Krótkoterminowa perspektywa banków a potrzeby klienta

Kryzys finansowy wymusił na zagranicznych instytucjach gwałtowne delewarowanie. Gdyby nie bezpośrednie działania poszczególnych banków centralnych, które wpompowały setki miliardów dolarów i euro w systemy bankowe, obecne problemy należałoby pomnożyć kilka razy. W Polsce na całe szczęście aż tak drastycznych działań nie trzeba było podejmować, alei tak  swój „Pakiet Zaufania” też mamy. Będzie on rozwijany, co tylko pokazuje, jak daleko nam do normalności.

Chociaż w mediach sporo mówi się o nadpłynności polskiego sektora bankowego, to należy jednak zauważyć, że ta nadpłynność wyrażona jest po pierwsze przez stare wskaźniki i podejście do ryzyka, a po drugie dotyczy sektora jako takiego, a nie poszczególnych instytucji finansowych. Sam fakt, że polskie banki udzieliły więcej kredytów niż mają depozytów powinien być dzwonkiem alarmowym. Co stałoby się z polskim sektorem bankowym, gdyby nie udało mu się zrolować niektórych depozytów zaciąganych za granicą? Co z rolowaniem długoterminowego zadłużenia – chociażby w przypadku kredytów walutowych? Tylko niektóre banki mogą się pochwalić pożyczką podporządkowaną we frankach. Zdecydowana większość zdobywała finansowanie dla akcji kredytowej w walutach obcych za sprawą kontraktów SWAP. Wysoki kurs franka wymusił w pewnym momencie uzupełnienia tzw. collateral debt. Stąd między innymi wojna depozytowa z zeszłego roku. Franek utrzymuje się na wysokim poziomie, już kolejny raz pod koniec miesiąca docierając do granicy 3 zł. Oczywiście można to tłumaczyć opcjami, ale równie dobrze można to tym, że polski system bankowy na wiele lat jest związany z frankiem, a w przypadku tej waluty nie ma takiej podaży na rynku, jak w przypadku euro. A przecież jak ktoś w obecnych warunkach pożycza, to chce na tym zarobić i z całą pewnością nie pożyczy po LIBORze. O ile euro kiedyś zapewne wprowadzimy do siebie, więc problem długoterminowego finansowania praktycznie zniknie, to z frankiem przez najbliższy czas tak łatwo nie będzie.

Długoterminowe finansowanie to klucz do zrozumienia tego, co dzieje się na polskim rynku. Na początek warto sprawdzić oprocentowanie O/N i WIBOR 3M lub 6M. Winnych można szukać w NBP, ale faktem jest, że pożyczek międzybankowych na dłuższy termin praktycznie się nie udziela, a nawet przed kryzysem, nie miały one aż tak wielkiego znaczenia w finansowaniu długoterminowych kredytów. Takie finansowanie zdobywało się przede wszystkim u banków matek i za granicą, gdzie kapitału było w bród, a do tego był wyjątkowo tani. Rodzimy rynek hurtowy pozwalał na swobodny przepływ pieniędzy pomiędzy bankami, dzięki czemu cała maszyna działała bardzo dobrze. Nagle wszystko skoczyło się we wrześniu ubiegłego roku. Wszyscy mają chyba świadomość, że nie da się powrócić do punktu wyjścia. Nie będzie zatem tworzona w takim stopniu przez inżynierię finansową dodatkowego kapitału, jego przepływ również nie będzie już taki jak do tej pory. Zmienią się całkowicie fundamenty funkcjonowania bankowości, a część podręczników będzie musiała być mocno zaktualizowana. Nie chodzi tu tylko o wyższy współczynnik wypłacalności, jaki zapewne w pokryzysowym świecie będzie wymagany. Banki znacząco zwiększyły swoją poduszkę płynnościową mając świadomość, że rynek hurtowy nie będzie już służył pomocą w razie niedopasowania terminów. Kolejną rzeczą jest sytuacja na rynku depozytów firmowych. Te z całą pewnością będą topniały z miesiąca na miesiąc. I trzeba mieć to na uwadze. A wszystkie wskaźniki i tak należy utrzymywać z bardzo, bardzo grubym marginesem. W innym przypadku grozi wywrotka banku i niestety w wielu przypadkach nie będzie można liczyć na pomocną dłoń „mamy”, która sama jest w kłopotach. Po ogromnej pożodze, dotychczasowe przepisy antypożarowe należy wrzucić, przynajmniej na kilka, kilkanaście lat do szuflady. Zapewne za jakiś czas dojdzie do tego wniosku również nasza RPP i będzie dalej obniżała stopę rezerwy obowiązkowej. Od 2003 roku sporo się jednak w polskim systemie bankowym zmieniło i raczej nie należy go już zaliczać do nadpłynnego, jak to było jeszcze 2-3 lata temu. Licząc, że 1 pp obniżki rezerwy obowiązkowej zwiększa możliwość kreacji pieniądza o 6 mld zł, to ostatnia decyzja RPP dała sektorowi 3 mld zł. Czy można liczyć, że dzięki temu przybędzie kredytów? Raczej nie. Dlaczego? Bo wciąż mówimy o krótkim terminie. Nikt nie wie, co się może stać za 6 miesięcy. I nie chodzi tu tylko o sytuacje na rynku hurtowym, ale również o jakość portfela kredytowego.

