Social lending – dłużnicy są wśród nas

Obietnica wysokich zysków niesie za sobą zawsze duże ryzyko. Pożyczki społecznościowe miały być alternatywą dla banków. Stały się jednak rajem dla tych, z którymi banki nie chcą mieć już nic wspólnego. Aby faktycznie zarobić jako pożyczkodawca, trzeba nauczyć się analizować klientów lepiej niż Biuro Informacji Kredytowej.

Pożyczki społecznościowe były teoretycznie doskonałym pomysłem dla klientów, którzy nie chcieli pożyczać w bankach lub odkładać na lokatach. Do poziomu bezpieczeństwa banków jest im jednak daleko. Bankowy Fundusz Gwarancyjny zabezpiecza środki na naszych depozytach. W social lending musi wystarczyć zapewnienie pożyczkobiorcy, ze zwróci pieniądze w terminie.

Chociaż portale dostępne na rynku zapewniają nas o bezpieczeństwie i obiecują wysokie zyski, niesie to za sobą ryzyko, którego nie widać na pierwszy rzut oka po zalogowaniu się na witrynie. Portal Monetto wchodził na rynek z hasłem „teraz banki mogą się pocałować”. W tym roku podał jednak informację o zakończeniu swojej działalności. Konkurencja nie ma jednak zamiaru się wycofywać. Na pewno nie brakuje klientów, którym banki nie chcą już pożyczać pieniędzy. Pozostaje pytanie, czy nie zabraknie inwestorów, którym wspomniane ryzyko nie przeszkadza.

Kto i jak zarabia

Klasyczna forma zarabiania to oczywiście inwestorzy, czyli pożyczkodawcy. Maksymalny zysk z każdej pożyczki to prawnie obowiązujące 20 proc., czyli czterokrotność stopy lombardowej NBP. Swoje szczegółowe zasady inwestowania posiada każdy portal, np. Kokos.pl daje możliwość pożyczenia maksymalnie 500 zł jednej osobie. Smava.pl stosuje specjalny system scoringowy do oceny zdolności kredytowej pożyczkobiorców. Finansowo.pl to większa swoboda w inwestowaniu w pożyczkobiorców, zważywszy na brak limitów i indywidualne aukcje z mniejszymi kwotami.

  Przeczytaj więcej o bezpiecznym oszczędzaniu na zakładce
Finanse Osobiste
.

Jeszcze w ubiegłym roku niektóre aukcje na portalu Finansowo.pl biły rekordy potencjalnych zysków. „Proponuję 300 zł na 15 dni, zwracam 350 zł” – to tylko jeden z wybranych przykładów. Gdyby założyć, że pożyczamy pieniądze z takim zyskiem, to odsetki z zainwestowanej kwoty wynoszą… 300 proc. w skali roku. Taka swoboda niesie za sobą jednak duże ryzyko, a pożyczkobiorcy sami wpadają w spiralę zadłużenia pożyczając aby spłacić zaległości.

W związku z niewypłacalnymi klientami, kolejną grupą zarabiających są tzw. łowcy wierzytelności. Sporządzenie umowy to kwestia kilku minut, a możemy przykładowo skupić wierzytelności za 25 proc. ich realnej wartości. Wydane w ten sposób 2 tys. zł oraz koszty pozwu do sądu i windykacji to inwestycja, która może przynieść 8 tys. zł, czyli prawie 6 tys. czystego zarobku. Pojedynczy inwestorzy po stracie np. 200 zł nie chcą wydawać dodatkowych pieniędzy na pozwy i windykację. Jeśli jednak zbierzemy te małe kwoty i wystosujemy jeden pozew, zysk jest znacznie większy.

Najciekawszą grupą użytkowników są ludzie pożyczający aby pożyczać. Zasada „kupić taniej, sprzedać drożej” znalazła i tutaj zastosowanie. Użytkownicy najpierw sami zadłużają się na większą kwotę z długim terminem spłaty, po czym z tych samych pieniędzy udzielają krótkoterminowych pożyczek z wyższymi odsetkami. Ryzyko jest jednak jeszcze większe. Nie tylko pożyczamy obcym właściwie ludziom pieniądze bez gwarancji zwrotu, ale i sami jesteśmy zadłużeni.

 

Profil klienta podejrzanego

Pożyczkodawcy przechodzą prawdziwą szkołę życia zanim nauczą się odpowiednio dobierać klientów. Kierując się na aktywne oferty widzimy profile rzetelnych klientów z pozytywnymi komentarzami po zakończonych pożyczkach. Nie widzimy jednak użytkowników nieaktywnych, którzy zakończyli swoją karierę jako pożyczkobiorcy. Odnalezienie profili tych klientów daje do myślenia. Schemat ich działania jest na szczęście bardzo podobny.

