Tam mieszkam: Nowy Jork

Mimo kryzysu, Manhattan ciągle wygląda kwitnąco. I kolorowo, jak przystało na miasto, w którym zamiast wielu narodowości jest po prostu jeden wspólny, nowojorski tłum.

Tańsze mieszkania, gdzie nie można mieć pralki, za to trzeba mieć dywan, często przypominają wagony i są pełne karaluchów. O nowojorskich realiach opowiada Luiza Dunat, która za Oceanem mieszka od 20 lat.

Malwina Wrotniak, Bankier.pl: Jak dawno znalazła się Pani po drugiej stronie Oceanu?
 
Luiza Dunat: Dość dawno, bo w 1990 roku, a wiec 20 lat temu. W przyszłym roku będę świętowała coś w rodzaju emigranckiego „ekwinokcjum”, gdyż nastąpi zrównanie czasu przeżytego w Polsce z czasem przeżytym na emigracji.

Jak mieszka się dziś w Nowym Jorku, mieście-legendzie?

Pomimo, iż bez wątpienia znajdziemy paru malkontentów, z czystym sumieniem mogę odpowiedzieć, że w Nowym Jorku żyje się bardzo dobrze.

Chciałabym zaznaczyć, że ta opinia nie odnosi się do całego stanu Nowy Jork, ale do jego najbardziej atrakcyjnej części, czyli Manhattanu. Tak też większość mieszkańców tego miasta rozumie to pojęcie – Queens to po prostu Queens, Brooklyn to Brooklyn, a Manhattan to właściwy Nowy Jork.
 
Oczywiście, jak w przypadku większości metropolii, możemy zrobić całą listę rzeczy, które niekoniecznie uprzyjemniają życie. Miedzy innymi wieczny hałas, zaśmiecone ulice czy wszechobecny niestety smród spalin (i nie tylko ich), ale lista atrakcji, które to miasto oferuje jest zdecydowanie dłuższa.
 
Ciekawostką może być fakt, że nie znam osoby, która by po przybyciu tutaj po raz pierwszy narzekała na brak emocji związanych z tym miejscem. Niekoniecznie pozytywnych! Znam wiele osób, które Nowego Jorku nie pokochały tak jak ja od pierwszego wejrzenia, ani nawet po dłuższym pobycie, a paradoksalnie – jeśli się go nie pokocha, to zazwyczaj się go nienawidzi. Tak czy inaczej, miasto  wywołuje często skrajne emocje, ale rzadko kto pozostaje na nie obojętny.
 
Jeśli twierdzę, że w Nowym Jorku mieszka się dobrze, to nie mam na myśli warunków mieszkaniowych w dosłownym tego słowa znaczeniu, a raczej fantastyczny wybór wszelkiego rodzaju rozrywek, łatwy i przystępny cenowo dostęp do kultury i sztuki. Żadne z wielkich, światowych, kulturalnych wydarzeń nie ominie tego miejsca. Koncerty, wernisaże, wszelkiego rodzaju wystawy, pokazy mody, festiwale filmowe, teatralne… to wszystko jest na wyciągnięcie ręki. Tu nie można się nudzić… Można za to zbankrutować, bo nie rozrywki, ale mieszkania – nawet te najtańsze – są niestety dla tzw. wybrańców.

Nawet atrakcyjne dzielnice oferują bardzo małe mieszkania, często z wanną w kuchni i toaletą w korytarzu za sumy nieosiągalne dla przeciętnie zarabiającego nowojorczyka. Krach gospodarczy nie spowodował spadku cen nieruchomości na Manhattanie tak bardzo, jak w innych częściach stanu. Młodzi ludzie, nieustabilizowani finansowo, mieszkają w grupach kilkuosobowych, żeby dzielić wydatki związane z czynszem.
 
Komunikacja nowojorska, szczególnie metro, choć wizualnie pozostawiająca wiele do życzenia, jest bezpieczna, tania i bardzo sprawna.
 
Czy gdybym to samo pytanie – jak mieszka się w Nowym Jorku – zadała Pani blisko dwadzieścia lat temu, wtedy odpowiedziałaby Pani na nie inaczej?
 
