Po tym, jak na lipcowym szczycie europejscy politycy „uratowali” Grecję, rynek wycenia greckie obligacje jeszcze niżej i uznaje Ateny za faktycznego bankruta. Zwalanie winy na Finów wydaje się przy tym nie na miejscu.
W lipcu Grecja dostała obietnicę otrzymania 109 miliardów euro jako pożyczki od pozostałych państw strefy euro. Kosztem programu wyprzedaży majątku państwowego oraz kolejnych cięć budżetowych Ateny zyskały zwrotny (?) zasiłek pozwalający im funkcjonować przez następne trzy lub cztery kwartały.
I wszystko na nic. Rynek wciąż uważa Grecję za bankruta i zapewne się nie myli. 25. sierpnia rentowność dwuletnich greckich obligacji sięgnęła 45,5%. Dochodowość papierów 10-letnich wyniosła 18,2%. Oznacza to, że grecki dług jest wyceniany na niespełna połowę swojej wartości nominalnej! To bezprecedensowy przypadek, gdy inwestorzy oczekują ogłoszenia niewypłacalności kraju strefy euro i restrukturyzacji jego zadłużenia o 50%.
Rentowność greckich obligacji 2-letnich
Wniosek jest prosty: lipcowy bailout Grecji nie przekonał inwestorów, że Ateny są w stanie wyjść ze spirali zadłużenia nawet przy wsparciu całej strefy euro. I nie ma się co temu dziwić – wystarczy spojrzeć na fakty. Dług publiczny Hellady sięga 150% produktu krajowego, który w drugim kwartale skurczył się o 6,9%. Grecy pracują za krótko, mało wydajnie i mają jeden z najhojniejszych systemów emerytalnych na świecie, który pochłania jedną piątą PKB. Przekraczająca nawet PRL-owskie absurdy regulacja gospodarki sprawia, że na licencję taksówkarską zaciąga się kredyt na grube tysiące euro. Z powodu wysokich płac i niskiej wydajności pracy Grecja eksportuje mniej niż Słowenia i niewiele więcej niż Litwa. Ponadto Grecy są mistrzami świata w unikaniu płacenia podatków, a 30-letni studenci nie należą do rzadkości.
Wszystko przez tych Finów!
Krzysztof Kolany – Przeczytaj inne teksty tego autora |
W tym kontekście popularne w kręgach bankowo-politycznych zrzucanie winy na Finów brzmi kuriozalnie. Fiński rząd naciskany przez wyborców jako jedyny w Europie zachował się pragmatycznie i oprócz obietnic zażądał zabezpieczenia dla pieniędzy podatników.
W dwustronnej umowie Helsinki wynegocjowały z Atenami pewien rodzaj zastawu dla swojej części udziału w „pakiecie pomocowym”. Choć w bankowości nikt nikomu nie pożycza bez zabezpieczeń, to w świecie polityki od razu podniósł się lament i narzekania na „nie-dość-europejskich” Finów, którzy ośmielili się zadbać o własne interesy.
Rządy Holandii i Austrii jako pierwsze zrozumiały, że zostały wystrychnięte na dudka i same zaczęły się domagać podobnych zabezpieczeń. To w oczywisty sposób zaniepokoiło Niemców, którzy szybko zrozumieli, że niedługo zostaną jedynym chętnym do płacenia rachunków za rozrzutnych Greków. Zaś wierzyciele Aten zdali sobie sprawię, że wymagana jednogłośna akceptacja greckiego bailoutu przez wszystkie państwa strefy euro staje się coraz bardziej wątpliwa.
Solidarność czy pasożytnictwo?
Europejscy politycy apelują o „solidarność” i domagają się od podatników z krajów prowadzących rozważną politykę fiskalną, aby spłacili długi Greków, Portugalczyków, a być może nawet Włochów i Hiszpanów. Na razie obywatele Niemiec czy Holandii marudzą pod nosem, ale wciąż godzą się na coraz głębsze sięganie do ich kieszeni. Atmosferę strachu podgrzewają bankierzy, którzy nierozsądnie pożyczyli setki miliardów euro krajom z południa Europy i teraz drżą o własne bonusy i premie. Przed zapaścią gospodarczą związaną z rozpadem strefy euro przestrzegają szefowie niemieckich czy francuskich koncernów, które dzięki unii monetarnej są jeszcze w stanie sprzedawać swoje towary na południowoeuropejskich rynkach. Oczywiście na kredyt spłacany później… faktycznie przez własnych pracowników zatrudnionych w fabrykach w Bawarii czy Lotaryngii
Jednakże coraz więcej wierzycieli Grecji ma świadomość, że obecny układ jest niemożliwy do utrzymania w dłuższym terminie. Prędzej czy później niemiecki lub fiński podatnik się zbuntuje i wówczas nie będzie komu spłacić długów Aten. Dlatego na rynku trwa systematyczna wyprzedaż greckich obligacji – niektórzy wolą zaakceptować nawet 50% straty niż zostać z bezwartościowym świstkiem papieru.
Ale to dopiero początek procesu, który za kilka lat zupełnie odmieni rynki finansowe. Dziś tylko rządy mogą pożyczać pieniądze bez żadnego zabezpieczenia i bez żadnej odpowiedzialności wobec wierzycieli. Ten czas dobiega końca i pewnie za jakiś czas państwo chcące wyemitować obligacje będzie musiało przedstawić zastaw tak samo jak każdy normalny dłużnik. W przypadku Grecji jeszcze nie wiadomo, czy będzie to hipoteka na Partenonie czy kilkukilogramowa sztaba złota. Wiadomo tylko, że podpis ministra finansów już nie wystarczy.
Krzysztof Kolany
Bankier.pl
Źródło: Bankier.pl