Tam mieszkam: Chiny

Obcokrajowiec może kupić mieszkanie po rocznym pobycie w Chinach i musi uzasadnić to chęcią dalszego pobytu. O kraju, gdzie młodzi ludzie zamieniają mieszkania rodziców na większe, by zamieszkać wspólnie pod jednym dachem rozmawiamy z Adamem Machajem. Ten szczecinianin cztery lata temu obrał kierunek na Wschód.

Malwina Wrotniak, Bankier.pl: Chińska Republika Ludowa to nie Niemcy czy Wielka Brytania – podróż, a co dopiero przeprowadzka tam to niemałe przedsięwzięcie. Czym Pana te Chiny skusiły?

Adam Machaj, autor bloga Raport z Państwa Środka: Chiny skusiły mnie na początku 2007 roku, kiedy to pierwszy raz tam pojechałem, możliwościami i perspektywą rozwoju tego kraju. Potem świadomość cały czas się pogłębiała, a wszystkie wskaźniki potwierdzały moje odczucia i tak się dzieje aż po dziś dzień. Chiny to dla mnie fascynacja – może zabrzmi to mało profesjonalnie i naiwnie, ale mnie się tam „wszystko” podoba. Obrałem już w życiu swój kierunek – Chiny.

Chwilowo przebywa Pan w Polsce, ale z początkiem marca wraca do Chin. Nowe miejsce i nowa praca – jakie towarzyszą Panu obawy?

Właśnie przed kilkoma dniami otrzymałem nowy paszport, więc można powiedzieć, że mam już wszystko, co niezbędne. Dwa miesiące temu podpisałem kontrakt na pracę na stanowisku nauczyciela języka angielskiego w jednej ze szkół w prowincji Mongolia Wewnętrzna, który z przyczyn ode mnie niezależnych nie mógł dojść do skutku. Agencja, przez którą szukałem pracy zaproponowała mi więc taką samą posadę w mieście Tianjin. Obaw nie mam żadnych, bo przecież – jak to mówią – „jakoś to będzie”. Mam za to poczucie samorealizacji i dobrych perspektyw na przyszłość. Cały czas uczę się języka, więc taki wyjazd jest mi po prostu potrzebny.

Pytam o obawy nie bez powodu – Chiny uchodzą za państwo, w którym dosłownie wszystko może się wydarzyć.

To bardzo ogólne stwierdzenie, więc ogólnie odpowiem, że bardzo niesprawiedliwe i tak naprawdę nie mające odbicia w rzeczywistości.

Trudno się jednak będzie zaprzeczyć, że Chiny to gigant, w dodatku pełen skrajności. Nie jesteśmy w stanie w trakcie tej rozmowy przyjrzeć się choćby połowie kraju, spójrzmy więc na niego przez pryzmat okolic miasta Changsha, w którym Pan dotąd mieszkał. To stolica jednej z 22 prowincji Chińskiej Republiki Ludowej. Pod jakimś względem wyjątkowej, czy może będącej swoistą miniaturą Chin?

Można śmiało przyjąć, że Changsha to miasto, które ogólnie odwzorowuje całe Chiny. Oczywiście takie stwierdzenie będzie słuszne, jeżeli chcemy przedstawić Chiny

przeciętnemu Kowalskiemu, którego wiedza na temat Państwa Środka jest praktycznie zerowa, w stosunku do osób obeznanych w temacie takie porównanie będzie całkowicie nie do przyjęcia.

Tak czy inaczej możemy powiedzieć, że Changsha to miasto bardzo wypośrodkowane, pod wieloma względami. Nowoczesne, ale z trzytysiącletnią historią, jeszcze bez metra, ale już je budują, z międzynarodowym lotniskiem, ale połączeniami tylko do krajów azjatyckich; ma dobre uniwersytety, ale nie najlepsze, nie jest wybitnie drogim miastem, ale tanim też nie. Patrząc w tych kategoriach – jest to średnie chińskie miasto.

…stojące gdzieś pomiędzy nowoczesnymi miastami z drapaczami chmur, tysiącami neonów i restauracjami McDonald’s a głęboką chińską prowincją. Jak współgrają te dwa światy?

Dziś w miastach-lokomotywach przemysłowych brakuje rąk do pracy, a powodem jest wyraźnie poprawiająca się sytuacja na wsi. Wielu robotników wraca na rodzinną prowincję, a kolejni mniej niż kiedyś garną się do wyjazdu do wielkich miast.

Pan do zamieszkałej przez ponad 68 mln osób prowincji Hunan pojechał, by uczyć się chińskiego na tamtejszym uniwersytecie, nie zamieszkał jednak w studenckim kampusie. Jak się szuka mieszkania w Chinach?

95% studentów, którzy uczyli się wraz ze mną, to były osoby, które przyjechały do Chin w ramach stypendiów, więc miały wszystko zapewnione: pokój w akademiku, czesne, ubezpieczenie, kieszonkowe na życie, a w niektórych przypadkach nawet opłacony przelot z kraju. Ja tak komfortowej sytuacji nie miałem.

Z drugiej strony – miałem inne atuty. Podstawową sprawą była odpowiednia kwota pieniędzy, dzięki której mogłem zacząć i czuć się bezpieczny. Kolejny atut stanowiło to, że byłem już wcześniej w Chinach, miałem znajomych Chińczyków, mówiłem odrobinę po chińsku (prawie nic, ale zawsze jakoś mogłem się dogadać), no i najważniejsze – moja narzeczona jest Chinką i pochodzi właśnie z tego miasta. Z jej pomocą wynająłem mieszkanie blisko uniwersytetu, za które zapłaciłem za rok z góry.

Co do spraw technicznych związanych z wynajęciem, załatwia się je podobnie, jak w Polsce, czyli szuka w ogłoszeniach prasowych, internetowych lub poprzez agencję nieruchomości. Ja skorzystałem z tej ostatniej formy. Procedura podpisania umowy, przyjęcia i zdania mieszkania jest taka sama, jak w Polsce – umowa najmu, względnie protokół zdawczo-odbiorczy ze spisem i stanem wyposażenia, oczywiście kaucja itd.

Zaskoczyły Pana tamtejsze ceny nieruchomości?

Ceny nieruchomości w Chinach potrafią zaskoczyć i to w obie strony. Podczas pierwszego pobytu w Chinach, był to styczeń 2007 roku, w Polsce kończył się boom mieszkaniowy, więc ceny wydawały się tu bardzo wysokie, a w Chinach było taniej niż obecnie. Poza tym wartość złotówki spadła w 2008 roku w stosunku do RMB [Renminbi, inaczej yuan – red.] o 1/3, więc i ceny w Chinach dla Polaków stały się o 1/3 wyższe (jeszcze latem 2008 roku za 1 zł dostało się 3,3 RMB, w 2009 w tym samym okresie 1 zł=2,2 RMB).

Jeżeli chodzi o konkretne ceny na dziś, to wynajęcie 60-metrowego mieszkania w Changsha to koszt około 700 zł plus media. Jeżeli chcielibyśmy kupić na własność, to byłby to koszt od 1800 zł do 4000 zł za metr kwadratowy.

Średniej klasy mieszkanie (nowe, w stanie deweloperskim) to koszt około 2500 zł za metr kwadratowy.

Należy dodać, że Changsha to dość rozwinięte miasto (port lotniczy, metro w budowie, hotel Sheraton itd.) z populacją 2,7 mln mieszkańców. Co do cen w takich miastach, jak Shanghai, Shenzhen czy Pekin, są bardzo wysokie – sądzę, że od jakichś 6 tys. złotych wzwyż, choć przyznam, że nigdy się tym nie interesowałem.

Plusem Chin jest to, że jest jeszcze wiele miast „nie odkrytych” przez obcokrajowców i wielkie koncerny, z bardzo dużym potencjałem i dość liczną zamożną klasą średnią. Tam ceny wynajmu czy kupna są o połowę niższe niż w Changsha, 60 metrowe mieszkanie możemy wynająć już za 300 zł miesięcznie.

Ceny więc niższe, a jaka dostępność lokali?

Obcokrajowiec może kupić mieszkanie po rocznym pobycie w Chinach i musi uzasadnić to chęcią dalszego pobytu. Co do wynajmu, to generalnie nie ma specjalnych obostrzeń. Co różni rynek nieruchomości w Chinach i w Polsce to to, że Chińczycy z dumą nabywają mieszkania w wysokich wieżowcach (średnio 18 pięter), które w Polsce są źle kojarzone. Z drugiej strony wielkość populacji i ograniczona powierzchnia gruntów wymusza budowanie „w górę”.

Podstawową wadą tutejszych wielkich wieżowców jest ich niska jakość techniczna. A w Chinach

Niemal wszystkie nowe osiedla są bardzo zadbane i strzeżone. Standardem są stawy z rybami, skałki, mostki, ławeczki itd. A tym, co różni polskich nabywców nieruchomości od chińskich jest dużo mniejszy odsetek kupujących tam mieszkania na kredyt.