Wbrew pozorom warunki nie uległy aż tak wielkim zmianom, za to okoliczności – tak. Zupełnie inaczej postrzegałam to miasto na etapie wczesnej emigracji, kiedy nie byłam pewna czy to mój nowy dom, czy tylko epizod. Jeszcze inaczej sprawa miała się, kiedy skończyłam tu studia i poczułam się bardziej ustabilizowana zawodowo, a także społecznie. A jeszcze inaczej, kiedy przyszło mi wychowywać tu dzieci. Odpowiedź ciągle brzmiałaby tak samo – bardzo dobrze, choć nie wyobrażam sobie na przykład wychowywania dzieci w mieście.

W czym problem?

Szkolnictwo publiczne, poza wyjątkami, jest na bardzo niskim poziomie. W całych Stanach, w publicznym systemie szkolnictwa obowiązuje rejonizacja. Zamożniejsze okolice plasują się lepiej w rankingach niż biedne, a więc jest duża szansa, że jeżeli rodziny nie stać na mieszkanie w droższej dzielnicy, to dzieci są od razu w mniej komfortowej sytuacji, jeśli chodzi o wykształcenie.

Oczywiście mówimy o statystykach. Zła szkoła to ta, w której mały procent uczniów zalicza stanowe, obowiązkowe testy i ta, w której mały procent zdaje na studia wyższe. Szkolnictwo było moją główną motywacją do zamieszkania na Long Island. Płacimy tu bardzo wysokie podatki, ale szczególnie przy większej ilości dzieci jest to ciągle bardziej opłacalne niż opłaty za prywatną szkołę. Również parki (oprócz Centralnego) i place zabaw w mieście są zatłoczone, betonowe i trochę żałosne. Kiedy mój syn był mały, często zdarzało mi się stać w kolejce do huśtawki, gdzie nikomu nie wolno było przekroczyć ustalonej z góry liczby „pchnięć”, gdyż kolejka do tej popularnej atrakcji nigdy nie malała… Za to „mentalność” i energia miasta jest czymś, czego mi bardzo brakuje na co dzień.

Być może tego, za czym Pani tęskni, po dwudziestu latach nie ma już w sercu Nowego Jorku?

Jeśli chodzi o warunki życia  tym mieście, to oczywiście są one inne dzisiaj niż 20 lat temu, ale wszystkie zmiany dokonywały się stopniowo i nie zmieniły jakoś radykalnie atmosfery czy też wizerunku tego miejsca. Miast zrobiło się bardziej zadbane. Wiele dzielnic zostało odnowionych, rozbudowanych i dzięki temu zmieniło swój status. Dość powszechny w latach 90. uliczny handel narkotykami został całkowicie wyeliminowany. Tak samo zanikło, szczególnie w niektórych dzielnicach, zjawisko żebrania i mieszkania na ulicach.

Zlikwidowano tzw. ”red district” po zachodniej stronie miasta. Major Rudy Giuliani był chyba pierwszy i najbardziej gorliwy w tej akcji „oczyszczania” miasta. Spowodowało to automatycznie podwyżki cen nieruchomości i usług. Najlepszym przykładem będzie transformacja mojego dawnego sąsiedztwa, East Village, które choć atrakcyjnie położone, było mekką dla bezdomnych i włóczęgów. Uroczy dzisiaj Tompkins Squre Park był po prostu osiedlem kartonowych domków. Stał się zresztą inspiracją dla mieszkającego tam wówczas Janusza Głowackiego do napisania sztuki pt. „Antygona w Nowym Jorku”. Głównymi mieszkańcami dzielnicy byli Polacy, Ukraińcy, mniej zamożni studenci i niedoszli lub przyszli artyści. Liczne i bardzo skuteczne akcje policji wyeliminowały całkowicie pod koniec lat 90. wszelką nielegalną działalność uliczną. Bardzo szybko nastąpiła tam generalna podwyżka cen i zupełnie inny tłum zaczął się tam osiedlać. Taką transformację przechodzi wiele dzielnic na Manhattanie, w dzielnicy Bronx i wiele miejsc na Brooklinie. Dzielnice z dobrą komunikacją lub położone blisko centrum są dziś obiektem szczególnego zainteresowania inwestorów i biznesmenów.

