Tam mieszkam: Azerbejdżan

Zapach pieniędzy niemal czuć tu w powietrzu. Dosłownie, bo nadmorski bulwar Baku dusi się w oparach ropy naftowej.

Zapach pieniędzy niemal czuć tu w powietrzu. Dosłownie, bo nadmorski bulwar Baku dusi się w oparach ropy naftowej. Stolica zmienia się gwałtownie głównie dzięki petrodolarom, ale na ulicach nadal spotkacie ludzi sprzedających papierosy na sztuki, ważących przechodniów na domowej wadze czy częstujących za parę groszy herbatą z termosu. O jednym z najbardziej skorumpowanych krajów świata opowiada Leszek Pędzisz, polski wolontariusz w Azerbejdżanie.

Stolica zmienia się gwałtownie głównie dzięki petrodolarom, ale na ulicach nadal spotkacie ludzi sprzedających papierosy na sztuki, ważących przechodniów na domowej wadze czy częstujących za parę groszy herbatą z termosu. O jednym z najbardziej skorumpowanych krajów świata opowiada Leszek Pędzisz, polski wolontariusz w Azerbejdżanie.

Malwina Wrotniak, Bankier.pl: Przeciętnemu Polakowi Azerbejdżan i Baku znane są chyba przede wszystkim z „Przedwiośnia” Żeromskiego. Jak często dementuje Pan plotki na temat tego kraju? 


Leszek Pędzisz: Rzeczywiście, w Polsce wiedza o Azerbejdżanie i w ogóle Kaukazie Południowym jest wciąż bardzo ograniczona. Co prawda w ostatnich latach mówiło się dosyć dużo o Gruzji w kontekście Rewolucji Róż, a później wojny w Osetii Południowej, ale już sąsiedni Azerbejdżan został zupełnie zignorowany przez opinię publiczną. Również wśród podróżników kraj ten od zawsze cieszył się o wiele mniejszym zainteresowaniem niż pozostałe państwa regionu. Dlatego też opinie o Azerbejdżanie są często formułowane na zasadzie luźnych skojarzeń. Jeszcze przed wyjazdem z Polski musiałem obalać najróżniejsze teorie – o rzekomym fundamentalizmie islamskim, terrorystach biegających po ulicach czy ludziach mieszkających w lepiankach na pustyni. Nazwa „Azerbejdżan” bardzo pobudza wyobraźnię. 

Trafił Pan tam – w okolice Gruzji, Armenii, Iranu, Turcji – na własne życzenie. Jak do tego doszło?


Do Azerbejdżanu trafiłem ponad pół roku temu jako wolontariusz w ramach programu European Voluntary Service. Jedna z lokalnych organizacji pozarządowych powierzyła mi realizację projektu pracy z dziećmi i młodzieżą – przesiedleńcami wewnętrznymi (Internally Displaced People), których rodziny musiały opuścić swoje domy w wyniku wojny z sąsiednią Armenią o Górski Karabach w połowie lat dziewięćdziesiątych, i którzy mieszkają w budynkach socjalnych w Baku. Myślę, że przygnała mnie tutaj chyba jakaś potrzeba nowych wyzwań. Z wykształcenia bowiem jestem ekonomistą i wcześniej nie miałem żadnego doświadczenia w tego typu pracy. 

Z jakich powodów inni spotykani tam Polacy przybywają do Azerbejdżanu?

Polacy w Azerbejdżanie nie stanowią zbyt licznej grupy. W zasadzie to powinniśmy tu mówić wyłącznie o Baku, ponieważ na prowincji obcokrajowców raczej trudno spotkać. Oprócz członków naszego korpusu dyplomatycznego, w Azerbejdżanie przebywają głównie polscy urzędnicy unijnych instytucji, przedstawiciele organizacji pozarządowych, kontraktowi pracownicy sektora budowlanego oraz nauczyciele językowi. Obecnie jest to jednak w sumie nie więcej niż kilkadziesiąt osób. Oczywiście od czasu do czasu zdarzają się także zwykli turyści czy tzw. couch surferzy, którzy na przykład zrobili sobie w Azerbejdżanie kilkudniowy przystanek w podróży dookoła świata. 

