Tam mieszkam: Paryż

Przyjeżdżają tu bezdomni z całego świata , bo kloszardzi to jeden z symboli tego ‘romantycznego’ miasta. Co mogłoby się stać nową ikoną Paryża? M.in. o to pytamy Małgorzatę Kruczek, która po raz pierwszy przyjechała do stolicy Francji sześć lat temu, a swój stosunek do tego miasta niezmiennie określa mianem fascynacji.

Malwina Wrotniak, Bankier.pl: Mam wrażenie, że Paryż jest przereklamowany. Będzie mnie Pani próbowała przekonać, że jest inaczej?

Małgorzata Kruczek*: Wrażenia są czymś subiektywnym, więc jeśli takie wrażenie Pani odniosła będąc w Paryżu, nie mogę się z nim zgodzić lub nie.

Pamiętam, że przed przyjazdem tu na stypendium ostrzegano mnie, że nic nie jest takie piękne, jak opisują to przewodniki. Ja, może na szczęście, czytałam mało przewodników, więc rozczarowania nie odczułam. W Paryżu szukałam żywego języka, który do tej pory poznawałam tylko na kursach, wszystkich dzieł sztuki, które do tej pory oglądałam tylko na zdjęciach w książkach, ale też wielokulturowości i tego słynnego stylu życia, którego się Francuzom zazdrości – siedzenia w kawiarenkach i podglądania życia ulicy. Udało mi się to tu znaleźć.

Ale wyobrażam sobie taką sytuację, że przyjeżdża się do Paryża na kilka dni, biega lub jest wożonym w miejsca, gdzie spotyka się tylko innych turystów, widzi głównie sklepiki z pamiątkami z Chin i kawiarnie – tzw. „turystyczne pułapki” z cenami trzykrotnie wyższymi niż normalnie. Można się poczuć mocno zawiedzionym. Nagle okazuje się, że po Montmartrze nie biega Amelia, tylko turyści, a w Café Flore siedzi nie Hemingway i Sartre, ale tłumy ludzi z aparatami… I mimo „zaliczenia” wieży Eiffela, katedry Notre Dame i Mona Lizy można poczuć, że Paryża w ogóle się nie zobaczyło. I to będzie prawda.

Wokół stolicy Francji roztacza się kult miasta romantycznego. Jak próbuje się go podtrzymywać?

Myślę, że legendę „miasta miłości” tworzy specyficzna paryska atmosfera, światła nad Sekwaną, parki, gdzie nie ma ławek, ale wolno stojące krzesła, które można ustawić w ustronnym miejscu. To piosenki Edith Piaf, historia Chopina i Georges Sand, czy grób Abelarda i Heloizy. To nie jest coś, co się tworzy sztucznie i następnie podtrzymuje na siłę. Nie ma jakichś zorganizowanych działań mających na celu ją podtrzymać. Jeśli już, to może tylko działania biur podróży, masowo organizujących w Walentynki wycieczki do Paryża.

Tak więc dzisiaj ten „kult”, jak Pani mówi, żywią sami zakochani, pielgrzymując tu i szukając romantyzmu. Weźmy na przykład słynny Most Sztuki – Pont des Arts, kładkę dla pieszych między Luwrem a Akademią Francuską, gdzie kochankowie z całego świata zawieszają codziennie kłódeczki na znak nierozerwalności swojego uczucia. To jest zwyczaj, który przyszedł z Florencji. Jednak takie tony żelastwa według merostwa zagrażają konstrukcji tej kładki i miasto szuka innych rozwiązań dla par, które chcą sobie wyznać miłość.

Z drugiej strony przy panującym w Paryżu klimacie tolerancji dla gejów, w którym mer Paryża, sam żyjący w związku z mężczyzną, oficjalnie przeprasza i tłumaczy dlaczego nie mógł stawić się na paradzie gejów i lesbijek (Marche des fiertés) oraz istnieniu takich modnych dzielnic jak Marais, Paryż stał się też mekką dla kochających inaczej. I to też może być romantyczne.

Elementem paryskiej legendy są kloszardzi – nadal obecni w centrum miasta?

Kloszardzi są obecni w Paryżu na każdym kroku. Nawet w takich eleganckich dzielnicach, jak ósemka, można ich zobaczyć rano, śpiących na progu luksusowych sklepów. Niektórzy rozkładają sobie w rogu ulicy swoje prawdziwe legowiska – materace i pościel. Jeszcze innym wystarczy tylko kratka wentylacyjna z metra, z wylotem ciepłego powietrza.

Przyjeżdżają tu bezdomni z całego świata, przyciąga ich między innymi łagodny klimat. Szacuje się, że na paryskich ulicach żyje około 8 tysięcy bezdomnych, choć te szacunki z oczywistych przyczyn mogą nie oddawać rzeczywistej liczby takich osób. 40% z nich (według Francuskiego Urzędu Statystycznego) to obcokrajowcy.

