Kryzys i co dalej?

Padają coraz większe liczby kolejnych odpisów: 720 mld odpisów strat w bankach amerykańskich, 30 bln strat na światowych giełdach, z tego 7,2 bln tylko na rynku amerykańskim. Samą wartość wyemitowanych derywatów zbudowanych na pożyczkach zabezpieczonych nieruchomościami na amerykańskim rynku (CMO i CDS) Soros ocenia na ponad 40 bln dolarów (błahostka, trzykrotność amerykańskiego PKB). W dodatku straty te i odpisy narastają w miarę upływu czasu. Jim Rogers, kiedyś partner Sorosa w funduszu hedgingowym Quantum Fund twierdzi, że większość amerykańskich banków to bankruci, ale jeszcze o tym nie wiedzą.

Tłoczenie pieniądza

Reakcja rządu amerykańskiego (Departament Skarbu) i Fed jest zdecydowana: tłoczymy pieniądz do gospodarki. Budżet na obecny rok jest już szacowany na 1,4-1,6 bln dolarów i to bez kolejnych szykowanych programów. Ogółem zobowiązania rządu (Bloomberg.com., 31.12.2008) federalnego (nie tylko budżetu) zostały podliczone na 8,5 bln dolarów – to ok. 60 proc. obecnego PKB USA, nie licząc długu (10,4 bln dolarów – trzeba było przebudować tablicę świetlną na Times Square w Nowym Jorku, żeby dodać dodatkowe miejsce po przekroczeniu liczby 10 bilionów – amerykańskich trylionów – dolarów).

Fed, kierowana przez Bena S. Bernanke, realizuje konsekwentnie swoją strategię zwiększania płynności, aby nie powtórzyć błędu z Wielkiego Kryzysu.

Otóż B.S. Bernanke, będąc czołowym autorytetem w analizie mechanizmu powstania Wielkiego Kryzysu z l929 r. jest przekonany, że błąd ówczesnych władz polegał na zbyt słabym i za późnym zasileniu gospodarki w pieniądz – i teraz nie chce powtórzyć tego błędu.
W 2002 r. B. Bernanke wygłosił słynne przemówienie w Radzie Gubernatorów:

„Jak złoto, dolar amerykański ma wartość tylko dopóki jego podaż jest ograniczona. Ale rząd amerykański ma technologię, zwaną prasą drukarską (obecnie jej elektronicznym odpowiednikiem), która pozwala wyprodukować tyle dolarów ile potrzebujemy, zasadniczo bez kosztu. Przez zwiększenie ilości dolarów w cyrkulacji lub nawet zwiększenie wiarygodności, rząd amerykański może także zredukować wartość dolara w stosunku do towarów i usług. Pod rządami pieniądza papierowego, zdeterminowany rząd może wygenerować większe wydatki i zatem – pozytywną inflację. Oczywiście rząd nie zamierza drukować pieniądza i dystrybuować chcąc nie chcąc (willy-nilly)”. Dla podkreślenia determinacji Fedu Bernanke stwierdził, że „w razie potrzeby będzie nawet zrzucał pieniądze z helikoptera”. Amerykanie lubią takie soczyste stwierdzenia. Od tego czasu przyczepiło się do niego określenie: Ben-helikopter.

I działa konsekwentnie: zwiększył sumę bilansową Fedu w ciągu drugiej połowy 2008 r. z 800 mld dolarów do 2,3 bln dolarów. Zakupuje już nie tylko papiery Skarbu Państwa, ale jako zabezpieczenie kredytów dla banków, różne obligacje zabezpieczone „mortgidżami (mortgages) z długów mieszkaniowych, a nawet długami z kart kredytowych”. Jim Roberts – jeden z tych, którzy uważają tę drogę za ślepą uliczkę – w jednym z wywiadów na YouTube zażartował, że Bernanke wkrótce będzie sprzedawał zadłużone domy, stare samochody, robił eksmisje (foreclousure) i sprzedaż garażową.