Jaka część kraju i dla nich, i dla Pana jest dziś niedostępna?

W wyniku wojny o Górski Karabach, w połowie lat dziewięćdziesiątych ponad 16% terytorium Azerbejdżanu (13 tys. km2) znalazło się pod okupacją Armenii. Konflikt pozostaje nierozwiązany do dzisiaj, a na sporne obszary nie ma żadnej możliwości wjazdu od strony Azerbejdżanu. De facto wzdłuż ustalonej granicy wciąż przebiega linia frontu. Podpisane w 1994 roku zawieszenie broni jest często naruszane, a w różnych incydentach co roku ginie tam kilkuset cywilów i wojskowych. Jednak jeśli chodzi o pozostałą część kraju to nie ma ograniczeń w podróżowaniu zarówno dla obywateli Azerbejdżanu, jak i obcokrajowców. 

Zdaje się, że Azerbejdżan w ogóle nie należy do najbardziej gościnnych krajów. Polska ambasada w Baku ostrzega o koniecznych do powzięcia procedurach meldunkowych w przypadku pobytu nawet krótszego niż 15 dni… Odczuwa Pan na własnej skórze swoiste zamknięcie tego kraju na to, co obce? 

W Azerbejdżanie procedury wizowe i legalizacji pobytu dla obcokrajowców zmieniają się dosyć często i są uwarunkowane politycznie. Wspomniana niegościnność władz (w odróżnieniu od zwykłych ludzi) ma charakter selekcyjny i bierze się raczej z prostych kalkulacji. Nie jest tak, że Azerbejdżan zamyka się na wszystko co obce. Powiedziałbym, że raczej bierze tylko to na czym mu zależy… Dla przykładu, zagraniczni specjaliści od odwiertów czy architekci budowlani są zawsze witani z otwartymi ramionami przez urzędników imigracyjnych. W odróżnieniu od imigrantów zarobkowych czy aktywistów organizacji pozarządowych zajmujących się obroną swobód obywatelskich oraz prawami człowieka. Wystarczy powiedzieć, że ostatnie zaostrzenie przepisów wjazdowych zbiegło się w czasie z ogólnokrajowymi wyborami do Parlamentu (kolejnymi zresztą, które nie spełniły standardów demokratycznych). 


Na złagodzone formalności wizowe nie mogą też liczyć nawet zwykli turyści. Tutejszy rząd bowiem w ogóle nie stawia na rozwój sektora turystycznego. Bo i po co, skoro już się posiada kurę znoszącą złote jaja. W przeciwieństwie do prozachodniej Gruzji, której podupadła gospodarka jak powietrza potrzebuje zagranicznych inwestycji, w bogatym w złoża surowców energetycznych Azerbejdżanie wszystkie atuty znajdują się w rękach rządzących. 

„Pomiędzy Azerbejdżanem i Armenią nie ma bezpośredniej wymiany pocztowej i łączności telefonicznej, nie funkcjonuje komunikacja lotnicza i kolejowa”, informuje PARP. Jakie jeszcze ograniczenia zaskakują w codziennej rzeczywistości Azerbejdżanu?

Mało tego, rządowa propaganda wpaja obywatelom, że z Ormianami nie można się także przyjaźnić ani nawet dobrze o nich mówić. Czasami dochodzi do absurdalnych wręcz sytuacji. Tak jak po ubiegłorocznym konkursie Eurowizji, gdy podobno na policyjne komisariaty wzywani byli, celem złożenia wyjaśnień, ci telewidzowie, którzy oddali swój głos na Armenię… 

W Azerbejdżanie życie toczy się pod dyktando urzędującego prezydenta i jego świty. Wolność słowa jest nieustannie ograniczana, a sterowane odgórnie publiczne media kreują uproszczony i skrzywiony obraz świata. To zaś powoduje ciasnotę poglądów, która aż boli. 