Dziś rzeczywistość na rynku nieruchomości jest jednak mocno inna od tej sprzed kilku lat. Wspomniała Pani już, że krach „oszczędził” niektóre części stanu.
 
Myślę, że najbardziej „cierpią” z powodu kryzysu obrzeża miasta i bardziej odlegle dzielnice. Głównie tam można zaobserwować całe ulice z opustoszałymi wystawami i serią tablic z napisem „FOR RENT”.

Manhattan ciągle wygląda kwitnąco. Sklepy, restauracje, kina i teatry nie straszą pustkami, jak można by się spodziewać. Jest to również świetny moment dla inwestorów ze względu na masowe bankructwa. Paradoksalnie nie nastąpiła jakaś dramatyczna obniżka cen nieruchomości, ale jest to dobry czas na wszelkiego rodzaju zakupy, bo wiele firm ratuje się przed krachem sporymi wyprzedażami. Oczywiście statystyki są przygnębiające. Bezrobocie osiągnęło rekordową liczbę 9,7% i nie maleje. Ludzie każdego dnia tracą domy i dorobek życia. Być może najgorsze jeszcze przed nami… i wkrótce stanie się to odczuwalne. W mediach ostrzega się przed inflacją, ogólnie odczuwa się niepokój i troskę o przyszłość, ale ciągle jeszcze nie panikę.

Mimo lepszych i gorszych czasów, Nowy Jork niezmiennie pozostaje w czołówce najbardziej pożądanych kierunków – w modzie są studia, staże i szkolenia w Nowym Jorku. Również z tego względu, ceny nieruchomości wydają się horrendalne. Dokąd najpewniej trafi młody człowiek, który wyląduje na lotnisku w NYC?
 
Dla kogoś, kto przyjeżdża tu na studia najlepszym rozwiązaniem jest postarać się o mieszkanie w akademiku. Niestety, wiem że żadna z manhattańskich uczelni nie jest w stanie zapewnić dach nad głową wszystkim potrzebującym. Na mojej uczelni wszyscy potrzebujący co semestr brali udział w losowaniu pokojów akademickich, co prowadziło do wielu frustracji. Niektórzy z tego powodu zawieszali nawet swoje studia, gdyż nie byli w stanie zapewnić sobie lokum na własną rękę.
 
Drugą metodą jest szukanie superokazji w lokalnych gazetach. Mieszkanie z sublokatorami jest dość powszechne, wiec ogłoszeń jest mnóstwo. Dla przyjezdnego z Polski proponowałabym polonijne portale internetowe i polonijną prasę, która zawsze ma wiele ofert mieszkaniowych.
 
Troszkę lepsze ceny wynajmu można również osiągnąć wynajmując mieszkanie lub pokój w prywatnych domach, a nie w wieloapartamentowych kamienicach. Czasami można wynegocjować kilkuletnią zniżkę w zamian za wyremontowanie na własny koszt wynajmowanego mieszkania, a czasami można po prostu mieć trochę szczęścia…
 
Idźmy dalej i załóżmy, że zapada decyzja o osiedleniu się w Nowym Jorku. Które dzielnice można rekomendować tzw. klasie średniej?

Brooklyn i Queens oferują wiele miejsc, które są bezpieczne, zadbane, komfortowe do mieszkania i to za przystępne ceny. Bardzo dużo amerykańskiej Polonii przeniosło teraz na Ridgewood w Queens, uciekając z Greenpointu, który właśnie z powodu świetnego położenia bardzo zdrożał na przełomie kilku ostatnich lat. Bronx również staje się bardzo popularny, szczególnie dla tych mieszkańców, którzy nie mogą podołać cenom Manhattanu, a nie chcą się z nim rozstać. Washington Heights i górny, zachodni Manhattan są ciągle atrakcyjniejsze cenowo od wielu innych dzielnic. Sporo ludzi dojeżdża do pracy w mieście z sąsiedniego stanu New Jersey, który jest oddzielony od Manhattanu rzeką Hudson i jest wręcz fantastycznie skomunikowany z miastem.

