Mieszkanie powinno być warte kredytu

Każdego roku kilkaset tysięcy Polaków podejmuje decyzję o kupnie nieruchomości za cenę wieloletniego zobowiązania wobec banku. Kredyt hipoteczny to kosztowny, ale często jedyny sposób, by przejść na swoje. Kredytobiorcy wiedzą jednak, że dobrze wybrane mieszkanie pomaga znosić myśl o comiesięcznej racie. Tylko co to znaczy „dobre” i jak takie znaleźć? Nim podejmiesz decyzję o kupnie, po prostu zadaj sobie pytanie: czy moja hipoteka jest go warta?

Hipoteczna majówka z Bankier.pl:

» Kredyty walutowe ciągle kuszą
» Hipoteczna karuzela. Zmiana trendów w kredytach
» Wyhamowanie wzrostu cen mieszkań



Katalog prawdy Ci nie powie

Nieruchomości oferowane w katalogach czy na internetowych aukcjach nie mają wad. I nie mają ich tylko tam. W rzeczywistości zaś każde lokum prócz niewątpliwych zalet, ma i szereg uniedogodnień. Nie idzie wcale o to, by niedociągnięcia przesłoniły decyzję o zakupie, lecz o świadomy wybór, dzięki któremu nabyta nieruchomość ma szansę dłużej cieszyć kupującego. By tak się stało, każdą mieszkaniową ofertę warto poddać krytycznej ocenie, by ostatecznie z czystym sumieniem dojść do wniosku, że kupujemy to, czego faktycznie nam trzeba.

Deszcz przedostający się po ścianach do mieszkania, wizyta w piekarni wymagająca półgodzinnego spaceru wzdłuż ruchliwej ulicy, niemożliwe do zrealizowania plany remontowe – w ten sposób los karze niecierpliwych lub nie dość zainteresowanych tym, na co za chwilę wezmą kredyt. Tymczasem przeprowadzona na chłodno analiza, rozmowa z przyszłymi sąsiadami czy odwiedzenie internetowego forum mogłyby zaoszczędzić wiele późniejszego stresu.

W wielkiej płycie, na nowych osiedlach deweloperskich, w kamienicach czy „szeregowcach” – w każdym z tych miejsc mieszkają ludzie, którzy prócz problemów, mają z tego tytułu wiele radości. Nie ma więc dobrego czy złego typu nieruchomości. Są za to mocne i słabe strony każdej konkretnej nieruchomości. I zamiast oszukiwać się, że jest inaczej lepiej zawczasu ocenić, na ile będziemy w stanie je zaakceptować.

Wielka płyta – wielki kłopot

Często tańsze, nierzadko w gorszym stanie technicznym – największym zarzutem stawianym mieszkaniom w tzw. wielkiej płycie jest ich jakość budowlana. Mowa o lokalach tworzonych głównie w latach 60. minionego stulecia, w ramach centralnych programów „mieszkanie każdemu obywatelowi”. Mieszkanie – dodajmy – dostarczone szybko. To tamten pośpiech obraca się dziś przeciwko lokalom z blokowisk.

Największą bolączką takich mieszkań jest jakość budynków – to żelbetowa konstrukcja o wytrzymałości obliczonej na kilkadziesiąt lat. Nie byłoby to jednak niepokojące, gdyby budowano precyzyjnie i z użyciem materiałów dobrej jakości. Nie milkną tymczasem głosy chociażby o znajdującym się w konstrukcji budynków szkodliwym dla zdrowia azbeście. Daleko do doskonałości zarówno akustyce budynku, jak i wentylacji. O jakości ścian (nachyleniu i strukturze) wiele powiedzą ci, którym znudziło się ukrywanie ich pod warstwą tapety. Złośliwi dodają, że w wielkiej płycie ze świecą szukać kątów prostych.