Kiedy myśli Pan o tym, czego najbardziej brakuje mieszkańcom Azerbejdżanu, to myśli o…?

W pierwszej kolejności wskazałbym chyba na większe swobody obywatelskie. 

Najmniej problemów, jakichkolwiek, mają chyba jeszcze mieszkańcy Baku. Jak na stolicę przystało, wyprzedza pozostałe miasta o kilka kroków – ma nowoczesne lotnisko, metro. Czy nadal jednak, mentalnie i technologicznie, daleko stamtąd do Europy?

To zależy, o którym Baku mówimy. Czy o tym ze szklanymi apartamentowcami, luksusowymi samochodami i drogimi restauracjami, czy może o przygnębiających swoją biedą szarych dzielnicach, straszących nigdy nie remontowanymi postsowieckimi blokowiskami… Baku zmienia się gwałtownie głównie dzięki petrodolarom. Samo centrum stolicy to taki mały nadkaspijski emirat zadziwiający swoim przepychem. To miasto w mieście, stanowiące zaledwie ułamek procenta terytorium Azerbejdżanu, mogłoby śmiało konkurować z wieloma światowymi metropoliami. Tutaj wszystko wygląda niemal jak na kolorowej pocztówce – niesamowite ruiny średniowiecznego Iczeri Szeher, opływająca luksusem dawna dzielnica nafciarzy, wspaniały nadmorski bulwar, przytłaczające rozmachem rządowe budynki, nowoczesne hotele. Jednak to bogactwo dotyczy tylko niewielkiego ułamka społeczeństwa. 

Duża część mieszkańców Baku wciąż egzystuje niemalże na granicy ubóstwa. Często mieszkają oni w ruderach, które my nazwalibyśmy po prostu slumsami, bez bieżącej wody i kanalizacji. Dla nich naftowa fortuna, chociaż wydaje się być na wyciągnięcie ręki, wciąż pozostaje nieosiągalna. A to może rodzić tylko frustrację… 

Mówi się, że koszty utrzymania w samym Baku są nawet wyższe (podobno i o 30%), niż w Warszawie. Co szczególnie obciąża tam domowy budżet?

Rzeczywiście, Baku jest miastem bardzo drogim. Ceny produktów i usług są wręcz absurdalnie wysokie w porównaniu ze średnimi zarobkami w Azerbejdżanie. A to dopiero początek, bowiem eksperci przewidują ich dalszy wzrost. Jak na ironię wszystkiemu winny jest boom naftowy. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych rząd Azerbejdżanu podpisał tak zwany kontrakt stulecia, sprzedając koncesje na wydobycie ropy naftowej i gazu z dna Morza Kaspijskiego konsorcjom firm europejskich i amerykańskich. Od tego momentu rozpoczął się gwałtowny rozwój nieco zapomnianego w czasach sowieckich miasta. Ceny wystrzeliły w górę, a lokalna waluta (manat) wkrótce przegoniła dolara. Obecnie chyba łatwiej byłoby mi wymienić co nie obciąża domowego budżetu… Zdecydowanie najdroższe pozostają usługi. Z towarów zaś relatywnie najwięcej trzeba wydać na dobra luksusowe i kosmetyki. 

Czy te niemałe koszty znajdują chociaż odzwierciedlenie w wysokim standardzie towarów i usług? Czy może jak w przypadku opieki medycznej – płaci się krocie za usługi zupełnie wątpliwej jakości? 

