„Irena S. w poniedziałek odebrała tajemniczy telefon. Mężczyzna, który przedstawił się jako dyrektor Banku Śląskiego, powiedział, że komputery tej instytucji zostały zaatakowane przez wirus. Miał powodować utratę gotówki z konta. Dlatego szef banku poradził swojej klientce, aby jak najszybciej wybrała 110 tys. ze swojego konta. Zarazem zabronił zdradzać obsłudze placówki powodu zlikwidowania lokaty, ponieważ ta miała być właśnie odpowiedzialna za wprowadzenie do komputerów wirusa. Nieświadoma niczego kobieta pobiegła natychmiast do banku. Ponieważ jest stałą klientką, bank zgodził się na szybkie wypłacenie tak dużej sumy” – pisze „Życie Warszawy”.
„Po powrocie do domu 74–latka w pół godziny odebrała aż trzy telefony od ‚dyrektora’ banku. Dzwonił, aby powiedzieć, że wirus został już usunięty z systemu i wszystkie oszczędności są bezpieczne. Aby oszczędzić kobiecie kolejnej wizyty w placówce, zaproponował, że przyśle do niej kasjerkę, która przyjmie wpłatę na miejscu. Mężczyzna podał imię i nazwisko kasjerki. Po chwili ta zadzwoniła domofonem do Ireny S. Staruszka prawdopodobnie bała się wpuścić nieznajomą do domu, dlatego zeszła z gotówką przed blok i tam wręczyła jej pieniądze.” – czytamy dalej.
Więcej informacji w „Życiu Warszawy”