Tam mieszkam: Katar (cz. 1)

Jeden z najmniejszych krajów w Azji. Suchy i pustynny, zdominowany przez muzułmanizm. Niech nikogo nie zwiodą jednak pozory. Słynny na całym świecie jako siedziba telewizji Al-Dżazira Katar to dziś jeden z najbogatszych regionów na świecie. O życiu w kraju bez podatków, bez świadczeń socjalnych i składek na emeryturę opowiada mieszkająca tam Agnieszka Loosen.

Malwina Wrotniak, Bankier.pl: Obawiała się Pani przeprowadzki do Kataru?

Agnieszka Loosen: Przygodę z Katarem rozpoczęłam niespodziewanie. We wrześniu 2007 roku, właściwie z dnia na dzień dowiedziałam się, że muszę pakować walizki, bo już za niedługo (termin wyjazdu nie został bliżej określony) razem z rodziną znajdziemy się na innym kontynencie i w innej strefie geograficznej. Mój mąż, rodowity Niemiec, pracuje dla niemieckiej firmy budowlanej, która w Katarze współpracuje przy budowie ośmiokilometrowej galerii handlowej. Wyjazd został nam niejako narzucony.

Perspektywa wyjazdu do innego kraju nie przerażała mnie jakoś szczególnie, ponieważ miałam już za sobą dwuletni pobyt w Niemczech, związany ze studiami. Bardziej obawiałam się samego Kataru. Moja wiedza była znikoma i opierała się na informacjach z internetu. Poza tym dochodziły stereotypy: muzułmanie, prawo szariatu, patriarchat i kobiety bez praw.

Przenosząc się tam wiedziała więc Pani tyle, ile przeciętny Polak, czyli prawie nic.

Kiedy po raz pierwszy usłyszałam od męża, że jedziemy do Kataru, w ogóle go nie zrozumiałam. Rozmowę wyjątkowo prowadziliśmy po niemiecku (mąż świetnie mówi po polsku), a on cały czas uparcie powtarzał słowo „Katar”. Myślałam, że jest chory i ma po prostu nieżyt nosa. Dopiero po chwili, kiedy zorientowałam się, że to nie choroba, ale całkiem niespodziewana przeprowadzka i perspektywa przygody w zupełnie w niecodziennym miejscu, na chwilę straciłam głowę. Dopiero przeprowadziliśmy się z Lipska do Dussledorfu, a tu kolejna wyprawa. I rzeczywiście, w Dusseldorfie dane mi było mieszkać tydzień. Na początku października 2007 roku byłam już w Katarze.

Minęły trzy lata na Bliskim Wschodzie i Katar w moich oczach pozostał taki sam, jakim go sobie wyobrażałam: malutkie państwo, którego rodowici mieszkańcy wygrali los na loterii – ogromne złoża gazu ziemnego (trzecie miejsce na świecie pod względem posiadanych zasobów tego surowca).

Wydobycie tego surowca wepchnęło Katar do grona najbogatszych rejonów świata. Czym jeszcze parają się obcokrajowcy, ściągający tam za pracą?

Obcokrajowcy są potrzebni przede wszystkim do rozbudowy infrastruktury (w Katarze jest cała masa inżynierów z Europy Zachodniej) i w usługach (szpitale, szkoły, sklepy, restauracje). Istnieje pewien układ, według którego obcokrajowiec zajmuje daną pozycję. Na przykład robotnicy budowlani pochodzą z Pakistanu, Indii, Nepalu. W sklepach i restauracjach dominują kobiety z Filipin. W szpitalach jest mieszanka: pielęgniarki pochodzą albo z Indii, albo z Filipin, zaś lekarze z Europy (również z Polski), USA, Kanady.

Stolica Kataru – Doha, fot. Agnieszka Loosen

Mamy więc imigrację naprawdę pokaźnych rozmiarów.

W Katarze rodowici mieszkańcy pozostają w zdecydowanej mniejszości (350 tys. w stosunku do 1,5 mln mieszkańców). Ogromne zapotrzebowane na siłę roboczą wynika z faktu, że Katarczycy nie zajmują się tego typu rzeczami. Ich pozycja to najczęściej dyrektor generalny, prezes, menadżer. Katarczycy pracują naprawdę mało, pełnią funkcję w zasadzie reprezentacyjną. Wynika to z faktu, żeby firma mogła zaistnieć na rynku katarskim, 51% jej udziałów ma należeć do Katarczyka. Jeśli mowa o udziałach, chodzi tu nie tylko o zyski. Bywa też, że Katarczyk dostaje od firmy roczny haracz za możliwość działania na rynku. Poza tym firma ma się zobowiązać, że pewna procentowa część jej pracowników będzie stanowiła nacja katarska (w ramach projektu tzw. kataryzacji). Warunek to ciężki do spełnienia, ponieważ Katarczycy nie garną się do pracy. Zresztą po co, skoro już wszystko mają i pracować nie muszą.

