko zwykłego bankructwa, ale też opuszczenia strefy euro” – dodają analitycy Moody’s, wstawiając w tym miejscu interesującą formułkę: „Moody’s sądzi, że jakikolwiek scenariusz wielokrotnego wyjścia – innymi słowy rozpadu strefy euro – miałby negatywne reperkusje dla ratingów państw strefy euro i UE”.
W końcu ktoś to powiedział na głos. Strefa euro – podobnie jak cały współczesny system bankowy – przypomina gigantyczną piramidę finansową. Upadek niewielkiej Grecji może zagrozić wypłacalności największych banków Europy. A co dopiero, gdy wiarygodność na rynku kredytowym utracą Włochy – a proces ten wydaje się dobiegać końca. Na naszych oczach upada korupcjogenna i kryzysogenna współzależność: banki trzymające długi rządów odmawiają finansowania swych największych wierzycieli, którzy przyznali im monopol na kreację pieniądza i emisję kredytu.
Teraz bankierzy panikują pozostawiając na lodzie bezradnych polityków. Wielu z nich zapewne podzieli los odsuniętych od władzy premierów Grecji, Włoch, Portugalii i Hiszpanii. Jednakże sytuacja bankowców też nie jest godna pozazdroszczenia. Kłopoty największych dłużników znacząco obniżyły wiarygodność ich wierzycieli. Banki z Grecji, Irlandii i Portugalii już od roku funkcjonują tylko dzięki liniom kredytowym z Europejskiego Banku Centralnego, który pożyczył im przeszło 200 miliardów euro. Ale od lipca od rynkowych pożyczek odcinane są także banki francuskie (czyli najmocniej „umoczone” w Grecji) oraz włoskie. Bankierzy znad Sekwany winni są Frankfurtowi już 147 mld euro, a Włosi pożyczyli 111 mld euro. Po „chwilówkę” w EBC zaczęły zgłaszać się także banki belgijskie (20 mld euro) oraz hiszpańskie (86 mld euro).
Cały europejski system bankowy wisi na jednej cieniutkiej nitce, jaką są awaryjne pożyczki z EBC. „Strażnik euro” przekształca się w pożyczkodawcę ostatniej szansy dla banków i rządów Eurolandu. EBC skupił już dług PIIGS za astronomiczną kwotę 200 miliardów euro (podobno nieoficjalny limit to 20 mld euro na tydzień, co dawałoby ponad bilion euro rocznie). Tyle że Frankfurt może co najwyżej spowalniać wzrost kosztów obsługi rosnącego z każdym dniem europejskiego długu.
Doszliśmy więc do punktu, w którym możliwe są tylko dwa rozwiązania: masowe bankructwa lub dodruk pieniądza na niespotykaną wcześniej skalę. Pierwsze rozwiązanie jest bardziej uczciwe, ale szalenie niepopularne w kręgach finansowych. Wiązałoby się z bardzo głęboką (choć zapewne przejściową) recesją porównywalną jedynie z Wielkim Kryzysem. Dlatego preferowane przez bankierów i polityków jest „zadrukowanie” kryzysu bilionami świeżutkich euro. Technicznie wyglądałoby to tak: EBC przestanie sterylizować program skupu obligacji skarbowych, monetyzując długi państw Eurolandu. Efektem będzie hiperinflacja w Europie, prowadząca tak czy inaczej do rozpadu unii walutowej.
Krzysztof Kolany
Źródło: PR News