Jest jeszcze jedna opcja dla tych, którzy są zdecydowani osiedlić się w Nowym Jorku, a są nią tzw. mieszkania miejskie. Urząd miasta oferuje wiele programów mieszkaniowych dla ludzi o niskich zarobkach i jeżeli ktoś się kwalifikuje, a jednocześnie jest w miarę „elastyczny” wobec lokalizacji ewentualnego przydziału, to w dość szybkim czasie otrzyma mieszkanie, którego cena wynajmu będzie adekwatna do jego zarobków.

Takie mieszkanie otrzymuje się dożywotnio pod wynajem, ale nie można ich nikomu przekazywać, ani sprzedawać. Tylko domownicy, którzy oryginalnie zajmowali lokal, maja prawo z niego korzystać. W rzeczywistości jednak na czarnym rynku jest niezmiernie dużo ofert dotyczących „mieszkań miejskich”. Wielu ludzi z premedytacją aplikuje o takie lokale, żeby później podnajmować je z zyskiem.

W tak złożonym mieście położenie względem centrum schodzi chyba drugi plan, trudno wszak ustalić gdzie to centrum jest.

Nie o odległość od centrum chodzi, ale o środki lokomocji, jakich będziemy zmuszeni używać mieszkając w danym miejscu, gdyż to czas poświęcony na podróże jest ważny. Dobrym przykładem będzie podmiejska kolejka z Long Island, która dowozi mnie do Manhattanu w 40 minut, a metro z Brooklynu, które miało do pokonania połowę tej trasy czasem nie zdążało w godzinę. A wiec rodzaj transportu, ilość przesiadek, ewentualne “korki”, a nie dystans powinno się brać pod uwagę przy podejmowaniu „mieszkaniowych” decyzji.
 
A jaki to wydatek – mieszkać w Nowym Jorku?
 
1000-1200 dolarów za większą kawalerkę lub tzw. M-2, czyli jeden zamykany pokój, kuchnię, przedpokój i łazienkę. Przy odrobinie szczęścia 800-900 dolarów. To oczywiście tylko cena czynszu i na pewno nie dotyczy ona atrakcyjnych dzielnic, a raczej odległych – Queens lub Brooklynu. Do tego dochodzą opłaty za energię, wodę itp. Czasami niektóre z nich są włączone w koszty mieszkania.
 
Jeśli chodzi o wydatki na ubranie i wyżywienie oraz transport, to trudno jest je przewidzieć. To bardzo indywidualna sprawa. Mogę tylko dodać, że mniej wymagający mogą się całkiem fajnie i niedrogo ubrać i urządzić w bardzo licznych tutaj sklepach z produktami z „drugiej ręki”. Również ceny jedzenia znacznie się różnią i wiele supermarketów każdego dnia ma promocje na wiele produktów. Jedzenie jest generalnie bardzo tanie, szczególnie w porównaniu z Europą.
 
Zdaje się, że tej Europy można zasmakować trochę nawet w samym NYC. Miasto zajmuje powierzchnię ponad 1200 kilometrów kwadratowych, co oznacza niesamowite kontrasty, znane zresztą z filmów. Czy przemieszczanie się pomiędzy skrajnymi dzielnicami nie wywołuje wrażenia mijania nie jednego, a co najmniej kilku zupełnie różnych miast?
 
Różnych miast… a czasem i różnych krajów! Bardzo wiele z tych dzielnic jest na przykład zamieszkiwanych prawie w 90 % przez konkretną grupę narodowościową, etniczną lub religijną. Wtedy wrażenie, że przebywa się poza granicami USA jest jeszcze bardziej wyraziste.

Jest przecież China Town, gdzie nie tylko język, ale i ludzie i architektura, a przynajmniej jej liczne elementy dają złudzenie, że jesteśmy na głównych ulicach Pekinu. I gdyby nie sznury żółtych taksówek, jakże charakterystycznych dla Nowego Jorku, można by było w tym złudzeniu tkwić nieco dłużej. Little Italy już nieco mniej charakterystyczna architektonicznie, ale według znawców tylko tam można doświadczyć prawdziwych włoskich dań serwowanych przez prawdziwych, włoskich kelnerów.

