Jak ratować budownictwo

Państwo – według wicepremiera – powinno także wesprzeć tych, którzy mają wielkie kłopoty ze spłatą kredytu hipotecznego, np. na skutek utraty pracy.

Ten pomysł nie podoba się byłemu ministrowi budownictwa. – Zamiast w trudnych chwilach dla finansów państwa szukać rozwiązań pozabudżetowych, Waldemar Pawlak zamierza zafundować części społeczeństwa dotacje z państwowej kieszeni, z których na dodatek w przyszłości trudno będzie się wycofać. Wszelkie próby skończą się podobną awanturą jak przy emeryturach pomostowych – uważa Mirosław Barszcz.

Faktem jest, że sytuacja kredytobiorców jest trudna. Obecnie banki wymagają od klientów 20-30 proc. wkładu własnego. Co przy obecnych cenach mieszkań dla wielu Polaków staje się to wielką barierą w uzyskaniu własnego lokum. Jeśli przykładowo mieszkanie kosztuje 350 tys. zł, kredytobiorcy muszą mieć 70 tys. zł wymaganego wkładu.

Zdaniem Mirosława Barszcza, nie każdy musi być właścicielem mieszkania, a już z pewnością nie kosztem pozostałych, i to biedniejszych, podatników. Przypomina, że ok. 1/3 wpływów z podatków PIT pochodzi od emerytów i rencistów. Nawet w bogatszych od nas Niemczech tylko połowa społeczeństwa ma własną nieruchomość, pozostali mieszkania wynajmują.

Zamiast państwo w obliczu kryzysu wydawać środki na cele inwestycyjne (które dają pracę): roboty publiczne, budowę dróg, jest gotowe dawać pieniądze na ratunek osobom, które mają kłopoty ze spłatą kredytów. Dopłata np. w wysokości 30 proc. raty mogłaby stać się wybawieniem nie tylko dla konsumentów, ale także dla banków – uważa Pawlak.

Wskutek niewypłacalności kredytobiorców banki ponoszą przecież sporą stratę. Przy okazji rząd dałby pomoc także bankom. Jednak o tym pomyśle nie wyrażają się entuzjastycznie nawet sami bankowcy. – Brzmi to jak zachęta do niespłacania zobowiązań – mówił Mariusz Karpiński, prezes Meritum Banku.

Przypomnijmy, że budżet państwa już wspiera w nabywaniu pierwszego mieszkania w ramach programu „Rodzina na swoim”. Budżet płaci połowę odsetek od kredytu hipotecznego przez pierwszych osiem lat. Ostatnio liczba chętnych do skorzystania z tego programu wzrasta, m.in. dzięki podwyższeniu od 1 stycznia maksymalnej ceny metra kwadratowego, po której można kupić mieszkanie w ramach rządowych dotacji.

Wraz ze spadkiem cen metra kwadratowego będzie się powiększać pula mieszkań kwalifikujących się do dopłat. Nikt o tym głośno nie mówi, ale – zdaniem niektórych specjalistów – może się okazać, że cena metra kwadratowego w Warszawie spadnie z prawie 9 tys. zł do 6,5 tys. zł. Oczywiście wszystko zależy od siły kryzysu. Jeśli średnia cena obniżyłaby się tak mocno, już same wydatki z budżetu państwa na dopłaty wzrosłyby pokaźnie, no chyba że rząd nie zdecydowałby się na powiększenie puli na ten cel.

Zdaniem Jacka Bieleckiego, prezesa Polskiego Związku Firm Deweloperskich, rozszerzenie tego programu na większą rzeszę uprawnionych to najprostszy i najszybszy sposób na ratowanie branży mieszkaniowej. Obecnie z rządowych dopłat mogą skorzystać jedynie rodziny i osoby samotnie wychowujące dziecko. Choć to nie wykluczałoby innych mechanizmów wsparcia nabywców mieszkań.

Mirosław Barszcz krytykuje pomysł rozszerzania programu „Rodzina na swoim”. – To rozwiązanie doraźne i kosztowne dla budżetu – uważa. – Wystarczy znowelizować ustawę o ochronie praw lokatorów, aby zapewnić Polakom dach nad głową (i to bez wydania złotówki z budżetu państwa).

Z tym pomysłem zgadza się Jacek Bielecki. – To absolutnie priorytetowe zadanie – uważa. – Nowelizacja rozrusza zaniedbany w Polsce segment mieszkań na wynajem.

W tę działalność zaangażowaliby się chętnie sami deweloperzy. Nie mogąc sprzedać mieszkań, gotowi byliby je wynająć. Obecnie w kraju na właścicieli czeka już 50 tys. mieszkań, w Warszawie – 14 tys. Ale bez nowelizacji ustawy podjęcie takiej działalności jest dla nich zbyt ryzykowne.

Obecne przepisy sprzyjają najemcom, a nie wynajmującym. Jeśli osoba nie płaci czynszu, nie można jej eksmitować. Dlatego też wielu prywatnych właścicieli nie podpisuje umów najmu, dogaduje się z wynajmującym na słowo. I nie po to, aby uniknąć płacenia podatków, tylko aby łatwiej było pozbyć się niechcianego lokatora. Mirosław Barszcz przyznaje, że przeprowadzenie takiej nowelizacji jest trudne ze względów społecznych. I trudno będzie się politykom na to zdecydować. Proponuje zliberalizowanie tej ustawy przynajmniej w obrębie działalności komercyjnej. Można by nadal chronić mniej zasobnych lokatorów mieszkań komunalnych.

Wysyp mieszkań na wynajem przyczyniłby się do obniżki stawek czynszów.
Obecnie wynajęcie kawalerki w Warszawie kosztuje miesięcznie 1770 zł, za mieszkanie dwupokojowe trzeba zapłacić już ok. 2400 zł, a za trzypokojowe ok. 3,5 tys. zł. W innych miastach stawki są nieco niższe, ale równie wysokie.

Tymczasem – jak szacują analitycy – chętnych do wynajmu będzie przybywać ze względu na trudności z zaciągnięciem kredytu, a także w wyniku pogarszającej się sytuacji na rynku pracy. Będą to osoby młode, rozpoczynające karierę zawodową, a także młode małżeństwa i rodziny.

Aby nastąpił rozwój tego segmentu mieszkalnictwa, deweloperzy domagają się też wliczania amortyzacji wynajmowanych mieszkań w koszt działalności.

Dorota Skrobisz