Tam mieszkam: Chicago

Chicago jest polskie. Kościół, dyskoteki, sklepy, mechanicy, sprzedawcy samochodów – nasi są wszędzie i wiele amerykańskich firm zatrudnia polskich sprzedawców, licząc na ściągnięcie polskiej klienteli. A Polska kiełbasa z ulicy Milwaukee – ot, kulinarny paradoks – ma lepszy smak niż w Polsce – mówi Piotr Jezioro*, od 1992 roku mieszkający w Chicago.

Malwina Wrotniak, Bankier.pl: Czy w Chicago („wietrzne miasto” – red.) bardzo wieje?

Piotr Jezioro: Oj, wieje, wieje. Z jednym polskim miastem na „K” moglibyśmy stanąć w konkury! A tak poważnie, to wieje i to czasami bardzo. Zwłaszcza zimą wiatr jest bardzo męczący i powoduje, że kombinacja ‘mróz plus wiatr’ tworzy w mieście arktyczne warunki.

Ten wiatr przynosi ulgę podczas upałów, ale zimą sprawia, że robi się ekstremalnie – dowodem ogromna śnieżna burza w lutym tego roku, która sparaliżowała miasto na dwa dni.

Samo określenie „wietrzne miasto” wzięło się od polityków, którzy mówiąc dużo i wypuszczając ciepłe powietrze ze swoich ust, powodowali powstawanie wiatru, choć większość osób odnosi nazwę tylko do warunków atmosferycznych.

Podczas gdy jednym miastom przypina się łatki z powodu pogody, innym z racji np. wiodącej gałęzi przemysłu. Chicago nazywa się jedną z najbardziej zbalansowanych gospodarek w całych Stanach Zjednoczonych. Faktycznie nie ma jednego silnego filaru, na którym opierałby się chicagowski biznes?

Ostatnie lata i kryzys ekonomiczny spowodowały wiele zmian i zmiany te ciągle zachodzą. Chicago i tak może się pochwalić tym, że wśród listy 500 korporacji, jakie są na liście Forbes’a, aż 12 ma swoje siedziby właśnie w tym mieście.

Na pewno do głównych filarów biznesu należą finanse, transport, dystrybucja, wydawnictwo, drukowanie oraz food processing .

Przez parę ostatnich lat, widząc jak zmienia się zabudowa i jak wiele się buduje, można było odnieść wrażenie, że także budownictwo jest ważnym elementem lokalnej ekonomii. Niestety kryzys, który zaczął się właśnie od tej branży, spowodował spadek cen i utratę wielu miejsc pracy.

Jak wygląda krajobraz po tej burzy?

Są miejsca, w których ceny nieruchomości zostały zredukowane nawet o 50% w porównaniu z rokiem 2007-08. Liczba pozostawionych domów pokazuje, jak bardzo rynek nieruchomości się zmienił. Niskie ceny i niskie oprocentowanie kredytów zachęcają do zakupów, ale ponieważ jest bardzo ciężko uzyskać pożyczkę, nie ma wielu kupujących.

Mamy Nowy Jork, Los Angeles, a później Chicago – życie w trzecim największym mieście USA to uciążliwość czy dobrodziejstwo?

Każde duże miasto oferuje wiele atrakcji z wielu dziedzin, to odróżnia je od małych miast. Wiele zależy jednak od sytuacji, przyzwyczajeń i tego, co kto lubi.

Muzea, teatry, restauracje różnych kuchni świata, parki, trasy spacerowe i rowerowe wzdłuż jeziora Michigan – te wszystkie opcje są niewątpliwie dobrodziejstwem. W downtown, czyli w centrum, czuje się innego ducha niż na przedmieściach – to jest ta Ameryka jak z filmów – ruch, klaksony, drapacze chmur, ludzie o wielu kolorach skóry, masy ludzkie ‘płynące’ po przejściach dla pieszych. Każdy, kto oglądał amerykański film o Ameryce wie, o czym mówię.

Żadnych mankamentów?

Dla mnie największym problemem są korki i czas, jaki trzeba spędzić w samochodzie. To z czasem robi się nudne i męczące. Szum miasta, z racji swojej skali, też potrafi być uciążliwy.

Pytam także dlatego, że mimo wszystko zdecydował się Pan na życie na przedmieściach, ponad 40 km od centrum miasta. Jak Pan tam trafił?

Moje pierwsze mieszkanie było położone w Chicago, po roku przeprowadziłem się na przedmieścia. W Chicago jest bardzo ciasno. Nieraz przy jednym wynajmowanym domu potrafi stać nawet 6-7 samochodów, mimo że miejsca na parkingu wystarcza na 2-3. Ulice są codziennie zapchane parkującymi samochodami, ale prawdziwe wyzwanie to okres zimy, kiedy spadnie śnieg. Ludzie odkopują ze śniegu swoje miejsca i stawiają tam różne przedmioty, żeby nikt im nie zaparkował. Pomysłowość ludzka jest tu olbrzymia – od krzeseł po łóżka polowe.