Wymienione już East Village coraz częściej jest nazywane Little Japan, choć głównie przez nagromadzenie japońskich restauracji i różnorakich sklepików. Little Odessa czyli Coney Island też zac

zyna mieć międzynarodowy charakter ze względu na jedyną w mieście plażę, ale ciągle rosyjski jest tam chyba pierwszym językiem przed angielskim. Boro Park to dzielnica Chasydów, gdzie mieszka bardzo dużo Żydów pochodzących ze wschodniej Europy. Mogę sobie tylko wyobrażać, że tak musiały wyglądać niektóre zakątki wielu polskich miast przed wojną. No i oczywiście powinnam wspomnieć o polskich miejscach na mapie Nowego Jorku, a było ich kilka w zależności, od tego o której “fali” emigracyjnej mówimy.
 
Dokąd wybywaliśmy więc kiedyś, a gdzie lądują polscy emigranci XXI wieku?
 
Powojenna emigracja i lata 60. to raczej Manhattan, czyli również dzisiejsze East Village, na którym ciągle słychać polską mowę i można zjeść polskie przysmaki w kilku restauracjach, które przetrwały wspomnianą już transformację tej dzielnicy. Fala „politycznych”, a więc lata 80. to już raczej Greenpoint, choć polska „bohema” starała się osiedlać na Manhattanie. I Ridgewood, który skupia tych najświeższych przybyszów z Polski ze względu na niskie ceny.

Mimo całej tej tendencji do osiedlania się na zasadach podobieństw, na każdej przeciętnej ulicy miasta o każdej porze wszyscy się spotykają i tworzą jeden wspólny kulturowy tygiel. W sklepach, metrze, autobusie, teatrze wszystkie rasy, kultury, religie i narodowości są jednym, kolorowym, nowojorskim “tłumem”. Ludzie są tu niesamowicie oswojeni z unikalnością, niepowtarzalnością i „dziwacznością” innych. Jest to nieodłączną częścią krajobrazu tego miejsca i nikt nikomu nie przypisuje jakiejś geograficznej przynależności.
 
Zagęszczenie tego „kolorowego” nowojorskiego tłumu sięga 10 tys. osób na każdy kilometr kwadratowy miasta. To musi oznaczać problemy, chociażby ze znalezieniem odpowiedniego lokum. Ma Pani takie wspomnienia z początków pobytu w NYC?
 
Zdecydowanie tak! Tym bardziej, że nie miałam tu rodziny, ani nikogo bliskiego, kto czułby odpowiedzialność, aby się mną zaopiekować i użyczyć mi schronienia. Na domiar złego, po opuszczeniu „cieplarnianych” warunków u przyjaciół w Sacramento, po 5-dniowej podroży autobusem „greyhound” i po zapłaceniu – olbrzymiego jak na tamte czasy – długu zaciągniętego u licznych krewnych na kupno biletu lotniczego do Stanów, wysiadłam na Port Authority w N.Y.C. z jedną walizką, 200 dolarami w kieszeni i numerem telefonu do koleżanki z liceum, która przebywała tu od paru miesięcy u swojego ojca. Wszystko, czym mogę wytłumaczyć tą lekkomyślność to fakt, że miałam tylko 20 lat i (jak się później okazało) spory fart.

Po kilkunastu tygodniach tułaczego dość życia, koczując u znajomych swoich znajomych albo u nieznajomych, dołączyłam do trzyosobowej grupy dziewczyn z różnych krańców Polski. I na rogu E 96 i 3. Ave zakotwiczyłam na dłużej.
 
Miałam szczęście mieszkać przez 10 lat mojego pobytu w Stanach na Manhattanie. Dla kogoś młodego, bez rodziny to wymarzone miejsce. I choć pierwszą młodość mam
już za sobą, to ciągle bardzo tęsknię do miasta… albo do spędzonej tam młodości.
 
Mimo tylu ciepłych wspomnień, na pewno coś Panią drażni w tym mieście?
 