Pierwszy etap działań podejrzanego klienta to pożyczki krótkoterminowe na dobrych dla inwestorów warunkach. Początkowo są spłacane regularnie, w celu wyrobienia sobie opinii godnego zaufania. Kontakt z klientem jest bez zarzutów, ale z reguły są to tylko wiadomości mailowe. Później zaczynają się pierwsze opóźnienia w spłatach i tłumaczenie, że są to chwilowe problemy z płynnością inwestycji. Pieniądze mają pojawić się lada dzień. Kolejny krok to prośba o refinansowanie pożyczki z dodatkowym zyskiem. Finał historii to urwanie kontaktu, likwidacja kont na wszystkich możliwych portalach i głuchy telefon. Pozostaje podliczenie strat i ewentualna windykacja.

Od długu do szpitala

 
Jak zawsze, kiedy tworzy się reguła, muszą pojawić się wyjątki. Klienci obawiający się pozwów sądowych i firm windykacyjnych potrafią refinansować lub odraczać termin spłaty, czasem wręcz błagając inwestora o litość. Niespotykana lawina tragedii życiowych, jaka spotyka tego typu użytkowników mogłaby być inspiracją dla serialowych scenarzystów. Wśród najczęściej spotykanych usprawiedliwień znajdziemy nagłą utratę pracy, problemy zdrowotne, długi pobyt w szpitalu, a nawet odsiadkę w areszcie.

„W okresie świąt wszystko się popsuło, mężowi nie przedłużono umowy w zakładzie pracy. Prosimy wszystkich pożyczkodawców o pomoc, będziemy próbowali się porozumieć z państwem. Część pieniędzy zainwestowaliśmy źle, wszystko się skumulowało i powstał chaos. Proszę o wyrozumiałość iż nie chcemy i nie chcieliśmy nikogo oszukać czy naciągnąć. Jesteśmy zdruzgotani taką sytuacją” – takim oświadczeniem zakończyła swoją przygodę z social lending jedna z pożyczkobiorców. Razem z mężem od kilku miesięcy zalegają ze spłatą prawie 17 tys. zł. Takich użytkowników jest znacznie więcej, jednak aby na nich trafić musimy przeszukać historie transakcji inwestorów, a nie tylko panel z aktywnymi na chwilę obecną ofertami.

  O finansach osobistych wiemy wszystko. Wejdź nawww.bankier.pl/finansei skorzystaj z naszego doświadczenia.

Szpital jest zdecydowanie jedną z najczęstszych tragedii życiowych, jakie spotykają pożyczkobiorców. Wygodniejsi wysyłają jedno oświadczenie do wszystkich zainteresowanych inwestorów. Aby zapoznać się z tego typu dokumentem trzeba jednak najpierw stracić pieniądze na podejrzanym kliencie. Na jednym z portali wśród użytkowników z zaległymi płatnościami znalazł się rekordzista życiowych tragedii. Swoje długi tłumaczył nie tylko konfliktem z policją, problemami z odzyskaniem pieniędzy od firmy, dla której pracował, pobytem w szpitalu, ale i śmiertelną chorobą, oczekiwaniem na przeszczep serca oraz nagłą wiadomością o zarażeniu wirusem HIV. Ciekawe czy inwestorzy mają na tyle dobre serca, żeby darować ponad 15 tys. zł zaległego długu.

Zjawisko masowe

W związku z zagrożeniem, jakim są niebezpieczni pożyczkobiorcy, powstało forum zrzeszające użytkowników korzystających z portali pożyczek społecznościowych. Inwestorzy wymieniają się doświadczeniami z transakcji i ostrzegają przed podejrzanymi kredytobiorcami. Nie brakuje również prognoz dla nowych gości na portalach. W ramach pomocy dla inwestorów powstały także czarne listy z profilami, które nie wyświetlają się już wśród aktywnych użytkowników. Na jednej z list widnieje ponad 500 loginów. Zakładając, że każdy z nich zalega ze spłatą chociaż 2 tys. zł, mówimy o kwocie 1 mln złotych na jednym z dostępnych portali. Ile milionów zniknęło w rękach nieuczciwych użytkowników przez ostatnie lata na wszystkich witrynach social lending? Są zyski, jest i ryzyko. Na bankowych lokatach nie zniknęła jednak ani jedna złotówka.

Źródło: Bankier.pl