Polsce raczej nie uda się wejść do strefy euro w 2012 roku

W ciągu trzech lat PKB Polski powinien rosnąć w tempie 4–6 proc. Największą barierą wejścia do strefy euro może się zaś okazać niedobór prądu na krajowym rynku.

Nie obawia się pan, że nie spełnimy kryterium inflacyjnego i to zamknie nam drogę do strefy euro?

– Globalna inflacja rośnie, ceny energii prędko nie spadną – prognozy mówiące o 200 dolarach za baryłkę ropy mogą zrealizować się na przestrzeni paru lat. Dopóki nie pojawi się przełomowa innowacja w obszarze energii, to trudno spodziewać się spadków cen surowców energetycznych. Zastąpienie ropy węglem też będzie trudne, z uwagi na emisję CO2 do atmosfery. Po stronie cen żywności także spodziewam się wzrostu w ciągu następnych 2–3 lat, natomiast w ciągu 3–5 lat światowa gospodarka zacznie produkować potrzebną ilość żywności i ceny spadną. Jeżeli chodzi o nasze wewnętrzne problemy, to największym wyzwaniem na drodze do strefy euro będzie prąd. Sieć dystrybucyjna jest w strasznym stanie, a w nowe moce produkcyjne nikt nie inwestuje. Coraz częstsze będą blackouty (wstrzymanie dostaw energii – Re.). Ekonomicznym skutkiem będzie wyraźny wzrost cen prądu, co utrudni spełnienie kryterium inflacyjnego. I może to być szok stagflacyjny – inflacja będzie rosła, wzrost będzie spowalniał, bo wskutek wysokich cen pogorszy się konkurencyjność gospodarki. A w projekcjach NBP tego czynnika ryzyka się nie uwzględnia. Będzie bardzo trudno spełnić kryteria z Maastricht.

Z tego wynika, że wejście do strefy euro to dość odległa perspektywa.

– Szansa już była – w połowie 2005 roku mogliśmy wejść do ERM 2, tak jak wtedy proponowałem. Gdyby tak się stało, od 1 stycznia 2008 r. prawdopodobnie mielibyśmy euro, bo spełnialiśmy kryteria z Maastricht, a jedynie trzeba było zmienić prawo. A teraz widzę bardzo istotne ryzyka dla wejścia Polski do strefy euro w 2012 roku.

Po co Polsce 49 mld euro rezerw walutowych?

– Nie ma jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, ile powinno być rezerw walutowych, bo ich utrzymywanie wiąże się z kosztami, np. w Polsce na skutek aprecjacji złotego od 2004 roku NBP miał kilkanaście miliardów złotych straty, ale mieliśmy rezerwę rewaluacyjną, którą mogliśmy rozwiązywać, by straty pokryć. W zeszłym roku rezerwy rewaluacyjnej już nie było i NBP poniósł stratę. Ta strata będzie pokrywana z przyszłych zysków. To oznacza, że nie będzie transferu zysków do budżetu państwa. Taka sytuacja może potrwać wiele lat.

Jaka była dotychczasowa roczna stopa zwrotu z rezerw zarządzanych przez NBP?

– W 2007 roku dochodowość polskich rezerw wyniosła prawie 5,5 proc., wzrosła w ciągu dwóch lat z poziomu 2,5 proc. Wynikało to ze zdywersyfikowania portfela w kierunku bardziej dochodowych walut. Bardzo udaną inwestycją był dolar australijski. Bardzo dobre efekty dało odejście od dolara amerykańskiego w kierunku funta trzy lata temu. Te i inne decyzje na przestrzeni dwóch lat dały dodatkowy miliard dolarów zysku. Według najnowszej strategii zarządzania rezerwami docelowo NBP będzie mógł inwestować także w akcje i instrumenty pochodne. Kiedy będziemy w strefie euro, nic nie będzie stało na przeszkodzie, by zacząć więcej zarabiać na rezerwach.

Jak banki centralne na świecie zmieniają podejście do inwestowania rezerw ? Co czeka polską gospodarkę w krótszej perspektywie? Czy odczujemy wpływ kryzysu w USA?

Więcej: Gazeta Prawna 2.06.2008 (106) – str.6