Miedź jest jednym z najlepiej zachowujących się w tym roku surowców. Jednak fundusze hedgingowe od końca maja grają na spadki. Dlaczego?
Miedź to trzeci obok ropy i złota ulubiony surowiec inwestorów. Z ropą łączy go to, że jest silnie powiązany ze światowym wzrostem gospodarczym. W odróżnieniu jednak od czarnego złota popyt na miedź zależy przede wszystkim od sytuacji w gospodarkach rozwijających się. Aż 40% zużycia czerwonego metalu przypada na Chiny, podczas gdy ich udział w światowej konsumpcji ropy wynosi zaledwie 11%.
W kontekście kryzysu w strefie euro i wysokiego bezrobocia w USA miedź powinna cieszyć się względnie większym zainteresowaniem inwestorów. Tymczasem pozycje spekulacyjne netto na kontraktach na miedź są ujemne. Oznacza to, że fundusze hedgingowe częściej obstawiają spadki niż wzrosty. Czyżby nie wierzyły w dalszy dynamiczny rozwój krajów BRIC? To jedna możliwość.
Faktycznie dwie główne gospodarki z tej grupy (Indie i Chiny) dostały ostatnio zadyszki. W Państwie Środka zacieśnienie polityki kredytowej i schłodzenie rynku nieruchomości przyniosło wyhamowanie tempa wzrostu produkcji do poziomu notowanego ostatnio w 2009 roku, kiedy gospodarka światowa była w recesji. Indie zaś zmagają się z inflacją, deficytem budżetowym i słabnącą walutą. Ceny wielu surowców liczone w rupiach są bliskie historycznych szczytów, co nie pomaga popytowi.
Mimo gorszej kondycji kraje BRIC, a zwłaszcza kluczowe dla rynku miedzi, Chiny, dalekie są jeszcze od gospodarczego załamania. Wygląda na to, że władze będą robić wszystko, by odwlec bolesną transformację wciąż mocno scentralizowanej gospodarki, uciekając się do stymulacji fiskalnej i monetarnej. Nie spodziewałbym się więc na razie gwałtownego wyhamowania boomu budowlanego.
Problem polega na tym, że nawet lekko zwalniająca gospodarka światowa nie będzie w stanie wchłonąć nadwyżek wydobycia miedzi, które spodziewane są już w przyszłym roku. To właśnie wydaje się stać za spadkowymi oczekiwaniami najbardziej doświadczonych uczestników rynku.
W ostatnich latach wydobycie miedzi ciągle zaskakiwało. Negatywnie. Produkcja w Chile, gdzie wydobywa się jedną trzecią światowego urobku, z roku na rok była mniejsza ze względu na coraz niższą zawartość metalu w wydobywanych rudach. W rezultacie w latach 2008-2011 wydobycie rosło jedynie w średnim tempie 0,7% rocznie, odnotowując w zeszłym roku nawet ujemną dynamikę.
Utrzymujące się od lat wysokie ceny w końcu podziałały jednak na producentów. Już bieżący rok przyniesie poprawę, a na lata 2013 i 2014 prognozuje się wzrost światowej produkcji miedzi w tempie ponad 8% rocznie. W 2015 roku, kiedy na dobre ruszy wydobycie w dwóch największych nowo otwartych kopalniach (Las Bambas w Peru i Oyu Tolgoi w Mongolii osiągną wtedy łączną produkcję na poziomie obecnego wydobycia KGHM), światowa produkcja miedzi sięgnie 20 milionów ton. To nie tylko więcej niż kiedykolwiek w historii, lecz także znacznie więcej niż przy obecnych cenach wynosi zapotrzebowanie.
Z tego płynie więc wniosek niepomyślny dla inwestorów obstawiających długie pozycje: cena miedzi będzie musiała spaść, by zaktywizować popyt. Korekta będzie znacząca, gdyż z jednej strony trudno jest skłonić nabywców czerwonego metalu, by kupowali więcej, a z drugiej producenci będą się czuć komfortowo także przy znacznie niższych cenach. KGHM ma koszty produkcji na poziomie około 3 tysięcy dolarów za tonę. U konkurencji jest podobnie – tylko 10% złóż przestaje być opłacalnych, gdy cena miedzi spadnie poniżej 4 tys. dolarów. Obecna cena miedzi to ok. 7,5 tys. dolarów za tonę…
O ile jeszcze w tym roku można się spodziewać niewielkich wzrostów, zwłaszcza gdyby w istotny sposób poprawiła się sytuacja w strefie euro lub nadeszłyby lepsze dane z Chin, to kolejne lata na rynku miedzi naznaczone będą spadkami. Dla spółek takich jak KGHM może być to dobry czas na ekspansję – kupowanie złóż lub nawet mniejszych spółek z branży, które prawdopodobnie będą znacznie tańsze niż obecnie.
Źródło: Wealth Solutions