Euro przebojem zdobyło rynek i nie zaskoczyło to nikogo, oprócz Amerykanów, którzy byli przekonani, że dolar jako waluta jest poza konkurencją. Wyśrubowane warunki, które musiały spełnić gospodarki strefy euro przynosiły wymierne efekty. Nie tylko makrogospodarcze, ale także społeczne. Już pięć lat po wprowadzeniu euro do koszyka walut, w gangsterskich filmach walizki pełne dolarów wypełniane są teraz banknotami sygnowanymi przez Europejski Bank Centralny. Dla krajów Europy Środkowej i Wschodniej, które zostały przyjęte do Unii Europejskiej, kolejny krok – wejście do strefy euro – stał się synonimem podążania ścieżką dobrobytu. Dobrobytu, którego ani za czasów tzw. demokracji ludowej, ani przemian ustrojowych tak naprawdę kraje te nigdy nie doświadczyły.
Euro miało wzmacniać konkurencyjność całej Unii Europejskiej oraz każdego z jej członków. A służyć temu miały wyśrubowane warunki, jakie trzeba było spełnić, żeby znaleźć się w tym elitarnym klubie. Problem w tym, że nikt nie przewidział kryzysu, który zachwieje samymi założeniami istnienia wspólnej waluty. I konsekwencji, jakie przyniesie rozbieżność w dobrobycie między samymi członkami strefy euro. Rada Europejskiego Banku Centralnego przyjmując kolejne raporty o coraz większych deficytach budżetowych krajów członkowskich stanęła przed następującym problemem: o ile precyzyjnie ustalono warunki przyjęcia do eurolandu, o tyle – poza finansowymi karami Komisji Europejskiej dla poszczególnych rządów – nie było innego instrumentarium, które mogłoby wpływać na decyzje państw będących w strefie euro. Problem dotyczy państw, w których rządy z powodów społecznych – nie licząc się z karą – zdecydowały się znacznie przekroczyć dozwolony deficyt budżetowy.
Grecja pod kreską
Inwestorzy zagraniczni zaczęli podejrzliwie spoglądać na gospodarkę Grecji. Rzecz już nawet nie w tym, że nie będą w tym kraju inwestować. Coraz częściej zastanawiają się nad rezygnacją z zaplanowanych już inwestycji albo całkiem poważnie rozważają wycofanie się z już rozpoczętych. Wszystko przez szybki wzrost deficytu budżetowego, długu publicznego i najpoważniejszych od dekady kłopotów greckiego systemu finansowego. Według prognoz Komisji Europejskiej, dług publiczny w tym roku sięgnie w tym kraju 112,5 proc. PKB, a za dwa lata przekroczy 135 proc. PKB. Sytuacja w Grecji jest na tyle poważna, że zainteresowały się tym krajem Komisja Europejska i Europejski Bank Centralny. Bo kryzys kryzysem, ale Grecja potrzebuje reform instytucjonalnych. Co więcej, zdaniem komisarza UE ds. walutowych, Joaquina Alumni, Grecy nawet nie spróbowali obniżyć swojego deficytu. Dalsze prognozy rozwoju sytuacji w Grecji niemal jednoznacznie mówią o tym, że kraj znajdzie się w stanie niewypłacalności, niebezpiecznie zbliżając się do Islandii, którą przed bankructwem uratowała wyłącznie wysoka finansowa pomoc międzynarodowa.
Grecki minister finansów George Papaconstantinou zapewnia, że ewentualna niewypłacalność kraju jest spowodowana wyłącznie działalnością spekulacyjną. Ale słowa ministra nie brzmią tak wiarygodnie, jak brzmiałyby jeszcze trzy miesiące temu. W listopadzie okazało się bowiem, że trzeba było zrewidować ogłaszane oficjalnie dane makroekonomiczne. Szacowany na 6 proc. PKB deficyt budżetowy okazał się deficytem ponad 12 proc. Znacząco zrewidowano poziom deficytu za 2008 r. – z poziomu 3,7 proc. PKB podawanego w styczniu tego roku, do 7,7 proc. PKB. Do głosu doszły również agencje ratingowe – z czego najważniejsza, Fitch, obniżyła rating Grecji do A minus.
Wierzchołek góry lodowej
Operacje na deficycie mogą się skończyć tym, że EBC odmówi przyjmowania od banków komercyjnych obligacji jako zastawu w zamian za pożyczki zwiększające płynność na rynku finansowym. A do grudnia greckie banki pożyczyły z banku centralnego ponad 40 mld euro z około 665 mld euro, które EBC przeznaczył na zwiększanie płynności w czasie kryzysu. Odmowa EBC oznacza kryzys w sektorze bankowym i upadek przynajmniej kilku instytucji.