Buduje Pani interesujący obraz tego narodu.

Katar pod względem narodowościowym jest oczywiście bardzo różnorodny, stanowi wręcz mozaikę krajów, kontynentów i ras. Sami zaś jego rodowici mieszkańcy, Katarczycy, to elita wśród innych narodów. Przeciętny Katarczyk to dla tutejszych mieszkańców synonim nieograniczonego bogactwa: nowoczesne samochody, ogromne wille-pałace, darmowa opieka zdrowotna w najbardziej renomowanych szpitalach, darmowy dostęp do edukacji (od szkół podstawowych po uniwersytety) nie tylko w samym Katarze, ale również i za granicą (USA, Anglia, Francja). Przeciętny Katarczyk nie potrzebuje zajmować się tak przyziemnymi sprawami, jak opłata za prąd lub wodę, bo i to jest opłacone przez jego państwo (my tutaj mówimy, że emir Kataru opłaca rachunki swoich ziomków).

W tej sytuacji podział na ‘tutejszych’ i ‘obcych’ musi być w kraju wyraźnie odczuwalny. Obcokrajowcy trzymają się razem? 

To zależy gdzie i z kim się mieszka. Regułą jest na pewno, że mało kto z obcokrajowców ma rzeczywisty kontakt z Katarczykami. Ci, poza nielicznymi wyjątkami, żyją w bardzo hermetycznym środowisku.

Ponieważ mój mąż jest Niemcem, który pracuje dla niemieckiej firmy, a nasza córka chodzi do niemieckiego przedszkola, mamy sporo znajomych wśród Niemców. Ponieważ w Katarze nie brakuje Polaków, a istniejąca tu ambasada pomaga w nawiązaniu kontaktów, mamy też sporo przyjaciół wśród Polaków. Do tego dochodzi spora część znajomych z Libanu, Sudanu, Indii, Brazylii czy Argentyny. Tutaj liczą się już osobiste preferencje i sympatie. Jedno jest jednak pewne: życie towarzyskie w Katarze wrze.

Być może również dzięki temu, że w kraju nie płaci się podatków.

W Katarze nie płaci się żadnych podatków, nie ma też świadczeń socjalnych ani składek na emeryturę. Dla obcokrajowców pozostaje tylko jedno wyjście: wszystko opłacać z własnej kieszeni, albo – jeśli ma się więcej szczęścia – pozostawić tę przyjemność firmie, dla której się pracuje. Płatne są szkoły i dostęp do opieki zdrowotnej, również tej publicznej. Nawet szpital, który do niedawna był za darmo, pobiera opłaty za wizytę u lekarza. Na przykład każda wizyta u ginekologa jest obciążona wydatkiem rzędu 40 zł, za dodatkowe usługi, jak USG, również się płaci. Prywatny szpital czasami można opuścić z rachunkiem opiewającym na sumę ponad 1000 zł, po spędzeniu tam ledwie dwóch godzin.

Galeria Handlowa Villagio w Doha, fot. Arthur Loosen

Oczywiście lokalni (Katarczycy) mają wszystko za darmo. W przypadku kiedy rezydent przechodzi na emeryturę, pozostają mu dwie możliwości: albo wrócić do własnego kraju (z braku środków i przywilejów utrzymanie się w Katarze graniczy z cudem, z chwilą przejścia na emeryturę traci się wszelkie przywileje – dom, służbowe auto i telefon, dopłaty do szkół dla dzieci itp.[1]), albo mieć szczęście i być zaadoptowanym przez któregoś z członków rodziny.

To, o czym Pani opowiada, dla mieszkańców Europy brzmi zupełnie egzotycznie.