Obserwatorzy rynków finansowych zastanawiają się, czy recesja w USA potrwa tylko rok, czy może koniunktura powoli wróci w 2010 r. – tak jak byśmy mieli do czynienia tylko z poważnym kryzysem i recesją. W takiej sytuacji zasilanie gospodarki i sektora bankowego w pieniądz wydaje się z krótkiej perspektywy oczywiste. Co prawda wciąż podnoszą się głosy (np. P.R. Krugmana), że dotychczasowe programy pomocy – w tym nowy prezydenta Baracka Obamy – są niewystarczające. Ale to jest filozofia – więcej tego samego. Oczywiście szef Fedu zdaje sobie sprawę z niebezpieczeństwa przekroczenia granicy bezpieczeństwa podaży pieniądza do gospodarki, ale wierzy, że walka z groźbą kryzysu jest najważniejsza, a Fed „zdąży zejść w porę z tygrysa inflacji”.

Inflacja i ład

Wśród ekonomistów i finansistów w USA (P. Schiff, N. Roubini, M. Hutchinson, J. Rogers i inni) jest jednak pewien nurt dyskusji, zupełnie nieznany w Polsce. Mianowicie stawia on pytania:

1. Jaki będzie długofalowy efekt – i koszt – kreacji pieniądza w tempie wykładniczym dla wartości dolara w USA i na świecie, uwzględniając fakt, że nawet największa gospodarka świata nie może w nieskończoność zwiększać długu?

2. Czy prawdziwym problemem, który stoi u podłoża kryzysu, nie jest aby upadek międzynarodowego ładu pieniężnego, opartego na dolarze – walucie papierowej, a kryzys sektora bankowego tylko go odsłonił?

Dyskutowanie o zagrożeniu inflacją wydaje się dziwne w obecnej sytuacji USA, kiedy stopa Fed wynosi 0-0,25 proc., inflacja spadła już znacznie poniżej 2 proc., a ciągle napływają nowe wiadomości o zwiększaniu się recesji w gospodarce realnej. Jednak dla ekonomisty jest jasne, że ponaddwukrotny wzrost bilansu Fedu, tempo podaży M2 rzędu 20 proc. w ciągu ostatnich 2 miesięcy 2008 r., w istocie już wykreowało inflację tylko ukrytą, bo pieniądz „wsiąka” w zanieczyszczone rezerwy banków i innych instytucji finansowych. Różnica między ilością pieniądza, a (spadającą) ilością towarów i usług tylko się zwiększa w czasie recesji, ale przekłada się w końcu na mniejszą wartość towarów na rynku. Przyszła inflacja, jeśli nie dotknie rynku towarów, to odłoży się w kolejnej bańce – na giełdzie czy rynku mieszkań. W ten sposób wrócimy do punktu wejścia.

Dolar jako pieniądz na razie międzynarodowy, jest absorbowany przez rynek światowy – ale to oznacza, że Stany Zjednoczone produkują zarzewie inflacji w skali światowej. W dodatku nie można zakładać, że finansowanie długu USA przez Chiny, Azję i kraje arabskie będzie trwać w nieskończoność. Już są sygnały, że inwestorzy arabscy (w tym tzw. państwowe fundusze inwestycyjne), rezygnują z inwestycji w wielkie amerykańskie instytucje finansowe, a Chiny kupują mniej amerykańskich obligacji, bo część rezerw przeznaczyły na wielki program ratunkowy dla własnej gospodarki (600 mld dolarów). Chiny przeszły ostatnio – w rozliczeniach z Hongkongiem – częściowo na własną walutę, a kraje arabskie, po poniesionych stratach w inwestycjach na rynku amerykańskim, zaczynają coraz poważniej myśleć o własnej strefie walutowej i rozwijaniu bankowości islamskiej.

Na pierwsze pytanie jeden z autorów odpowiada więc krótko: w sytuacji, kiedy niemożliwa będzie spłata długu, kraj ma tylko dwa rozwiązania – albo przestaje obsługiwać dług (co byłoby możliwe w sytuacji Meksyku, ale nie w USA), albo też – co jest znaną praktyką – doprowadza do dewaluacji długu poprzez dewaluację wartości swojej waluty. W istocie kontrolowana dewaluacja dolara już była stosowana w USA. To były sekretarz skarbu, J. Conolly, w latach 70. ubiegłego wieku powiedział Europejczykom, zaniepokojonym spadkiem kursu dolara: „dolar to nasz pieniądz, a wasz problem…”. Obecna skala walki z recesją prowadzi nas zatem do inflacji, która wyjdzie poza granice USA i spadku wiarygodności dolara. Jim Rogers radzi inwestorom: kupujcie złoto, uciekajcie od dolara.

