Gotówka szybka ale droga

Nie patrzymy na cenę

Dlaczego kredyty gotówkowe są takie drogie? Najprostsza odpowiedź brzmi: bo mogą być. Banki sprzedają ich coraz więcej przy relatywnie wysokim oprocentowaniu. Po co miałyby je obniżać? Okazuje się, że to nie cena jest najważniejszym kryterium przy wyborze oferty kredytowej. Istotne jest to, by kredyt był przyznany szybko, a formalności ograniczone do minimum (niektóre banki nie wymagają już nawet zaświadczeń o zarobkach). Kluczowym parametrem jest także minimalna wysokość dochodu netto przy jakim można się ubiegać o kredyt (zdarza się że jest np. 400 zł). Szybka gotówka to wsparcie przede wszystkim dla mniej zamożnych osób.

Kredyt gotówkowy można porównać do batona wystawionego przy kasie supermarketu – kupujemy go po wpływem impulsu, nie zwiedzamy całego sklepu w poszukiwaniu najtańszego produktu. Impulsem numer jeden może być chęć posiadania jakiegoś przedmiotu, na który nas aktualnie nie stać (wg IBnGR 18,8 proc. kredytobiorców pożycza na zakup „droższych dóbr trwałego użytku”) czy też pokrycie stałych wydatków konsumpcyjnych takich jak zakup odzieży, opłacenia rachunków czu żywności (23,8 proc. kredytobiorców)

Impulsem numer dwa jest reklama. Najlepiej z Mikołajem w tle i niestety nie mówiąca całej prawdy. Weźmy pierwszą z brzegu: pożyczka od ręki w BPH, oprocentowanie to 9,9 proc. Takie oprocentowanie dostanie jednak tylko ktoś kto ma od dwóch lat konto w BPH i pożycza przynajmniej 8 tys. zł. A pozostali? Klient o zarobkach 1300 netto, który chce dostać 5 tys. zł na dwa lata może liczyć na oprocentowanie nominalne 24,9 proc. Rata miesięczna (z wliczoną już prowizją) to ok. 301 zł. Rzeczywista roczna stopa oprocentowania to 46 proc.

Rzeczywista ale mało zrozumiała

Mamy więc słynną rzeczywistą roczną stopę oprocentowania ( RRSO). Firmy działające w branży szybkich kredytów niezbyt ją lubią. Ta wartość matematyczna wyliczana w dość skomplikowany sposób, a więc praktycznie niemożliwa do interpretacji przez większość potencjalnych kredytobiorców. Weźmy nasz przykład. Klient płaci 301 zł miesięcznie przez 2 lata. Łącznie oddaje więc bankowi 7224 zł, a więc 2224 zł ponad pożyczone 5000 zł. RRSO wynosi ok. 46 proc.

Gdyby kredyt miał zerowe oprocentowanie a owe 2224 zł było płacone w formie prowizji (takie oferty się zdarzają) RRSO sięgnęłoby 85 proc. Gdyby ta kwota była płacona w całości po dwóch latach wówczas rzeczywiste oprocentowanie spada do 33 proc. I to jest ciągle to samo 2224 zł! Bądź tu mądry kredytobiorco. Dlatego podstawową informacją dla klienta który korzysta z szybkiej gotówki powinna być nie RRSO, a całkowity koszt kredytu, a więc suma wszystkich kosztów związanych z pożyczeniem pieniędzy od banku.

Pod parasolem ustawy

Poza opisaną „wadą” ustawa o kredycie konsumenckim jest rozwiązaniem które skutecznie chroni klienta w kontaktach z silniejszą stroną jaką jest bank. Szczególnie mocnym zapisem jest możliwość odstąpienia od umowy kredytu w ciągu 10 dni od jej podpisania. Ten okres prawdopodobnie zostanie wydłużony do 2 tygodni – w tym kierunku zmierza ustawodastwo UE. Polska ustawa o kredycie konsumenckim już od 18 lutego przyszłego roku będzie jeszcze bardziej prokonsumencka niż nakazuje nam dyrektywa UE.

Pod przepisy ustawy podpadną także kredyty o okresie spłaty krótszym niż 3 miesiące (dzisiaj wyłączone) i kwocie niższej niż 500 zł. W tym segmencie operują przede wszystki SKOK-i oferując tzw. „chwilówki” kosztujące kilka procent ale w skali miesiąca. Kolejna zmiana to włączenie pod przepisy ustawy kredytów na cele mieszkaniowe. Nadal jednak będzie obowiazywać górna kwota do jakiej kredyt objęty jest przepisami ustawy (80 tys. zł). To dobrze, bo danie klientom pożyczającym setki tysięcy złotych prawa do odstąpienia od umowy w ciągu 10 dni byłoby wielkim ryzykiem dla banków. Koszty przyznania takiego kredytu są bowiem znaczne.

Najważniejszą zmianą, która nas czeka jest jednak ograniczenie oprocentowania kredytów do poziomu 4-krotności stopy lombardowej NBP. Dzisiaj byłoby to 24 proc., a więc nasz przykładowy kredyt BPH byłby już nielegalny. Taki zapis znalazł się w kodekscie cywilnym. W ustawie kredycie konsumenckim natomiast – przewidując kreatywność banków – ustawodawca zastrzega, że łączna kwota wszelkich kosztów wstępnych zwiazanych związanych z zaciągnięciem kredytu (z wyłączeniem co ciekawe kosztów ustanowienia zabezpieczeń i ubezpieczeń) nie może przekroczyć 5 proc. kwoty kredytu.

Dziurawy sufit

Przypadków kiedy ceny kredytów przekraczają ustawowe sufity nie jest w bankach zbyt wiele. Może się jednak okazać, że bank który musi obniżyć swoje oprocentowanie i opłaty zamiast pożyczać osobom zarabiającym minimum 500 zł netto (tak jak dzisiaj BPH) będzie wymagał wyższego dochodu. Może też wydłużyć minimalny wymagany staż pracy. Wtedy ta odcięta od pieniędzy grupa klientów rzeczywiście – tak jak ostrzegają środowiska kredytodawców – może ruszyć po pieniądze na czarny rynek. Ten rynek i tak już dzisiaj ma się całkiem dobrze. Wystarczy spojrzeć na ogłoszenia w bezpłatnej prasie czy na autobusowych przystankach. Tam oczywiście na żadną ochronę prawną nie ma co liczyć.

Poważny problem może mieć Provident, którego agenci docierają co tydzień z gotówką do tysięcy polskich domów. Inne domy co tydzień odwiedzają po to, by zainkasować ratę. Niestety system home credit (tak to się nazywa) jest kosztowny i nie da się w ramach niego pożyczać nawet na 24 proc. rocznie. Wyjściem mogłoby być np. ograniczenie częstotliwości spłaty rat. Wydaje się, że jest sporo możliwości obejścia antylichwiarskich przepisów. Na przykład kredytowy agent mógłby co tydzień pobierać opłatę za ocenę zabezpieczeń kredytu, a więc zlustrowanie domowych ruchomości, które w razie problemów zlicytuje komornik. Wyjście z sytuacji znajdą też z pewnością lombardy, które także funkcjonują na wyższym poziomie odsetek niż przewidziano w ustawie. Plany pomysłodawców ustawy mogą się więc nie zrealizować.

Nie tylko szybka gotówka

Kredyty gotówkowe to obok kredytów hipotecznych najbardziej istotny segment pożyczkowego rynku. Dla banków produkt kluczowy. Do niedawna była to domena pośredników, którzy oczywiście nakładają swoje marże – wynagrodzenie za dotarcie do klienta. Ostatnio można jednak zauważyć, że duże banki detaliczne zaczęły ostro konkurować z pośrednikami o klientów którzy chcą pożyczyć przede wszystkim szybko i łatwo a dopiero potem tanio. Taki wzrost konkurencji powinien mimo wszystko doprowadzić do spadku cen.

Przyszłość kredytów gotówkowych wcale nie musi wyglądać różowo. Tylko kwestią czasu jest gdy zostaną one zdeklasowane przez kredyty hipoteczne. W krajach rozwiniętych udział kredytów hipotecznych w łącznym zadłużeniu ludności sięga 60-70 proc. U nas na razie ok. 30 proc. – dominują kredyty konsumpcyjne.

Zagrożeniem dla szybkiej gotówki są także karty kredytowe. Dynamika kredytów zaciąganych za ich pośrednictwem może imponować. W 1997 roku ich udział w łącznym zadłużenie gospodarstw domowych wynosił 0,1 proc. a w 2004 już prawie 6 proc. Co więcej karty są coraz bardziej dostępne – minimalne wymagane dochody spadły poniżej 1000 zł netto, a oprocentowanie spada często poniżej kosztu kredytu gotówkowego (przykłady: Nordea MasterCard Aspiracje 5,5 proc. do końca marca 2006 r., Millennium Visa Ecomomic 9,9 proc. przez pierwsze 6 miesięcy, Invest-Bank 15 proc., ING Bank Śląski 17 proc.). Karty stają się realnym konkurentem dla kredytów gotówkowych chociaż oczywiście mają być przede wszystkim narzędziem poprawiającym płynność finansową i źródłem krótkiego a za to darmowego kredytu.

Kolejny groźny konkurent to kredyt odnawialny. W 1997 roku udział tego produktu w kredytach dla klientów indywidualnych to ok. 7 proc. dzisiaj 20 proc. Cena niższa niż kredyt gotówkowych (nawet poniżej 10 proc. i to bez żadnych haczyków, do tego prowizje rzędu 2 proc.), lecz przede wszystkim ogromna wygoda w dostępie do gotówki i swoboda obsługi kredytu. Sęk w tym, że takiego kredytu nie dostanie się w 15 minut. Trzeba mieć konto i regularnie je zasilać przez kilka miesięcy. Banki jednak wychodzą naprzeciw klientom np. akceptując historię rachunku z inego banku (nie wszystkie instytucje mają atrakcyjne oferty kredytów odnawialnych).

Zastanawiając się nad tym skąd wziąć pieniądze na Święta warto zawsze szerzej spojrzeć na rynek produktów finansowych. Szybkie kredyty reklamowane w telewizji najczęściej są bardzo drogie – niezależnie od tego co podają banki. Trzeba też się zastanowić czy rzeczywiście potrzebny nam jest nowy telewizor albo kino domowe. Czy nie ulegamy przypadkiem nastrojowi „podwyższonej konsumpcji”, w który już od początku listopada chcą nas wprawić supermarkety i sieci handlowe. Musimy realnie oceniać naszą siłę nabywczą. Szybka gotówka nie jest biletem do raju.