Jeżeli już poruszony został temat opieki medycznej, to przytoczę historię zasłyszaną od polskiego znajomego. Otóż ojciec jego azerskiego przyjaciela zachorował na serce i niezbędne było przeprowadzenie rutynowego zabiegu wszczepienia rozrusznika serca. Krewnych chorego tak przeraziła perspektywa jego operacji w Azerbejdżanie, że gotowi byli ponieść wszelkie koszty związane z wysłaniem go na zabieg do… Polski. Fakty są takie, że zamożni Azerowie albo korzystają z luksusowych prywatnych klinik albo jeżdżą leczyć się zagranicę. Reszta skazana jest na i tak drogie leczenie publiczne, którego standard jednak pozostawia wiele do życzenia. Ja sam dobrze pamiętam moją pierwszą wizytę w bakijskim szpitalu. Widząc panujące tam warunki kategorycznie odmówiłem zgody na pobranie krwi.

Pytam, bo takich paradoksów nie brak podobno również na bakijskim rynku nieruchomości, gdzie mieszkania są drogie, a przeciętny metraż mieszkań, jak na zachodnie standardy, mały.

Co do rynku nieruchomości to rozstrzał cenowy jest tu potężny. Koszt wynajęcia trzypokojowego mieszkania waha się od 400 do nawet 2000 euro (w bogatym centrum), nie wspominając już o kosmicznych cenach wynajmu lokalu w jednym z nowoczesnych apartamentowców. Natomiast ceny zakupu nowych mieszkań są silnie przeszacowane. W wielu punktach miasta stoją już oddane do użytku, zupełnie nowe, ale wciąż częściowo nie zamieszkane bloki. Deweloperzy nie obniżają cen, ponieważ boom naftowy ciągle trwa i prędzej czy później, nabywcy i tak się znajdą. 

Jeśli zaś mówimy o metrażu mieszkań, to rzeczywiście prawdą jest, że wielodzietne rodziny azerskie często gnieżdżą się w niewielkich dwupokojowych klitkach. Przyczyny takiej sytuacji mogą być różne i wysokie koszty zakupu większego lokum są jedną, bardzo prawdopodobną, z możliwości. Ja jednak podszedłbym do tego tematu z nieco innej strony. 

Otóż najpierw zadajmy sobie pytanie: jaka jest hierarchia potrzeb przeciętnej polskiej rodziny? Na pierwszym miejscu oczywiście zawsze jest mieszkanie. Ludzie oszczędzają całe życie i zaciągają kredyty hipoteczne, żeby móc kupić przyjemne lokum o jak największym metrażu. A o czym myśli ojciec (bo to on podejmuje decyzje) średniozamożnej rodziny azerskiej? Oczywiście o dobrym… samochodzie. Więc cała rodzina haruje latami na auto dla tatki. Najlepiej takie duże, terenowe, żeby w okolicy był szacunek, a sąsiedzi pozazdrościli. Mój rzeźnik na przykład jeździ Hammerem. Ot, taka ciekawostka. 

Na ile taki rzeźnik czy inny przeciętny Azer doświadcza w swoim codziennym żywocie, że gospodarka jego kraju tak stabilnie stoi na wydobyciu surowców energetycznych?

Jak już wspomniałem, przede wszystkim powiększają się nierówności społeczne. Trudno zwykłymi słowami oddać surrealizm sytuacji, gdy widzi się lśniący nowością luksusowy samochód wart kilkaset tysięcy euro, pokonujący jakąś dziurawą drogę przypominającą rajdowy odcinek specjalny, pomiędzy rozpadającymi się ruderami. 

Można powiedzieć, że bogaci się bogacą, a biedni pozostają biednymi. Niby są możliwości łatwego i szybkiego zarobku, a zapach pieniędzy niemal czuć w powietrzu (dosłownie, bo nadmorski bulwar w Baku dusi się w oparach ropy naftowej), ale nieprzejrzystość i korupcyjność systemu prawa sprawiają, że trudno coś zdziałać, gdy nie ma się odpowiednich układów. Wielkie przedsięwzięcia biznesowe umierają zazwyczaj już na etapie planowania. Jeśli ktoś ma trochę funduszy, to może uda mu się otworzyć „salon” fryzjerski z jednym fotelem w drewnianej budce o powierzchni 4 mkw. Innym pozostają uliczne mikrobiznesy – sprzedaż papierosów na sztuki, ważenie przechodniów na domowej wadze czy nawet częstowanie za parę groszy herbatą z termosu. 

