Straszna bieda w Goldman Sachs

Latem roku 2010 stała się rzecz niesłychana. Bankierom z najbardziej dochodowego nowojorskiego banku obniżono premie i bonusy. To skutek pogorszenie koniunktury na rynku finansowym, czego odzwierciedleniem była niższa niż rok temu aktywność inwestorów.

Równo pół roku temu pisałem o rekordowych pensjach w banku Goldman Sachs. Po rewelacyjnym pierwszym kwartale nastały jednak gorsze miesiące. Kryzys w Grecji i kłopoty budżetowe w tzw. peryferyjnych krajach strefy euro w połączeniu z pogorszeniem koniunktury gospodarczej w USA wzmogły ostrożność inwestorów, którzy coraz rzadziej  decydowali się na ryzykowne transakcje.

Tymczasem takie firmy jak Goldman Sachs czy Morgan Stanley żyją głównie z obrotów generowanych na międzynarodowych rynkach akcji, obligacji, surowców i derywatów. Mniejsza aktywność inwestorów oznacza dla nich mniejsze przychody i niższe zyski. W okresie lipiec-wrzesień Goldman Sachs osiągnął obroty na poziomie 8,9 mld dolarów, co było wynikiem o 30% gorszym niż w pierwszym kwartale.

Mniejsze obroty skutkowały niższymi premiami dla pracowników. W minionym kwartale koszty płac pochłonęły 3,8 mld dolarów wobec 5,5 miliarda w pierwszych trzech miesiącach roku. Tak więc zatrudnieni w Goldman Sachs zgarnęli dla siebie 43% przychodów firmy. Dla akcjonariuszy (czyli właścicieli) zostało tylko 1,9 mld dolarów, czyli połowa kwoty zainkasowanej przez pracowników.

W trzecim kwartale przeciętne wynagrodzenie w banku Goldman Sachs wyniosło 35,8 tysiąca dolarów i było aż o 20 tysięcy (a więc o 35%) niższe niż w okresie styczeń-marzec. W ciągu pierwszych dziewięciu miesięcy tego roku średnia płaca w GS wyniosła łącznie 370,7 tys. USD wobec 527,2 tys. USD rok wcześniej. To jednak wciąż wynik o 70 tysięcy dolarów wyższy niż w dziale inwestycyjnym konkurencyjnego banku JP Morgan Chase.

Źródło: PR News