Życie w Katarze na dzień dzisiejszy aż tak nie różni się wiele od innych miejsc dotkniętych ręką cywilizacji. W stolicy Kataru, Doha, znajdują się bardzo dobrze zaopatrzone sklepy, służba zdrowia jest na naprawdę dobrym poziomie (liczne szpitale publiczne i prywatne, centra opieki zdrowotnej), szkoły, przedszkola. Wszystko jest w zasięgu ręki. Pozostaje tylko mały problem – dostęp do usług jest niesamowicie drogi. Ceny żywności w niektórych przypadkach mogą być dwa, trzy, a nawet cztery razy droższe niż te kupowane w państwach europejskich (na przykład 1 szt. sałaty lodowej to wydatek rzędu 15 zł; 1 kg kiełbasy szynkowej – średnio 100 zł; 2 l mleka – 10 zł). 

Polska stewardessa mieszkająca w Dubaju wspominała w niedawnej rozmowie z nami, ze to nowoczesne miasto nie do końca nadaje się dla rodzin z dziećmi. Jak pod tym względem ocenia Pani sąsiedni Katar i Doha?

Jestem przeciwnego zdania, a dla mnie bardzo liczy się czynnik ludzki. Dzieci są w tej części świata traktowane ze specjalnymi względami – są wszędzie i są stałym elementem życia w Katarze. Państwo też nie zapomina o jego najmłodszych mieszkańcach i systematycznie są budowane całkiem pokaźne i dobrze wykonane place zabaw.

Old Souq, Katar, fot. Agnieszka Loosen

Największym trudem do pokonania jest wysoka temperatura, która w miesiącach letnich jest ciężka do wytrzymania. Temperatury, które potrafią sięgnąć 50 st. C zmuszają do ciągłego przebywania w klimatyzowanym pomieszczeniu. Problem z gorącym latem jest jednak rozwiązany tak, że ogromna większość mieszkańców Kataru, również i rodowici Katarczycy, udają się na wiele tygodni do Europy, Stanów Zjednoczonych, Australii.

Polska Ambasada w Doha zapewnia, ze Katar to jeden z najbezpieczniejszych krajów w tym regionie. Ile w tym prawdy z punktu widzenia mieszkańca?

Osobiście w pełni zgadzam się z tym stwierdzeniem. Każdemu z nas, mieszkających od dłuższego czasu w Doha, zdarza się niejednokrotnie zostawić samochód z kluczykami w stacyjce i silnikiem na chodzie (kwestia praktyczna – kiedy jest gorąco, chce się zatrzymać chłód jak najdłużej, nie ryzykując wejścia do samochodu, który nagrzał się nawet do 70 st. C.). Poza tym normą jest pozostawianie niezamkniętych domów w ciągu dnia, nawet jeśli właściciel jest poza domem. Zresztą system zabezpieczenia okien przed ewentualnym włamaniem też pozostawia wiele do życzenia, ponieważ nie ma żadnego problemu, żeby otworzyć je od zewnątrz. Telefony komórkowe najnowszej generacji są stałym gadżetem w rękach mieszkańców Kataru (i lokalnych, i obcokrajowców) i to bez obawy, że ktoś pokusi się na przykład o ich wyrwanie.

Nigdzie nie jest idealnie, pomówmy więc o tym, co nie pasuje do sprzedawanego Zachodowi obrazka „drugiego Dubaju”.

W Katarze najbardziej brakuje mi soczystej barwy zieleni. Brakuje mim lasów, łąk i jezior. Takiego spontanicznego wyjścia na spacer, bez auta, bez klimatyzacji. Katar, pomimo poczynionych wielkich inwestycji na rozbudowę zieleni, pozostaje jednak w barwach żółtych. I dopiero teraz, po trzech latach, doskonale rozumiem słowa pewnej Kuwejtki, która po tym jak się dowiedziała skąd pochodzę, skwitowała to stwierdzeniem: „Jesteś z zielonej Europy”.

c.d.n.

Malwina Wrotniak, Bankier.pl

Już za tydzień druga część rozmowy z Agnieszką Loosen.
Jak Katar ściga się z Dubajem, co buduje i czy ma szansę na pełen sukces?
Zapraszamy do lektury Tam mieszkam: Katar (cz. 2)

[1] Hipotetyczna sytuacja dotyczy Anglika, Niemca lub Francuza. W Katarze istnieje niepisana segregacja. Największym „szacunkiem” cieszą się Anglicy, Amerykanie, Australijczycy, mieszkańcy Europy Zachodniej. Polacy lokują się po środku. Najgorsze przywileje są przewidziane dla mieszkańców Azji Południowo- Wschodniej, czyli Filipińczyków, Indonezyjczyków, Pakistańczyków czy Nepalczyków.

Źródło: Bankier.pl