To naród, który choć geograficznie odizolowany, bardzo towarzyski. Ludzie uwielbiają tu zebrania, które organizują na potęgę i bez większych powodów. Dlaczego tutejsza książka telefoniczna to spis wg imion? Czy prawdą jest, że niemal każdy obywatel gra na jakimś instrumencie i śpiewa? Jak spędza się tu dnie i dlaczego w połowie seansu wychodzi z kina? Wątpliwości rozwiewa p. Danuta Szostak, Konsul Generalny RP w Reykjaviku.
Malwina Wrotniak, Bankier.pl: Cała Islandia to tylko 30 miast i bardzo mała gęstość zaludnienia (2,7 os./km2, tymczasem w Polsce – 120,9 osób/km2). Jak przekłada się to na mentalność mieszkańców?
Mieszkać na wyspie znaczy być wyizolowanym, a niekoniecznie pociąga to za sobą poczucie osamotnienia. Islandczycy lubią przebywanie w grupie i wysoko sobie cenią towarzystwo i udział w życiu socjalnym społeczności. Inne nieco jest tutaj rozumienie pracy, która dla większości mieszkańców wyspy ma w pierwszym rzędzie znaczenie socjalne i daje poczucie wspólnoty. Niemalże w każdej firmie dzień pracy zaczyna się od wspólnej kawy, czy śniadania.
Do tego należy dodać, że na wyspie tej mieszka niewiele ponad 300 tysięcy ludzi. Większość z nich, bo blisko 65% znalazło swoje miejsce na ziemi na półwyspie Reykjanes, czyli w samym Reykjaviku oraz jego okolicach. Największe miasto islandzkie poza tym rejonem to Akureyri, położone na północy wyspy – ma tylko około 16 tysięcy mieszkańców. W Islandii są miasta i miasteczka liczące np. 80, a czasami i mniej mieszkańców. Są miejscowości, gdzie faktycznie znajduje się tylko jedna farma, a na niej mieszka i pracuje jedna rodzina.
Oczekiwać można więc dystansu.
Mentalność i relacje międzyludzkie w dużym stopniu zależą od miejsca zamieszkania. Mieszkańcy malutkich osad niewątpliwie mają inne nastawienie do życia, aniżeli mieszkańcy Reykjaviku. Życie tych pierwszych przebiega zgodnie z naturalnym porządkiem dnia i pory roku. Jeśli zajmują się prowadzeniem farmy owczej – ich zajęcia wyznaczają pory przychodzenia na świat jagniąt, wypuszczania młodych wraz z matkami na łąki, gdzie spędzają czas aż do jesieni. Potem kończy się okres letni, następuje czas strzyżenia i bicia jagniąt – z roku na rok wzrasta w Islandii ilość produkowanej i eksportowanej jagnięciny. Do tego należy dodać, że islandzka jagnięcina uważana jest przez samych Islandczyków, i nie tylko, za najlepszą na świecie. Nie szkodzi, że mieszkańcy Nowej Zelandii w taki sam sposób oceniają wartość produkowanej na swojej wyspie jagnięciny.
Wydawałoby się, że w okresie zimowym mieszkańcy małych osad i miasteczek żyją wolniejszym tempem, poświęcając czas na robienie swetrów na drutach (bardzo popularne na Islandii nie tylko wśród mieszkańców małych miasteczek, ale również wśród mieszkańców stolicy), oglądanie telewizji, niekończące się rozmowy i dyskusje na różnego rodzaju tematy, czytanie czy muzykowanie (prawie każdy mieszkaniec Islandii gra na jakimś instrumencie i śpiewa).
W stolicy i okolicach czas biegnie szybciej (daleko mu jednak do tempa życia w innych europejskich stolicach, nie wyłączając Warszawy), aniżeli na prowincji. Zajęcia mieszkańców nie są aż tak uzależnione od pory roku. Zima jest tu równie długa i ciemna, a lato krótkie i słoneczne, jeśli jest bezchmurna pogoda. Rytm życia wyznacza praca, życie rodzinne, towarzyskie i rekreacja oraz sport, które są tutaj bardzo popularne. Otwierane o godzinie 6 rano siłownie, baseny szybko zapełniają się ludźmi, którzy traktują wysiłek fizyczny jako dobry początek dnia. Wielu Islandczyków uprawia jogging, wielu, mimo niesprzyjających warunków pogodowych jeździ do pracy rowerem.