To co daje się we znaki mieszkańcom wielkiej płyty, to również toporna konstrukcja, oparta na licznych ścianach nośnych, w których trudno wywiercić dziurę pod obraz, nie mówiąc o zmianie rozkładu mieszkania. Zresztą – pole manewru i tak nie byłoby duże za sprawą niewielkiego metrażu mieszkań. To efekt ówczesnych założeń architektów – mieszkania miały powstawać szybko, przy minimalnym nakładzie pracy i w jak największej liczbie.

Nagromadzenie wielu mieszkań na niedużej przestrzeni powinno za to zacieśniać sąsiedzkie więzi. Tymczasem mieszkańcy kilkunastopiętrowych molochów miewają problem ze wskazaniem kto w ogóle jest ich sąsiadem. Anonimowość to jeden z wiodących zarzutów wobec klimatu panującego w wielkich blokowiskach. Brak więzi sąsiedzkich w skrajnej postaci prowadzić może do patologii. Poczucie bezkarności wynikające z bycia anonimowym wykorzystuje zwłaszcza młodsze pokolenie osiedli z wielkiej płyty. Tamtejsze klatki, piwnice czy skwery są miejscem integracji różnych, niejednokrotnie mało przyjaznych środowisk. Pozostając w klimacie nieprzyjemnych odczuć – potęgować je może obecność tzw. zsypów na śmieci na klatkach schodowych. W co bardziej zaniedbanych blokach takie oddalone o kilka kroków od mieszkania zsypy stają się siedliskiem trudnego do wytępienia robactwa.

Wreszcie – zarzutem wobec wielkiej płyty jest cena – wskutek nie gasnącego zapotrzebowania na mieszkania, ceny w wielkiej płycie są wciąż relatywnie wysokie w stosunku do warunków, jakie reprezentują. Ten argument przemawia na niekorzyść zwłaszcza w sytuacji, gdy mieszkanie ma mieć charakter inwestycyjny. Wraz z odwrotem mieszkańców od wielkich blokowisk nieznana jest ich dalsza przyszłość. Za kilkanaście lat istotnym problemem może być znalezienie inwestora gotowego zainwestować w reanimację wielkiej płyty. Renowacja może się oczywiście odbywać w ramach wspólnoty mieszkaniowej. Jednak wypracowanie wspólnej woli mieszkańców może stanowić nie lada problem przy tak pokaźnej liczbie członków.

Deweloperskie oazy

Mieszkania z pierwszej ręki cieszyły się w ostatnich latach dużą popularnością. Miliony Polaków przeniosło się do nowych, kolorowych osiedli, od podstaw tworząc lokalne społeczności sąsiedzkie. Tematem wielu takich sąsiedzkich rozmów do dziś pozostają niestety narzekania na dewelopera. Co może nie grać wśród tych wielobarwnych budynków o poetycko brzmiących nazwach?

Choć wydawać by się mogło, że nowego budownictwa ten problem nie dotyczy, również w przypadku nowych inwestycji nie brak wad konstrukcyjno-budowlanych. Obserwowany jeszcze niedawno boom na rynku nieruchomości spowodował, że nowe deweloperskie osiedla wyrastały jak grzyby po deszczu. Rozochoceni deweloperzy (wielu dopiero początkujących) niejednokrotnie szli więc w ilość, nie w jakość. Najlepiej wiedzą to sami mieszkańcy, borykający się ze zbyt szczelnymi oknami, przeciekającymi dachami czy pękającymi ścianami.

To, co wydawać by się mogło zaletą, czyli krótka historia budynków – stać się może przekleństwem. O ewentualnych ukrytych wadach nie powiedzą nam poprzedni mieszkańcy, przyjdzie nam sprawdzić je osobiście po kilku pierwszych latach użytkowania.