To nas prowadzi do następnej kwestii: czy obecny międzynarodowy ład walutowy, oparty na papierowym dolarze (odkąd Nixon zerwał ostatecznie w 1971 r. więź dolara ze złotem) ma szanse utrzymać się po obecnym kryzysie? Wracają problemy, które – jak się wydawało – są już od dawna rozwiązane. W istocie, zdaniem wielu specjalistów, mieliśmy po 1971 r. prowizorkę, niekiedy określaną jako Bretton Woods II. Nieprzypadkowo Europa stworzyła, aby uniknąć uzależnienia od egoistycznej polityki amerykańskiej, własną strefę walutową – euro. Teraz myślą o tym też inni. Ale problem jest jeszcze poważniejszy: przy walucie papierowej nigdy nie ma gwarancji, że rząd danego kraju, ratując się przed recesją, nie użyje prasy drukarskiej. A koszty inflacji zawsze w końcu ponoszą zwykli ludzie. Przez tysiąclecia mieliśmy walutę opartą na kruszcu i ten system działał (do I wojny światowej inflacja była minimalna – problemem była raczej deflacja).

Złoto na całe zło?

Wrócił więc w dyskusjach problem powrotu do złota. W USA taki postulat istniał nieprzerwanie (np. M.N. Rothbard), ale trochę jakby „w undergroundzie”. Mało kto wie, że prezydent J.F. Kennedy myślał o biciu przez skarb srebrnego dolara (obok papierowego dolara emitowanego przez Fed), a prezydent R. Reagan powołał w swoim czasie specjalną komisję do oceny możliwości powrotu do oparcia dolara na złocie. Opinie wtedy były sprzeczne i sprawa umarła śmiercią naturalną. Oczywiście takie rozwiązanie najbardziej uderzałoby w bardzo silne lobby bankowe – czy inaczej mogłoby ono wyprodukować samych derywatów opartych na boomie mieszkaniowym na 40 bln dolarów?
Jednym z kandydatów w ostatnich wyborach prezydenckich (republikańskich) był Ron Paul, członek Izby Kongresu, który konsekwentnie lansował ideę oparcia dolara na kruszcu i ostro krytykował Fed za produkcję „dolara z powietrza”. Powstało obecnie już w USA małe, ale głośne środowisko, wypowiadające się przeciw pieniądzu papierowemu. Podstawowy zarzut: pieniądz papierowy nigdy nie daje pewności jego posiadaczowi, uniemożliwia pierwotną funkcję ochrony wartości pieniądza w czasie. Za tym idzie krytyka Fedu, który jak się okazuje, powstał jako bank prywatny Rothschilda i Morgana i jest zupełnie nie kontrolowany przez Kongres (ujawnienie protokołów posiedzeń Rady Gubernatorów następuje po 5 latach). R. Paul dodaje: Fed już od początku był sprzeczny z konstytucją…

W rezultacie, na razie na niezależnych forach internetowych pojawiają się takie artykuły jak:
– What You Can Do to End the Tyranny of the Federal Reserve? (Co można zrobić żeby skończyć tyranię Fedu)
– Is the Federal Reserve Engaged in Acts of Economic Warfare Against America? (Czy Fed zaangażował się w wojnę ekonomiczną przeciw Ameryce).

Oczywiście, zwłaszcza w recesji, postulaty powrotu do złota (wielkim przeciwnikiem złotej waluty był Keynes) – są nierealne. Coś się jednak dzieje podskórnie w Ameryce, zupełnie wytrąconej z dotychczasowego poczucia stabilizacji. Jest jeszcze inny wątek w dyskusjach internetowych, już polityczny: skala kosztów będzie zapewne tak duża, że nie obędzie się bez poważnych napięć i zmian społecznych. Ale to już inny temat.

Prezydent B. Obama swoim inauguracyjnym przemówieniem napełnił optymizmem Amerykanów. Ale tego samego dnia indeks Dow Jones spadł o 4 proc. a NASDAQ o 5 proc. Ludzie trzymający rękę na pulsie finansów wiedzą, że sytuacja jest poważna i powrotu do beztroskiej konsumpcji już nie ma.

PROF. TOMASZ GRUSZECKI

Autor jest pracownikiem Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego