„Jeszcze dwa-trzy lata temu bankowcy wciskali nam karty kredytowe niemal na każdym rogu. Wystarczyło zarabiać 500 zł, by zasłużyć na limit wydatków nawet 5-6 tys. zł! Banki łapały karcianych klientów nie tylko w swoich placówkach, ale też w sklepach czy na stacjach benzynowych” donosi „Gazeta”.
„W bankach ogłoszono alarm. W wielu trwa już lustracja klientów pod kątem ich zdolności do spłaty długu, cięcie limitów lub wypowiadanie umów najmniej wiarygodnym klientom. – Mam kartę w Lukas Banku. Kazali mi przynieść aktualne zaświadczenie o zarobkach albo zamkną mi kredyt – poskarżył się nam pan Paweł z Dolnego Śląska” czytamy.
Banki swoją sprzedaż w dużej mierze nabijały właśnie kartami kredytowymi – produkt, którego wcale nie trzeba używać, a jednak, gdy sytuacja życiowa wymusi na nas większe wydatki, bez problemu będziemy mogli po nią sięgnąć. Warto jednak pamiętać, że karta zazwyczaj pięknie wygląda na początku – gdy pierwszy rok jej użytkowania jest darmowy, tzn. nie jest pobierana opłata roczna. Później sytuacja robi się mniej komfortowa, gdy za kartę musimy zapłacić kilkadziesiąt, a nawet kilkaset złotych.
Więcej w artykule Macieja Samcika „Karty kredytowe pod lupą banków” w „Gazecie Wyborczej”.