Z racji pełnionej funkcji, spotyka Pani wielu Polaków. Co wiedzie ich „na Północ”?
Dla pełnego zdefiniowania powodów przyjazdu Polaków do Islandii należałoby zapytać ich wprost. Moje oceny, których dokonuję na podstawie kontaktów, rozmów i własnych obserwacji wcale nie muszą odpowiadać w 100% stanowi faktycznemu.
Największy napływ obywateli polskich na wyspę miał miejsce po rozszerzeniu Unii Europejskiej i w okresie bezpośrednio poprzedzającym przystąpienie Polski do Unii Europejskiej. Islandia była wtedy w zasadzie jednym wielki placem budowy i potrzebne były każde ręce do pracy. Ludzie więc przyjeżdżali zachęceni wysokim wynagrodzeniami, dobrymi warunkami socjalnymi i łatwością znalezienia zatrudnienia. W okresie budowy Huty Alcoa w Reydarfjörður – w Krakowie otwarto specjalne biuro naboru pracowników. Islandzkie instytucje wychodziły naprzeciw polskim pracownikom, zatrudniając osoby mówiące po polsku dla obsługi polskich pracowników. Polskie ręce do pracy miały i mają nadal świetną opinię wśród miejscowych pracodawców. Jednym i chyba najważniejszym przyjazdu i Polaków do Islandii jest więc, a właściwie była, dobra płaca i praca.
Część z nowo przybyłych pracowników traktowała swój pobyt i pracę na wyspie jako czasowy. Przyjechać, zarobić i wyjechać. W latach 2006 – 2008 liczba Polaków mieszkających i pracujących na wyspie dochodziła nawet do 16–17 tysięcy. W chwili obecnej zaś liczba ta wynosi około 12 tysięcy. Nie należy jednak sądzić, że to tylko kryzys spowodował wyjazd 5 tysięcy osób – nic bardziej błędnego. Nie było eksodusu Polaków z Islandii. Budowa huty Alcoa została zakończona, ukończono wiele inwestycji budowlanych, na których pracowali Polacy zatrudnieni na kontraktach, część osób pracujących na wyspie, które utrzymywały siebie i rodziny w Polsce wyjechała, bo spadek wartości korony islandzkiej nie dawał już możliwości utrzymywania „dwóch domów”.
Tam mieszkam: Islandia (cz. 1 – wulkan, kryzys i pieniądze)
Migracja zarobkowa Polaków, która na dużą skalę towarzyszyła rozszerzeniu Unii Europejskiej dotyczy głównie ludzi młodych, którzy z różnych przyczyn poszukują swojego miejsca poza granicami własnego kraju. Analogiczna sytuacja miała i ma miejsce w odniesieniu do Islandii. Przybywający tu w poszukiwaniu pracy młodzi ludzie w pewnym momencie swojego życia dochodzą do wniosku, że Islandia im odpowiada, podoba się im i pragną w tym kraju osiągnąć stabilizację – dla tej części osób, praca nie jest jedynym powodem, dla którego osiedlają się na wyspie. Zakładają rodziny, przychodzą na świat ich dzieci, a w Islandii żyje się wygodnie i bezpiecznie, nawet w sytuacji utraty pracy.
Są też tacy, których wyspa wabi swoją naturą, bezkresnym krajobrazem i majestatem lodowców i dla nich to jest głównym powodem, dla którego swoją przyszłość wiążą z Islandią.
W końcu dorobiła się etykiety prawdziwie magicznego miejsca na ziemi. Co Pani wydaje się tam najbardziej nietypowe?
Na pierwszy rzut oka to kraj, jak wiele innych, wyspa zamieszkała przez nieliczny naród posługujący się językiem, który nie zmienia się od wieków, nie przyjmuje tzw. nazw i zwrotów międzynarodowych. W języku islandzkim telewizja nazywa się inaczej niż w większości języków, komputer, telefon i wiele innych przedmiotów czy zjawisk – również. W zasadzie, gdyby np. znaleziono dziś sagę napisaną 500 lat temu – żaden Islandczyk nie miałby kłopotu z jej przeczytaniem i zrozumieniem, bo język jest ciągle taki sam.