Po pierwsze wszechobecne karaluchy, po drugie niezniszczalne karaluchy, a po trzecie – też karaluchy. Jeśli zaś chodzi o warunki mieszkaniowe w Nowym Jorku, to przeżyłam wielkie rozczarowanie przy pierwszej konfrontacji z rzeczywistością. Po słonecznej i czystej Kalifornii, z wiedzą na temat Nowego Jorku zebraną na podstawie licznie oglądanych amerykańskich filmów, byłam w absolutnym szoku przez wiele tygodni po przybyciu tutaj.
 
Większość moich wyobrażeń rozprysła się jak banki mydlane. Rozżaliło mnie nawet to, iż schody ewakuacyjne, tak wszechobecne w tutejszej architekturze, nie są równocześnie balkonami. Byłam absolutnie przekonana widząc je wielokrotnie z zewnątrz i na zdjęciach, że mają właśnie taką podwójną funkcję.

Nie mogłam również uwierzyć, że młody człowiek na początku swojej kariery zawodowej nie jest w stanie utrzymać samodzielnie mieszkania o średnim standardzie. Ta powszechna potrzeba mieszkania z sublokatorami (często przychodzącymi z ogłoszenia, obcymi ludźmi) była dla mnie ciężka do zaakceptowania.

Mieszkania pod wynajem, oczywiście z tej niższej półki, są w fatalnym stanie technicznym. Jest w nich zazwyczaj duży przepływ lokatorów i nikomu – ani wynajmującemu, ani najemcom nie chce się inwestować w porządny remont, bo i tak znajdą chętnego na takie mieszkanie. Wiele mieszkań, szczególnie w starym budownictwie, ma fatalny rozkład. Często duża przestrzeń jest zupełnie nie do zagospodarowania. Najgorszy i najbardziej popularny to tak zwany „subway”, czyli apartament kształtem kojarzący się z wagonem pociągu. Jest to zazwyczaj wąska, długa przestrzeń z oknami po obu końcach, ciemna w środku, a czasami tylko z jednym oknem, jeżeli nie rozciąga się na całą długość budynku. Starsze zabudowania to właśnie wąskie kamienice, często przeurocze z zewnątrz, przylegające do siebie bokami, stąd ta niemożność posiadania większej ilości okien. Większość mieszkań ma też fatalną akustykę.
 
Nowoczesne “apartamentowce” wymuszają na lokatorach posiadanie dywanu w celu stłumienia odgłosów chodzenia. Nie można oczywiście nie wspomnieć o publicznych pralniach, na które skazanych jest większość mieszkańców kamienic. Zakaz posiadania pralki jest narzucony odgórnie, a i tak rzadko kto może złamać ten przepis z powodu braku miejsca na nią. Jeśli dodamy do tego brak wind w starszych kamienicach, to taka przepierka publiczna staje się nie lada przedsięwzięciem.
 
Rozumiem, że wszystko to nic w obliczu oceanu możliwości, o którym mowa była na wstępie?

Uwielbiam różnorodność, jaką to miasto oferuje we wszystkich możliwych dziedzinach życia, także pod względem mieszkaniowym. Architektura Nowego Jorku to fuzja tak wielu stylów, świetnie współpracujących ze sobą, że każdy może tu zaspokoić swoje indywidualne upodobania.

Oprócz estetycznych doznań, mieszkanie w mieście ma jeszcze jedną zaletę – wszystko znajduje się tu na wyciągniecie ręki. Różnego rodzaju usługi, sklepy, sklepiki, kina, restauracje są rozmieszczone na całym Manhattanie z taką częstotliwością, że bez względu na to, gdzie się mieszka można podczas krótkiego spaceru załatwić wszystkie swoje potrzeby… za bardzo małe pieniądze.

To fantastyczne miasto jest również absolutnym rajem dla “shopoholikow” z całego świata, nawet z Warszawy. Zaczynając od produktów żywnościowych, a kończąc na gadżetach elektronicznych, poprzez kosmetyki, włoskie buty i markowe ciuchy, Nowy Jork i jego okolice mają to wszystko za “ułamek” cen europejskich. Nigdy nie myślałam, że będąc w Warszawie będę przeliczać złotówki na dolary żeby się upewnić, że wszystko można kupić najtaniej w Nowym Jorku.
 
Rozmawiała Malwina Wrotniak, Bankier.pl

Źródło: Bankier.pl