Władze nie walczą z ich obecnością?

Nie walczą w klasycznym rozumieniu tego słowa. Istnieje prawo, które zakazuje zabierania ludzi z ulicy wbrew ich woli, co wywołuje wiele kontrowersji, zwłaszcza w okresie zimy i spadku temperatur. Za to organizuje się mnóstwo inicjatyw pozwalających im na lepsze przetrwanie – zimą, oprócz otwierania specjalnych centrów stawia się dla nich namioty nad Kanałem Świętego Marcina i nad Sekwaną. Organizacje charytatywne, jak na przykład Resto du Cœur (w wolnym tłumaczeniu: Stołówka Serc) czuwają, żeby bezdomni mogli coś zjeść, a Armia Zbawienia i Czerwony Krzyż rozdają im ubrania, a nawet telefony komórkowe, jeśli wykażą chęć szukania pracy.

Jest to skomplikowany problem, zwłaszcza od 2007 roku, od kiedy istnieje tzw. ustawa Dalo mówiąca o tym, że każdy samorząd musi zapewnić wszystkim, którzy sobie tego życzą dach nad głową, pod groźbą odpowiedzialności prawnej. Tymczasem przy takiej ilości bezdomnych, wszystkie przytułki i centra są przepełnione i trudno jest znaleźć rozsądne wyjście z tej sytuacji.

Inny problem – Francuzi znani są z bezkompromisowego podejścia do angielskich zwrotów w ojczystym języku. Z jakimi utrudnieniami w codziennym życiu się to wiąże? Bez znajomości francuskiego trudno poradzić sobie z komunikacją?

Osobiście zawsze posługiwałam się tu językiem francuskim, więc o różnych problemach dowiaduję się tylko od niefrancuskojęzycznych znajomych. Dwujęzyczne objaśnienia pojawiają się tak, jak w innych dużych miastach, głównie tam, gdzie poruszają się turyści. Zatem w metrze komunikaty są nadawane w wielu językach, nie tylko po angielsku, podobnie w muzeach można znaleźć wielojęzyczne mapy i audio-przewodniki. Z objaśnieniami pod obrazami bywa już różnie. W turystycznych restauracjach można znaleźć menu tłumaczone na angielski, ale już w „normalnych” miejscach nie. Podobno trudno po angielsku dogadać się z policją.

Z komunikacją po angielsku nie ma natomiast problemu u ludzi młodych, dlatego zwykle na przykład barmani bez problemu odpowiedzą obcokrajowcowi w języku Szekspira.

Najczęściej jednak Francuzi bardzo doceniają, jeśli próbuje się powiedzieć choćby kilka zdań w ich języku. Po takim wstępie nie będzie problemu, żeby przejść na język angielski – przełamuje to bariery i nawet Francuz, który nie czuje się w tym języku zbyt pewnie, będzie miał mniejsze opory, żeby mówić, nawet z błędami.

Znajoma, która przez kilka miesięcy mieszkała we Francji, na pytanie o to, co najdroższe, odparła: mięso, które traktuje się w tamtejszej kuchni bardziej jako dodatek, niż podstawę dania. Za co jeszcze przychodzi płacić relatywnie więcej, niż w Polsce?

Powiedzmy sobie szczerze, właściwie wszystko, może oprócz ubrań i kosmetyków, jest droższe niż w Polsce. Ale francuskie pensje nie są porównywalne z polskimi, siła nabywcza paryżan jest dużo większa niż przeciętnego Polaka.

Mnie najbardziej uderzają ceny w kawiarniach, a właściwie to, jak różnie się kształtują w stosunku do tego, co znam z Polski. Na przykład za małe espresso możemy zapłacić od jednego, dwóch euro (nie mówię teraz o typowo turystycznych miejscach, gdzie ta cena może podskoczyć do czterech), za to za herbatę już dwa razy tyle. To są różnice kulturowe – zwyczajowym napojem Francuza jest kawa. Podobnie jak wino, które również można tutaj dostać w relatywnie niskich cenach.

Drogie są też książki i wstępy do muzeów i galerii. Ale z drugiej strony, w Paryżu jest taka mnogość imprez i wydarzeń kulturalnych, które są zupełnie bezpłatne, że nawet ze szczupłym portfelem, osoby z takimi zainteresowaniami, mogą tu prowadzić bardzo ciekawe i urozmaicone życie.

Które z podatków i opłat są najdroższe?

Podatek dochodowy we Francji nie jest wysoki. Powiedzmy, że osoba żyjąca w stanie wolnym, zarabiająca znacznie powyżej przeciętnej pensji, płaci jedynie około 18%. Ale już para o podobnych dochodach, która jednak ma na utrzymaniu dzieci, płaci między 0% a 5% podatku. Natomiast większym obciążeniem są składki na ubezpieczenia zdrowotne i społeczne, które wynoszą około 20% z pensji brutto.