Książka telefoniczna, spisy pracowników i różnego innego rodzaju listy osób ułożone są według alfabetu, ale według imion(!). W Islandii nie ma nazwisk w rozumieniu europejskim, ważne jest imię lub imiona, za którymi następuje określenie, czyją jest się córka lub czyim synem np. Erna Olafsdóttir – to Erna, córka Olafa, a Geir
Fridriksson, to Geir, syn Fridrika. Można sobie wyobrazić, że tak samo nazywających się osób w książce telefonicznej jest wiele – nie pojmuję, w jaki sposób można ich odróżnić, a Islandczycy zawsze dokładnie wiedzą o kogo chodzi. Można czuć się zaskoczonym taka sytuacją.
Wcześniej już wspomniałam, że mieszkańcy Islandii wysoko sobie cenią życie socjalne i nie kończące się dyskusje, nieważne na jaki temat. Bardzo popularne są tutaj zebrania. Zebrania organizowane są w zakładach pracy, instytucjach, wspólnotach mieszkaniowych, przedszkolach, szkołach, ministerstwach, organizacjach społecznych – jednym słowem wszędzie. Podczas zebrania prowadzone są zażarte dyskusje, pije się kawę i je ciasto – po jego zakończeniu nikt nie pamięta powodu, dla którego zostało zwołane i czemu miała służyć dyskusja. Ważne, że się odbyło, że była kawa, można było porozmawiać. Islandzki kolega kiedyś próbując mi tłumaczyć znaczenie zebrań w życiu zawodowym i społecznym na wyspie, powiedział, że dzień bez zebrania jest dniem straconym, a jeśli nie ma ważnego powodu, zwołuje się zebranie, aby ustalić temat następnego.
Typowy dzień Islandczyka jest… typowy? (śmiech)
Przeciętny mieszkaniec miasta na wyspie zaczyna dzień od wizyty na stacji benzynowej, gdzie kupuje kawę i śniadanie, następnie jedzie do pracy, która rozpoczyna się od wspólnej kawy, w południe należy wyjść celem zjedzenia lunchu. Po zebraniu kończącym dzień pracy jedzie się do domu. Około godziny 18-19 człowiek znów robi się głodny, więc wychodzi i jedzie z rodziną czy znajomymi na obiad, najlepiej do restauracji, a jeśli na nią brakuje pieniędzy – przynajmniej na pizzę czy hamburgera. Późno wieczorem należy pojechać do jednej z licznych lodziarni w mieście i kupić „wiaderko” lodów, które zjada się oglądając film lub program telewizyjny. To „wychodzenie na jedzenie” jest zadziwiające w społeczeństwie dotkniętym głębokim kryzysem – ale może chodzi o podreperowanie branży „jedzeniowej”, bo ciągle otwierane są nowe restauracje i nie są one puste.
Najbardziej zaskoczyła mnie przerwa podczas seansu w kinie – tak, to nie żart, ani anegdota. Seans filmowy w kinie zaczyna się, tak jak np. w Polsce – oczywiście od reklam. Podczas reklam widzowie zajmują miejsca, usadawiają na wyciągnięcie ręki litrowe kubki coca-coli i wiaderka popcornu – zaczyna być słychać szelest odwijanych z papierków słodyczy, mlaskanie, popijanie coca-coli i gryzienie popcornu. Mniej więcej w połowie filmu projekcja zostaje wstrzymana na około 15 minut. Widzowie wychodzą celem uzupełnienia zapasów napojów, słodyczy i popcornu. Po czym znów zajmują swoje miejsca przeciskając się przez porzucone opakowania po zjedzonych w czasie pierwszej części projekcji słodyczach, depcząc upadły na podłogę popcorn. Nie lubię chodzić do kina w Islandii.
W obliczu ostatnich wydarzeń – jakie wyzwania stoją przed Islandią w najbliższym czasie?
Największym niewątpliwie wyzwaniem jest osiągnięcie stabilizacji gospodarczej, doprowadzenie do końca negocjacji akcesyjnych, pomyślny wynik ogólnonarodowego referendum i przystąpienie do Unii Europejskiej. Po drodze jest jeszcze zmiana Konstytucji (prace nad projektem nowej ustawy zasadniczej już trwają) i odbudowanie zaufania społecznego do polityków.
Myślę, że powinno to się udać mieszkańcom magicznej wyspy. Tego w każdym razie im życzę.
Rozmawiała Malwina Wrotniak, Bankier.pl
Kontakt: m.wrotniak@bankier.pl
Źródło: Bankier.pl