To efekt kultu oszczędzania czy ograniczonej dostępności kredytów?

Tak to efekt pewnego sposobu gospodarowania pieniędzmi. Chińczycy są dość oszczędni i racjonalni, jeżeli chodzi o finanse. Chiny, w odróżnieniu od niektórych krajów europejskich, nie są państwem opiekuńczym, więc każdy musi liczyć na siebie i rodzinę. Jak nie masz, to nikt ci nie da. Kredyty są dużo mniej popularne niż w Polsce.

Mieszkania w kilkunastopiętrowcach, o których Pan wspominał, jest koniecznością. Podobno jednak nawet w nich kultywuje się dalekowschodnią tradycję wspólnego pomieszkiwania kilku pokoleń?

Co do tej tradycji, to ma Pani rację. Często bywa tak, że młodzi Chińczycy mając zamiar kupić mieszkanie decydują się sprzedać mieszkanie rodziców, dołożyć swoja kwotę i kupić jedno duże tak, aby dalej mieszkać razem, co w Europie jest dość rzadkie. I nie wynika to wcale z jakiejś oszczędnościowej kalkulacji, po prostu kultura mieszkania razem jest dość powszechna. Tym niemniej coraz więcej młodych ludzi stara się mieszkać oddzielnie. Takie zjawisko jest czymś nowym, ale też coraz bardziej powszechnym.

Czy ta wszechobecna ciasnota wymusza na rynku jakieś specjalne rozwiązania, zmniejszające uciążliwość skromnego metrażu mieszkalnego?

Generalnie nie odczuwałem ciasnoty, za to daje się odczuć wysokość. Tak jak już wspomniałem, budynki mają

średnio 18 pięter, a bywa, że i 30.

Co do specjalnych rozwiązań, to raczej nie ma takiej potrzeby, bo trzeba powiedzieć, że metraż przeciętnego mieszkania w Chinach jest większy od mieszkania w Europie. Oczywiście są wyjątki, czyli ścisłe centra w Shenzhen czy Shanghaiu. Tam ze względu na cenę oraz naprawdę ograniczoną powierzchnię mieszkania są dosyć małe.

Europejczycy w tej sytuacji chętnie uciekliby na przedmieścia. W Chinach też widać taki trend, czy kierunek jest raczej odwrotny?

To bardzo ciekawe pytanie i sam szukałem na nie odpowiedzi będąc w Chinach. Dokładnie tak, jak Pani sugerowała w pytaniu, trend jest odwrotny niż u nas. Chińczycy cenią sobie mieszkanie w mieście. Wieś chińska nie ma takiej tradycji, jak w Polsce, gdzie nawet za komuny ludzie mieli swoje prywatne gospodarstwa, o które dbali i traktowali jako swoje. W Chinach ziemia należy w 100% do państwa, a rolnicy mają umowę dzierżawy wieczystej (na różne okresy). Oczywiście istnieje możliwość dziedziczenia, a nawet zastawiania, ale nie ma tej tradycji własności.

Istnieją oczywiście kolonie domków budowane na styl zachodni, ale nie jest to popularne. Należy dodać, że domki są budowane przez firmy budowlane, a następnie już całkowicie gotowe sprzedawane i wygląda to nieco inaczej niż w Polsce, gdzie często przyszły właściciel sam angażuje się w budowę i wraz z „panem Józkiem” stawiają mury. Efektem tego jest kolonia domków z małymi ogródkami, gdzie jeden od drugiego niczym się nie różni.

Za chwilę i Pan będzie szukał swojego nowego domu w Chinach. Tym razem będzie łatwiej?

Tym razem nie będę o tym nawet myślał. W kontrakcie mam zapis, że to szkoła zapewnia mi w pełni wyposażone mieszkanie i szkoła pokrywa koszta wynajmu. W Chinach to standard w umowach o pracę z nauczycielami z zagranicy.

Romans z Chinami rozpoczynał Pan w 2007 roku. Kto ten pierwszy raz przeżyje w 2011 – zastanie mocno inną rzeczywistość?

Tam w 2007 zobaczyłem Polskę roku 2020 (jak Bóg da), więc jest jeszcze po co jechać, a muszę powiedzieć, że Chiny rozwijają się na tyle szybko, że jadąc tam dziś możemy zobaczyć Polskę 2030 roku. Tyle, jeżeli chodzi o rozwój technologiczny i infrastrukturalny, a co do wspaniałej 5000-letniej cywilizacji, to te 4 minione lata nawet nią nie drgnęły.

Rozmawiała Malwina Wrotniak, Bankier.pl

Źródło: Bankier.pl