Za dotkliwe dla budżetu domowego Francuza uchodzą wydatki na ochronę zdrowia. Jak Pani ocenia funkcjonowanie całego systemu?

Wydaje mi się, że system zdrowia we Francji można oceniać pozytywnie jeśli chodzi o jakość usług i dostęp do nich. Przyczynia się do tego między innymi duża liczba lekarzy i rozwinięta sieć szpitali.

Za wizytę u lekarza ogólnego płaci się 23 euro. Jednak koszt pacjenta to tylko 1 euro, pozostała część kwoty jest mu zwracana częściowo przez państwo, a częściowo przez dodatkowe ubezpieczenie prywatne zwane „mutuelle”. Trzeba podkreślić, że takie ubezpieczenie posiada 90% obywateli i finansowo partycypuje w nim pracodawca. Z drugiej strony francuski system zdrowia jest dużym obciążeniem dla budżetu państwa. Co roku generuje on dług około 10 miliardów euro.

Wiem, że kiedy przeprowadzała się Pani do Paryża, miała poczucie spełnienia marzenia. Jakie wrażenie dzisiaj, kiedy opadły już emocje, robi na Pani to miasto? Nadal porywa?

Często śmieję się, że mój związek z Paryżem, to jak historia każdej pary. Udanej pary, muszę dodać. Od początkowego zadurzenia związek ten przeszedł do silniejszego uczucia, które bazuje na głębszej znajomości. Teraz znam Paryż znacznie lepiej, mam tu swoich przyjaciół i swoje miejsca, mam tu nawet „swoich” kloszardów i żebraków, których czasem wspieram. Jednym słowem, tu się czuję u siebie. W Paryżu można żyć dość wygodnie, dzielnice przypominają czasem małe wioski, nie trzeba się daleko przemieszczać. Każda dzielnica regularnie organizuje swoje święta i festyny, pchle targi i pikniki.

Całe miasto też nie jest takie duże, rowerem można dojechać praktycznie wszędzie. Nie mam telewizora, bo zamiast siadać przed ekranem wystarczy mi wyjść na ulicę, spacerować i obserwować życie ulicy oraz wielobarwny, wieloetniczny tłum ludzi. Co mnie nie przestaje uderzać, to francuska miłość do szczegółu, tu nawet zwykłe warzywniaki potrafią wyglądać jak malownicze dzieła sztuki.

Ale…?

Z drugiej strony widzę wszystkie wady tego Paryża – przeludnienie, zanieczyszczenie, kłopoty z integracją imigrantów, zderzenie ogromnej biedy i bogactwa, trudności w wynajęciu mieszkania, nie mówiąc już o ostatnich cenach jego zakupu… Jednak to wszystko razem, zarówno zalety, jak i wady tego miasta, stanowią całość, do której w pełni już przywykłam.

Wieża Eiffle’a, Łuk Triumfalny, Pola Elizejskie – czy coś mogłoby już wkrótce stać się nowym symbolem stolicy Francji?

Jeśli chodzi o materialne symbole, to można by dodać La Défense – nowoczesną dzielnicę biznesu i finansów w futurystycznym stylu, ozdobioną awangardową rzeźbą współczesną.

Coś jeszcze?

Przez ostatnie lata obserwuję pewne zmiany w tym mieście, które mogą stać się dla niego emblematyczne. Chodzi mi o ekologiczne podejście w myśleniu o przestrzeni miejskiej i cały szereg działań organizowanych w tym duchu. Mam na myśli choćby świetnie rozwiniętą sieć samoobsługowych wypożyczalni rowerów, możliwość dla tych ostatnich jazdy pod prąd prawie wszędzie, ścieżki rowerowe i kontrapasy. Do tego należy dodać zapowiadany zakaz wjazdu do miasta samochodów z napędem na cztery koła oraz szeroko dyskutowaną możliwość wprowadzenia ograniczenia prędkości do 30 km/h. A także „zwrócenie ludziom brzegów Sekwany”, to znaczy planowaną powolną likwidację autostrady nad Sekwaną.

Dzięki temu Paryż staje się bardziej przyjazny dla pieszego i mieszkańca, który nie ma ochoty poruszać się po tym mieście samochodem, co jest tu trudne i nieprzyjemne. Te wszystkie działania mogą być według mnie najlepszą wizytówką Paryża w przyszłości.

Paryż to marka sama w sobie, ale czy Pani zdaniem któreś z miast Francji ma urok wcale nie mniejszy?

We Francji jest bardzo dużo uroczych miast, miejsc i zakątków. Lubię zwłaszcza Reims, Montpellier i Bordeaux. Ale przyznam, że poza Paryżem, raczej ciągnie mnie do bardziej odludnych miejsc.

Rozmawiała Malwina Wrotniak, Bankier.pl

*Małgorzata Kruczek wrażeniami z Paryża dzieli się również na swoim blogu rozcinam-pomarancze.blog.pl

Źródło: Bankier.pl