Nieprędko zaczniemy zarabiać dużo więcej

Główny Urząd Statystyczny podał wczoraj najnowsze dane na temat wynagrodzeń i zatrudnienia w polskich firmach. Okazuje się, że chociaż w porównaniu do maja ubiegłego roku pensje wzrosły średnio o 3,8 proc., to po uwzględnieniu inflacji (3,6 proc.) wzrost wyniósł zaledwie 0,2 proc. A to oznacza, że nasze pensje stoją w miejscu. Co gorsza, spada zatrudnienie w firmach – w maju prywatne przedsiębiorstwa zlikwidowały ponad 16 tys. miejsc pracy.

To wszystko powoduje, że fundusz płac, czyli suma wynagrodzeń, jakie firmy wypłacają pracownikom, już drugi miesiąc z rzędu spada – przyznaje Krzysztof Wołowicz, ekonomista banku BPS. – Z taką sytuacją nie mieliśmy do czynienia od lutego 2005 r. Wyraźnie widać więc, że spowolnienie gospodarcze, które zaczęło się pod koniec ubiegłego roku, dotarło już na rynek pracy – podkreśla Wołowicz. W maju fundusz płac wyniósł 16,9 mld zł, i po uwzględnieniu inflacji spadł o 1,5 proc.

Jeszcze w 2008 r. fundusz rósł w tempie 15 proc. rok do roku – przypomina Jacek Wiśniewski, główny ekonomista Raiffeisen Bank Polska. Jego zdaniem w trzecim i czwartym kwartale sytuacja jeszcze się pogorszy. Prognozuje, że również w przyszłym roku nasze pensje będą stały w miejscu. Nie oczekuje jakiś drastycznych cięć przez firmy dochodów pracowników, a jedynie zwalniania osób najlepiej zarabiających.

Według rządowych prognoz na 2010 r. bezrobocie urośnie w Polsce z 10,8 do 13,8 proc. To znaczy, że przybędzie ponad pół miliona bezrobotnych. Najbardziej zagrożone są osoby zatrudnione przy produkcji dóbr, z których rezygnujemy w trudnych czasach.

Dotyczy to na przykład motoryzacji, producentów artykułów wyposażenia domowego czy producentów i sprzedawców odzieży. Poważne problemy czekają również eksporterów, którym słaby złoty póki co niewiele pomógł. – Kłopoty firm sprzedających towary za granicę wynikają przede wszystkim z załamania popytu na Zachodzie – podkreśla Krzysztof Wołowicz.

Dalsze zwolnienia nie ominą też branż uzależnionych od zarobków klientów – są to np. banki, ubezpieczyciele – czy wydatków firm na reklamę (np. media). Z ostatnich badań firmy doradczej Deloitte Polska wynika, że dwie trzecie firm już redukuje koszty, a pozostałe szykują się do tego w ciągu najbliższych miesięcy. Niemal połowa dużych firm wstrzymała rekrutacje, a 40 proc. zdecydowało się na zwolnienia.

Alternatywą dla bezrobotnych jest szukanie zajęcia poza granicami kraju. Ale mają na nie szansę niemal wyłącznie robotnicy bez kwalifikacji, czyli najniżej opłacani. Potrzebni są głównie do prac sezonowych – zbioru owoców, produkcji napojów lub lodów, pakowania towarów.

– Spodziewamy się, że w krajach Europy Zachodniej, przechodzących obecny kryzys zdecydowanie głębiej niż Polska, będzie mniej ofert pracy niż rok temu – mówi Katarzyna Gurszyńska, dyrektor operacyjny Związku Agencji Pracy Tymczasowej. Natomiast firmy nie zgłaszają zapotrzebowania na pracowników wysoko wykwalifikowanych – inżynierów czy bankowców – bo już teraz nie mogą zatrudnić wszystkich chętnych z własnych krajów.

Dla pracowników szukających pracy w Polsce Ministerstwo Rozwoju Regionalnego przygotowuje program, dzięki któremu zwalniana osoba dostanie 5 tys. zł, jeśli przeprowadzi się do miejscowości oddalonej o ponad 100 km od miejsca zamieszkania i znajdzie tam etat. Połowę mniej otrzyma osoba, która wyjedzie do miejscowości oddalonej od 50 do 100 km. Tyle że nic nie słychać o dużych firmach, które planują nabory.

Ile zarobisz u nas, a ile za granicą

Kierowca ciężarówki
Polska
3000-5000 zł
Niemcy
10 000-15 000 zł
Wielka Brytania
11 000-16 000 zł
Stolarz
Polska
2000-4000 zł
Niemcy
6000-10 000 zł
Wielka Brytania
8000-12 000 zł
Pracownik fabryki
Polska
1500-2500 zł
Niemcy
5000-7000 zł
Wielka Brytania
6000-8000 zł
Pracownik sezonowy
Polska
1500-2000 zł
Niemcy
4500-6000 zł
Wielka Brytania
4000-7000 zł

Tomasz Dominiak, Łukasz Pałka