Ale Grecja może być wierzchołkiem góry lodowej. Międzynarodowi analitycy finansowi coraz częściej mówią, że podobne kłopoty czekają innych członków strefy euro. Kogo konkretnie? Chodzi o Hiszpanię, Portugalię i Irlandię. Jak wynika z najnowszych prognoz Komisji Europejskiej na 2009 r., zróżnicowanie wzrostu gospodarczego w poszczególnych krajach eurolandu jest duże i waha się od spadku PKB o 5 proc. w Irlandii do wzrostu na poziomie 2,7 proc. na Słowacji. Ponadto wejście do strefy euro doprowadziło w takich krajach jak Irlandia i Hiszpania, do obniżki stóp procentowych i zwiększyło dostępność kredytu, przy jednoczesnym obniżeniu jego ceny. W efekcie Irlandia (podobnie jak Wielka Brytania, jej większy sąsiad spoza eurolandu) stanęła w obliczu najgłębszej od dekad recesji. W Hiszpanii, choć PKB ma się skurczyć o ok. 2 proc., o wiele bardziej ucierpi rynek pracy. Najnowsze dane z rynku pracy mówią o prawie 14 proc. bezrobociu, które jeszcze w tym roku może osiągnąć 16 proc.
Było tak pięknie
Jeśli spojrzymy na historię strefy euro, nie sposób pominąć ubiegłorocznego zachwytu Komisji Europejskiej, która o obszarze wspólnej waluty mówiła wyłącznie dobrze – ze względu na niską inflację, 16 milionów nowych miejsc pracy i dobrą sytuację finansów publicznych z deficytem na poziomie zaledwie 0,6 proc. PKB.
W sytuacji, w której warunków mechanizmu ERM II nie spełniają sami członkowie eurolandu, kraje starające się o przyjęcie do strefy mogą podjąć próbę renegocjacji warunków. A przede wszystkim rozważyć, na ile opłacalne jest wejście do strefy. Od powstania Unii Gospodarczej i Walutowej (UGW) w 1999 r. inflacja w strefie euro wynosiła średnio około 2 proc. w porównaniu z jej dwucyfrową wartością w niektórych państwach członkowskich UGW na początku lat 90. Zarówno długoterminowe, jak i krótkoterminowe stopy procentowe pozostały na historycznie niskich poziomach, nawet po ostatnim wprowadzeniu restrykcyjnej polityki monetarnej przez Europejski Bank Centralny. UGW chroni również przed negatywnymi wpływami zewnętrznymi, w tym przed gwałtownym wzrostem światowych cen towarów, w szybko zmieniającej się globalnej gospodarce.
Euro okazało się silnym czynnikiem integrującym handel i finanse w ramach strefy euro. Obecnie ponad połowa wywozu ze strefy euro jest przeznaczona dla innego członka strefy. Euro stało się drugą co do ważności walutą na świecie i to zaledwie w kilka lat po jego wprowadzeniu.
Uznanie euro za walutę międzynarodową znajduje swój wyraz szczególnie w stosowaniu euro jako waluty nominalnej dla międzynarodowych dłużnych papierów wartościowych. Spośród krajów byłego bloku wschodniego, oprócz Słowacji, Słowenii, Cypru i Malty z dobrodziejstw ero korzystają mieszkańcy Czarnogóry. Kraju, który wymienił swój pieniądz bez podpisywania formalnego porozumienia, nie będąc zresztą w Unii Europejskiej. Podobnie stało się z Kosowem. Wszystkie kraje spoza strefy, czyli Czarnogóra, Kosowo i Andora, dzięki rezygnacji z własnych walut oraz likwidacji banków centralnych, zahamowały inflację i uporządkowały własne systemy bankowe. Każdorazowo wymiana walut kończyła się dla gospodarek tych krajów wyjątkowo korzystnie, łącznie ze wzrostem pośrednich i bezpośrednich inwestycji zagranicznych, zaś banki centralne w okrojonej postaci zajmują się wyłącznie kontrolowaniem prawidłowego funkcjonowania systemów bankowych. Niewątpliwym minusem takiej „dzikiej” obecności przy eurolandzie jest brak swojego głosu w radzie Europejskiego Banku Centralnego, a więc także nawet minimalnego wpływu na losy europejskiej waluty. Paradoksalnie obecność euro jako waluty narodowej tym krajom w kryzysie pomaga. Ale też zwiększenie deficytu budżetowego przez którykolwiek z nich nie ma wpływu na strefę euro. Za to siła euro nie raz ratowała ich gospodarki przed zbyt dużymi problemami. l