Patrząc na depozyty trzymane przez polskie banki, zdziwienie może budzić fakt, że większość pieniędzy trzymana jest na krótki termin. Kiedyś to nie był problem – dzięki temu można było sporo zarobić, płacąc mało za odsetki. W tym momencie jest to spory problem. A rozwiązań brak. W obecnych warunkach nieco ryzykowne jest przyjmowanie pieniędzy w długoterminowy depozyt na wysoki procent. Z kolei walczenie o „krótki” pieniądz, przedłuża wojnę depozytową. Mimo kilkakrotnego odtrąbienia jej końca, wciąż trudno mówić o powrocie do sytuacji sprzed kryzysu. Walka zaś może rozpocząć się na nowo, kiedy tylko gdzieś na horyzoncie zbiorą się ciemne chmury. Można powiedzieć, że do momentu uspokojenia się rynków finansowych i umocnienia złotego, obecny status quo będzie zachowany. Wszyscy okopią się na pozycjach i będą czekać na to co przyniesie los. A zapewne będzie się sporo dziać. Przejęcia i fuzje, to tylko część z tego, co może się na polskim rynku dziać w najbliższych miesiącach.

Jak banki mogłyby budować długoterminową bazę depozytową? Na rynku detalicznym w tym momencie posiadają właściwie jeden instrument – długterminowe lokaty, na minimum rok. Tego rodzaju lokaty raczej nie cieszą się popularnością wśród polskich klientów. Są próby zmiany tego stanu poprzez wprowadzanie innowacyjnych prodktów. Widać to na przykład w BZ WBK – Konto Oszczędnościowe a la Lokata, Citi Handlowym – Konto SuperOszczędnościowe, czy w Lukas Banku z ofertą „Zyski dobrze skalkulowane“. O co w tym wszystkim chodzi? Banki dają wyższe oprocentowanie depozytów w zamian za regularne oszczędzania lub też utrudnione wycofanie pieniędzy, wiążące się zazwyczaj z kosztami lub utratą części odsetek. Tą drogą chciał też swogo czasu iść PKO BP, ale mu się nie udało – najpierw trzeba mieć ofertę podstawową, żeby tworzyć coś nowego. Ten bank ma jednak ciekawą rzecz w postaci książeczki oszczędnościowej. Taka książeczka marzy się obecnie wielu bankowcom.

Szymek

Do zapoznania się z aktualną ofertą dostępną w instytucjach finansowych skłoniło mnie istotne wydarzenie. Zostałem tatą! 🙂 Myśląc intensywnie, co można kilkudniowemu maluszkowi kupić na dzień dziecka, stwierdziłem że czas w praktyce wykorzystać rady, jak zadbać o przyszłośc finansową potomka. Efekt? Lekka konfuzja. Wbrew pozorom trudno na rynku znaleźć ciekawy produkt, który spełniałoby dosłownie kilka warunków. Po pierwsze chodzi o małe, ale regularne i długoterminowe wpłaty. To okres często nawet ok. 20 lat. Przy takim horyzoncie oszczędzana przdałaby się pewność dobrych warunków teraz i w przyszłości. To zaś oznacza, że warto byłoby mieć możliwość zmiany strategii oszczędzania w trakcie trwania, a do tego w awaryjnych sytuacjach, żeby można było z takich pieniędzy skorzystać lub przynajmniej zawiesić wpłaty, a także z jak najmniejszymi kosztami wyjść z inwestycji do kogoś, kto oferuje lepsze warunki. Znając wartość procenta składanego, takie rozwiązanie powinno brać pod uwagę podatek belki. To chyba większość takich warunków.

Co wybrać? Na rynku oczywiście istnieją rozwiązania, o których się często wspomina. A to ubezpieczenia, a to unit-linki, a to TFI z planami systematycznego oszczędzania i parasolem podatkowym. Można jeszcze pobawić się w długoterminowe inwestowanie i kupować na przykład 10 letnie obligacje – mają wysokie oprocentowanie i chronią przed inflacją – a do tego można z tej inwestycji stosunkowo tanio wyjść. Wszystkie mają swoje wady i zalety.