Rozumiem ucieczkę, ale dlaczego akurat do Arllington Heights?

Na przedmieściach mieszkam od 17 lat, były to różne przedmieścia – w ciągu mojego 19-letniego pobytu tutaj przeprowadzałem się 8 razy. Arlingotn Hts to jedno z miasteczek mających własną policję i ratusz. Jesteśmy położeni pomiędzy dwiema autostradami, którymi można dojechać do centrum Chicago, jest też kolejka, która zawiezie nas w godzinę do Chicago. Wybraliśmy to miejsce ze względu na spokój, dużo zieleni i poziom szkół publicznych dla dzieci. Mieszkamy tu od 6 lat i zakładamy, że zostaniemy na dłużej. Jest spokojniej i ciszej niż w mieście.

Państwo tu, ale tysiące rodaków nadal w mieście, bo podobno Chicago to drugie po Warszawie miasto na świecie z największą liczbą mieszkańców-Polaków. Faktycznie nadal jest to mekka Polaków w Stanach?

Chicago jest polskie. Nikt do końca nie jest w stanie policzyć, ilu nas jest, chociaż przez ostatnich parę lat nasza grupa etniczna na pewno się skurczyła. To miasto zawsze było popularne wśród naszych rodaków, podobnie jak Nowy Jork. Przyjeżdżały tu całe rodziny, Polska południowa ma tu swoje wielkie skupisko górali. Krąży nawet takie stwierdzenie, że z tych miejscowości zawsze ktoś był, jest i będzie w Chicago.

O klimacie wśród rodaków na obczyźnie krążą już legendy. Dzisiejsze warunki są dalece inne od tych sprzed kilkunastu czy kilkudziesięciu lat, emigruje się z innych powodów. Czy zmienił się też klimat na obczyźnie?

Klimat się zmienił, bo zmieniła się emigracja i jej powody. Może żyję trochę poza tym tematem, ale mam wrażenie, że dziś nikt nie emigruje z Polski. Wiele czynników spowodowało, że atrakcyjność emigracji bardzo się zmieniła.

Inna sprawa, że czasami – czytając posty w internecie – mam wrażenie, że część ludzi ma bardzo złe mniemanie o Polakach w Ameryce. Miałem parę razy odczucie, że tymi ludźmi się wręcz gardzi, naśmiewając się, że mieszkają w basementach (amerykańska piwnica), wykonują najgorsze prace itp. A przecież jeszcze niedawno wiele tych osób pomagało swoim rodzinom w Polsce, zasilając ich miesięczne budżety domowe kosztem ciężkiej pracy i zdrowia.

Dzisiaj niektórzy nie mają z czym i do czego wracać – czas, rozłąka i życie piszą gorzkie scenariusze rozpadów rodzin i wielu dramatów. Dzisiaj, dzięki technice, dostępności internetu i telewizji, Polska jest bliższa.

Także dzięki polskim delikatesom z polską kiełbasą. Jak jeszcze rodacy tworzą sobie taką namiastkę Polski w Chicago?

Polska kiełbasa z ulicy Milwaukee ma lepszy smak niż w Polsce! Taki paradoks kulinarny. Przeprowadzałem ten eksperyment na paru osobach i wszyscy mieli takie same odczucia.

Polska króluje tu w wielu dziedzinach życia, wspominane polskie sklepy są wspaniale zaopatrzone w produkty z Polski. Polskie produkty spożywcze można kupować też w sieciowych sklepach amerykańskich i na pewno kupują je nie tylko nasi rodacy.

W mieście wszystko da się załatwić po polsku. Kościół, dyskoteki, sklepy, mechanicy, sprzedawcy samochodów – nasi są wszędzie i wiele amerykańskich firm zatrudnia polskich sprzedawców, licząc na ściągnięcie polskiej klienteli.

Czyli polski język często słychać na ulicach miasta?

Na pewno tak, ale w zależności od miejsca. Polską mowę najczęściej słychać na Jackowie – dzielnicy zamieszkałej przez wielu Polaków. Zresztą, zawsze jakiegoś ‘naszego’ się spotka. Pracujemy w wielu miejscach i – co jest miłe – czasami ktoś ma karteczkę z napisem „Mówię po polsku”.

Patrząc na ogrom polskich inicjatyw w Chicago można by sądzić, że rodacy chcą podkreślać swoje pochodzenie i narodową tożsamość. Ale może się mylę i tak po prawdzie idzie o to, by możliwie wtopić się w amerykański tłum?