Do tego czasu jednak można się będzie cieszyć mieszkaniem z dala od miejskiego zgiełku, bo taką lokalizację oferuje zwykle deweloper. Oddaleni lub odgrodzeni bramami od okolicy mieszkańcy zachęcani są do tworzenia własnych „miast w mieście”. Stałoby się tak może, gdyby nie to, że każdorazowe zrobienie zakupów, wyjście na pocztę czy odprowadzenie dziecka do szkoły wymaga udania się poza osiedle. Istotne braki w infrastrukturze to wynik braku wyobraźni lub nadmiernej oszczędności inwestora – priorytetem jest przecież budowa, a potem sprzedaż jak największej liczby mieszkań. A więcej mieszkań, to mniej miejsca na obiekty i lokale towarzyszące.

Kamienic czar

O trudnościach w dostępie do infrastruktury złego słowa nie powiedzą mieszkańcy kamienic. Te zlokalizowane są zwykle w pobliżu centrów miast, co znowu nie jest tak jednoznaczną zaletą. Bo owszem – „wszędzie blisko” – ale też wszystko słychać i wszystko widać. Dla wygodnickich miłośników miejskiego zgiełku – jak znalazł, dla ceniących bliskość natury – nieco gorzej.

Wypełniające śródmieścia kamienice liczą sobie co najmniej po kilkadziesiąt lat, na co wskazuje m.in. przepiękna, a nieobecna zupełnie w nowym budownictwie architektura. A przy takim stażu o mieszkaniu w kamienicy śmiało można powiedzieć, że jest jak studia bez dna. Przestarzałe instalacje w wielu przypadkach wymagają natychmiastowej wymiany, nieszczelne okna, zwłaszcza przy wysokich sufitach i braku centralnego systemu ogrzewania uniemożliwiają skuteczne dogrzanie mieszkania.

Mieszkania w kamienicach mają zwykle niewielkie balkony lub są ich zupełnie pozbawione. Wiele do życzenia pozostawia też stan techniczny części wspólnych budynków – piwnic, klatek schodowych, korytarzy. Wielu mieszkańców to pierwsi lokatorzy, więc choćby z racji wieku trudniej im podjąć pewne inicjatywy naprawcze. Gorzej, gdy nie tylko nie wykazują entuzjazmu wobec tego, co nowe, ale też stawiają mu zdecydowany opór.

W szeregu zbiórka

Kto z pogardą myśli o tłoczących się w blokach mieszczuchach, poszuka „szeregówki” pod miastem. A wtedy i jego wielu potraktuje z pogardą twierdząc, że dom w zabudowie szeregowej to jedynie atrapa prawdziwie niezależnej nieruchomości jednorodzinnej.

Trudno się nie zgodzić z opinią, że ujednolicana zabudowa grzecznie ustawionych w rzędzie domów niewiele ma wspólnego ze swobodą, jakiej można by sobie życzyć pod miastem. Nieruchomości te rządzą się całkiem podobnymi prawami, jak mieszkania na osiedlach deweloperskich – stawiane są gęsto, bez infrastruktury towarzyszącej, z oszczędnością na tyle dużą, że problem sprawia swobodny manewr samochodowy w tych wąskich uliczkach.

Sama konstrukcja budynków również pozostawia wiele do życzenia – przez ścianę budynku słychać dokładnie tyle, co w niejednym bloku mieszkalnym. Nie zajmuje to jednak głowy mieszkańców, którzy do woli mogą grillować we własnym ogrodzie. Siatka w siatkę z sąsiadem, oczywiście.

Obłudą byłoby twierdzić, że większość z tych wad dyskwalifikuje mieszkanie z konkursu o najlepsze dla nas lokum. To co jedni zawsze wytkną palcem, dla innych będzie zaletą. Sęk w tym, by zważyć wszystkie „za” i „przeciw”, tak by przekonać samego siebie, że decyzja o wieloletniej przygodzie z kredytem jest słuszna, bo przecież spełnia nasze mieszkaniowe marzenie.

A na co, państwa zdaniem, powinna zwrócić szczególną uwagę osoba planująca zakup mieszkania?

Źródło: Bankier.pl