Ubezpieczenia
– rzecz ciekawa, ale jeśli się nie chce funkcji ochronnej, lepiej wybrać zwykłe fundusze i ewentualnie kupić samo ubezpieczenie życiowe. Unit-linki – bardzo wysokie opłaty zjadające zdecydowane zbyt dużą część kapitału, utrudnione wcześniejsze wyjście i kilka innych wad. TFI z parasolem? Przykład posiadanego IKE z funduszami, w których nie można było się gdzie schronić przed stratami wyraźnie pokazuje, że to nie to – zwłaszcza jeśli można stracić z dnia na dzień 4 procent na teoretycznie najbezpieczniejszym funduszu w ramach IKE. Do tego brak rozwoju tego produktu w detalu BRE, tłumaczy wszystko. Wiązanie się przez 20 najbliższych lat z jednym TFI, jest też po prostu… ryzykowne. Z kolei płacenie za taką usługę ubezpieczycielowi, wychodzi zbyt drogo. Rachunek maklerski? Zbyt małe kwoty i zbyt dużo zabawy – może za jakiś czas po zebraniu większego kapitału.

Jako, że przynajmniej część pieniędzy dla potomka miałoby być trzymane nie w akcjach, przejrzałem ofertę obligacji skarbu państwa i rachunków oszczędnościowych. Te ostatnie wydają się najlepsze, bo co prawda można kupować co miesiąc na przykład 1 obligację 10 letnią, tylko potem za parę lat będzie problem z rolowaniem tego wszystkiego i wypłatą w jednym terminie. A z kolei fundusze obligacji dostępne w TFI odstraszają często uzyskiwanymi wynikami. Niestety przykład SEB, DWS czy Skarbca każe się zastanowić co lepsze – a przecież w ciągu tych 20 lat zapewne nie jeden jeszcze kryzys przed nami. Rachunek oszczędnościowy? Podatek belki się kłania, ale w ostateczności w połączeniu z lokatami to jakieś rozwiązanie. Mimo wszystko półśrodek.

Ciekawość sprawiła, że przyjrzałem się rozwiązaniom z Wielkiej Brytanii. Od razu można zauważyć, że tamtejszy rząd dba o kulturę oszczędzania. Poza wieloma „dziecięcymi rachunkami oszczędnościowymi“, od 2002 jest tam swego rodzaju IKE dla dzieci, czyli Child Trust Fund. Każdemu nowonarodzonemu Brytyjczykowi rząd wysyła czek na 250 funtów. To becikowe służy do otworzenia „funduszu“ dla dziecka, na który rodzice, dziadkowie czy znajomi mogą wpłacać do 1200 funtów rocznie, odpisywane od podatku. Taki CTF jest oczywiście długoterminowy. Szkoda, że naszym rządzącym takie pomysły nie wpadają do głowy. O ile to jeszcze można zrozumieć, to sytuacji, dlaczego banki nie stworzyły podobnego rozwiązania – już nie.

Banki owszem – mają rachunek oszczędnościowy w postaci IKE. Niestety rzut oka na obecne oprocentowanie pokazuje, że tylko głupcy nie zlikwidowaliby tego produktu. Obok lokat antybelkowych jest to jeden z bankowych sposobów, jak tu utuczyć się kosztem klienta.

Jednym słowem brakuje rozwiązań długoterminowych, kilkuletnich. Banki mają sposoby, żeby ominąć podatek belki (codzienna wypłata odsetek). Banki mają zapotrzebowanie na długoterminowe depozyty. Banki mogą płacić więcej za tego rodzaju finansowanie akcji kredytowej. Banki mogą w ten sposób wiązać ze sobą klienta (rachunek osobisty po ukończeniu 13 roku życia dla dziecka), karta płatnicza z programem podobnym do tego w CitiHandlowym (Reszta dla Ciebie). A przecież jakie to daje możliwości zabezpieczenia kredytu! Jednym słowem duża, wciąż niewykorzystana nisza.

Dotychczasowe doświadczenie pokazuje, że wiązanie się z jedną instytucją na lata to niestety błąd. Dlatego w tym momencie Szymon dostanie miksturę opartą z funduszu parasolowego w mBanku (brak opłat dystrybucyjnych), 10-letnich obligacji w Inteligo (bo najwygodniej) i części płynnej w postaci rachunku oszczędnościowego w eurobanku (wysokie oprocentowanie, bez podatku belki). Pozostaje mieć tylko nadzieję, że w najbliższym czasie dedykowane produkty pojawią się na rynku. I że będą to produkty, które w głównej mierze będą pracowały na założony cel, a nie na opłaty i prowizję dla dystrybutora. A tak niestety to często wygląda – całe ryzyko bierze na siebie klient. Firma gwarantuje sobie zyski. I nie chodzi tu tylko o fundusze czy ubezpieczenia. Przykład oprocentowania IKE i lokat antybelkowych jest wymowny…

Z innych ważnych informacji. Wojciech Boczoń od 1 czerwca zostaje zastępcą redaktora naczelnego PRNews.pl. Bez cienia wątpliwości Wojtek to główny filar tego serwisu.

Jesteśmy też na BLIPie http://prnews.blip.pl/ i Twitterze http://twitter.com/prnewspl . I nie są to te same informacje co w serwisie!

Źródło: PR News