Choć teoretycznie nic nie stoi na przeszkodzie nowym inwestycjom, wspomniane niejasne prawo i korupcja zniechęcają zagranicznych inwestorów. Chodząc ulicami Baku, mimo wszystko widzi Pan, że miasto rozkwita?

Oczywiście, że kwitnie, i to bardzo bujnie. Dzisiejsze Baku przypomina jeden wielki plac budowy. Na coś przecież trzeba wydać te miliardy wylewające się z państwowej kasy. Nie są to jednak inwestycje, które nazwałbym rozwojowymi… Gro z nich ma charakter pokazowy, niektóre w ogóle nie mają żadnego sensu. W całym mieście nieustannie ktoś coś burzy, remontuje, buduje. Bez żadnego ładu i składu. Na jednej z ulic wymienia się, nie wiedzieć czemu, całkiem dobry i równy asfalt, a już dwa bloki dalej to są takie dziury, że w autobusie niemal wszyscy spadają z krzeseł. Patrząc na dzisiejsze Baku można odnieść wrażenie, że plan architektoniczny stolicy już dawno temu wylądował w koszu. A nad wszystkim „czuwają” oczywiście niekompetentni i skorumpowani urzędnicy państwowi.


Inwestorzy zagraniczni, którzy poważnie rozważają możliwość wejścia na lokalny rynek powinni zdawać sobie sprawę, że protekcja oraz powszechne wykorzystywanie więzów pokrewieństwa i związków regionalnych są tak naprawdę wpisane w kulturę Azerbejdżanu. Żeby zrozumieć tutejszą rzeczywistość, trzeba na nią spojrzeć z zupełnie innej (trochę nieeuropejskiej) perspektywy. W Polsce każdy urzędnik państwowy byłby słusznie napiętnowany za nepotyzm. Azerowie natomiast uważają, że tylko człowiek niegodziwy mógłby odmówić udzielenia pomocy swojemu krewnemu (nawet dalekiemu). Korupcja jest częścią codziennej rutyny i nie wywołuje żadnego oburzenia. Policjanci z drogówki beż żadnego skrępowania przyjmują banknoty o wysokich nominałach, podobnie postępują celnicy na granicach. Każdego roku Azerbejdżan umieszczany jest przez Transparency International na liście najbardziej skorumpowanych krajów świata. Tylko jak zlikwidować problem, który w głowach ludzi w ogóle nie istnieje? 

Wróćmy do tych inwestycji. Jakiego typu obiektów powstaje najwięcej?

Trafniejsze byłoby chyba pytanie jakie obiekty nie powstają, chociaż powstać miały i nawet kiedyś już je zaczęto budować, tyle że któregoś dnia po prostu przestano… To co najbardziej rzuca się w oczy w przygnębiającym betonowym krajobrazie Baku, to setki upiornie wyglądających, nigdy nie ukończonych budowli. Większość z nich była zapewne planowana jako bloki mieszkalne. Jednak na pewnym etapie, z niewiadomych przyczyn, ich budowę nagle przerwano. I tak smutne betonowe szkielety stały przez lata opuszczone, aż z czasem przestały kogokolwiek dziwić, stając się nieodłączną częścią miejskiego krajobrazu.

W Baku największe inwestycje związane są właśnie z rynkiem nieruchomości. Nowo powstające hotele, apartamentowce i bloki mieszkalne przedstawiane są jako przykład zmian zachodzących w nowoczesnym azerskim społeczeństwie. 