Wiele osób manifestuje swoją polskość podczas różnych okazji, jak np. 3 Maja. Ludzie wywieszają flagi narodowe, biorą udział w corocznej paradzie w centrum Chicago i widać nas wtedy wszędzie. Jest też oczywiście grupa, która wtapia się w tłum i nie przyznaje się do polskości. Zdarzają się przypadki, że ktoś kaleczy angielski, ale uparcie twierdzi, że nie jest Polakiem i nie mówi po polsku. Niektórzy zmieniają imiona, nazwiska…

Największym problemem z naszą narodową tożsamością jest brak siły jako grupy etnicznej. Jesteśmy dużą grupą, ale nie mamy siły politycznej i nie mamy swojego polskiego przedstawiciela, którym moglibyśmy się pochwalić. Taka sytuacja powoduje, że niestety nie liczą się z nami i podczas gdy inne nacje są wstanie coś uzyskać, my zawsze jesteśmy w tyle. Może to jest nasza cecha narodowa?

Nie wierzę. Żadnych większych inicjatyw?

Było parę osób, które ubiegały się o różne stanowiska, np. radnego, ale niestety wszyscy polegli. My nie głosujemy jako grupa i przez to politycy nie traktują nas poważnie, nasz głos i nasze postulaty giną, a być może przeciętnemu mieszkańcowi USA tożsamość polska kojarzy się z pączkami i pierogami, bo te słowa są tu ogólnie znane.

Za chwilę stuknie Panu 20 lat na obczyźnie. W których momentach obserwował Pan większe niż zwykle fale powrotu do kraju?


Ludzie zawsze wracali do Polski, jedni mieli już dość, inni musieli, ale zawsze więcej przyjeżdżało niż wyjeżdżało.

Według mnie największy upadek i fala powrotu to ostatnie lata, prawdopodobnie od połowy roku 2008, kiedy zaczęły się problemy ekonomiczne Ameryki. Wiele osób zainwestowane dolary straciło na giełdzie, w budownictwie, a spadek cen nieruchomości i brak pracy spowodowały, że nasi rodacy zaczęli wyjeżdżać, czasami zostawiając za sobą wielki bałagan. Niektórzy mówią, że wiele osób wraca z powrotem, po rozczarowaniu sytuacją w Polsce.

I wszystko zaczyna się od początku, a początki na obczyźnie nigdy nie są łatwe. Gdyby miał Pan szczerze doradzić – wskazałby Chicago jako dobre miejsce do startu w Stanach?

Na pewno w Chicago będziemy się czuli bliżej Polski, mając dostęp do tak wielu rzeczy związanych z naszym macierzystym krajem. Adaptacja będzie łatwiejsza, a mając kogoś, kto wprowadzi nas w lokalne obyczaje i klimaty, powinniśmy łatwiej i szybciej się odnaleźć.

Ewentualne problemy?

Największym problemem przy zaczynaniu życia od nowa w Ameryce są formalne utrudnienia. Nie będąc tu legalnie, nie posiadając numeru social security, nie zrobimy prawa jazdy i nie otworzymy konta w banku. Brak pracy i kryzys na tym rynku powoduje, że praca jest, ale zostają najgorsze i najmniej płatne pozycje.

Za to dobry kurs dolara do złotówki, słaba ekonomia oraz wielkie przeceny, jakie oferują sklepy, powodują, że może warto chociaż wybrać się na zakupy i obkupić się znacznie taniej niż w Europie.

Wspominał mi Pan, że na tym ostatnim będzie chciał oprzeć biznes. Co planujecie?

USA to piękny kraj oferujący wiele atrakcji turystycznych, a ostatnich parę lat i słaba ekonomia spowodowały, że jest to też kraj, gdzie warto przyjechać, żeby tanio i dobrze zrobić zakupy. Wielkie sieci sklepów, ciągła dostawa nowych towarów i jednocześnie słaba sprzedaż powodują, że sklepy robią wielkie przeceny, unikając zapełniania magazynów. A Polacy zawsze lubili i cenili znane marki, które wyróżniają się swoją jakością i stylem.

Oferujemy pomoc i pełen zakres usług związanych z przyjazdem – nocleg, opiekę przewodnika po sklepach, dostęp do zniżek i kuponów, transport i zorganizowanie zakupów, nawet specjalistycznego sprzętu. Osobom robiącym większe zakupy pomagamy w wysłaniu wszystkiego do Polski. Oferta skierowana jest zresztą nie tylko do Polaków, obsługujemy większość turystów z krajów europejskich.

Jeżeli ktoś zmęczy się ciągłym bieganiem po sklepach, proponujemy mu wyjazd w ciepłe kraje – do Meksyku, na Dominikanę, Karaiby lub 3-dniowy wyjazd do Las Vegas na szaleństwa hazardu.

Rozmawiała Malwina Wrotniak

Kontakt: m.wrotniak@bankier.pl

* Piotr Jezioro jest właścicielem firmy Plake Consulting specjalizującej się w doradztwie finansowym i współwłaścicielem firmy AMSA (American Shopping Abroad) organizującej zakupowe wyjazdy Europejczyków do Ameryki (kontakt: tel. 847-922-5414, jeziorop@gmail.com). Prywatnie zapalony fotograf – www.pjezioro.com.

Źródło: Bankier.pl