My ciągle Baku i Baku, a czy któreś z miast ma ambicje podążania za stolicą w takim tempie, by jej dorównać?

Nie no… to jest scenariusz zupełnie fantastyczny. Baku było, jest i pozostanie epicentrum życia Azerbejdżanu. Obecnie, według szacunkowych danych, mieszka tu około 3 milionów ludzi (w całym Azerbejdżanie 9 milionów), ale z każdym kolejnym dniem ta liczba rośnie. Nowi mieszkańcy przyjeżdżają z prowincji w poszukiwaniu zarobku i lepszych perspektyw. Gandża, drugie co do wielkości miasto Azerbejdżanu, ma mniej niż 300 tysięcy mieszkańców i przypomina zwykłą prowincjonalną mieścinę. Baku i pozostała część Azerbejdżanu to jak dwa różne światy. 

Czy coś ma się szansę zmienić, zanim wyjedzie Pan z tego kraju?

Mój pobyt w Azerbejdżanie pomału dobiega końca, więc raczej nie spodziewam się, że nagle zostanę świadkiem jakichś przełomowych wydarzeń… Zadaję sobie jednak pytanie jak Azerbejdżan i Baku będą wyglądać za parę lat, co zastanę tutaj, jeśli ponownie zdecyduję się odwiedzić ten kraj. Nie mam wątpliwości, że powstanie wiele nowych luksusowych hoteli i szklanych apartamentowców, a centrum miasta będzie jeszcze bardziej olśniewać przepychem. Może nawet ktoś zarządzi budowę dróg i autostrad z prawdziwego zdarzenia, kto wie… Ja jednak chciałbym zobaczyć, że dzieciaki z biednych rodzin, z którymi na co dzień pracuję, otrzymają szansę na przyzwoite życie, że również najuboższa warstwa społeczeństwa skorzysta na zachodzących przemianach gospodarczych. Azerbejdżan wygrał los na loterii i głupotą byłoby go zmarnować. 

Ci ludzie wierzą jeszcze w pozytywny odwrót zdarzeń? Jaki jest społeczny odbiór obecnej sytuacji polityczno-gospodarczej?

Oczywiście da się odczuć pewne niezadowolenie w azerskim społeczeństwie. Wielu ludzi jest po prostu sfrustrowanych sytuacją, w której ich własny rząd trwoni publiczne pieniądze. Częste są opinie, że „ja to nic nie mam z tej całej ropy”. Nie przekłada się to jednak na żaden ruch obywatelski w społeczeństwie. Mieszkańcy Azerbejdżanu chyba nie za bardzo wierzą, że mogą mieć jakikolwiek wpływ na kształtowanie krajowej polityki. W ostatnich latach z kraju wyjechało wielu młodych wykształconych ludzi, pragnących odmiany życia. Ci, którzy decydują się zostać, nie angażują się w życie polityczne. 


Ta apatia spowodowana jest głęboko zakorzenionym przeświadczeniem, że społeczeństwo nie jest w stanie wygrać z mocno ugruntowanym reżimem. Istnieje jednak nadzieja, że obecne wydarzenia w Egipcie uświadomią także i mieszkańcom Azerbejdżanu, że zmiany jednak są możliwe, a władze kraju zmuszą do przeprowadzenia niezbędnych reform. Już teraz niezależne źródła informacji donoszą, że na niedawnym specjalnym posiedzeniu rządu ministrowie dostali dyrektywy, żeby w obecnych dniach unikać irytowania społeczeństwa, działać efektywnie i budować zaufanie publiczne. Tylko co to właściwie oznacza i jak długo może potrwać ten „nieirytujący trend”…? 

Rozmawiała Malwina Wrotniak, Bankier.pl

Obszerną relację z Azerbejdżanu znajdą Państwo na blogu „Życie na Marsie„, prowadzonym przez naszego gościa. 

Źródło: Bankier.pl