Idee Keynesa i Hayeka, choć różne od siebie, stają się przeszłością, podobnie jak wizje państwa Rousseau i Monteskiusza. Nie wierzycie? Spójrzcie na fakty. Zgodnie z obowiązującą definicją państwo jest przymusową organizacją, wyposażoną w atrybuty władzy zwierzchniej po to, by ochraniać przed zagrożeniami zewnętrznymi i wewnętrznymi ład, zapewniający zasiedlającej jego terytorium społeczności – składającej się ze współzależnych grup o zróżnicowanych interesach – korzystne warunki egzystencji, odpowiednio do siły ich ekonomicznej pozycji i politycznych wpływów.
Zaś korporację podręczniki definiują jako rodzaj organizacji społecznej, zazwyczaj posiadającej osobowość prawną, której istotnym substratem są jej członkowie. Zgodnie z amerykańskim nazewnictwem, to określenie oznacza również duże, rozgałęzione przedsiębiorstwa, najczęściej o charakterze międzynarodowym. I to bez względu na to, czy przedsiębiorstwa te funkcjonują na zasadzie franczyzy, czy też rozrastają się tworząc w kolejnych państwach spółki córki, bądź wskutek polityki przejęć prowadzonych na wszystkich kontynentach.
Wróćmy do definicji – istotą korporacji jest członkostwo w niej składających się na nią podmiotów. Przy tym członkostwo musi mieć charakter względnie trwały i uregulowany wewnętrznym prawem danej korporacji. Korporacja zazwyczaj zarządza sprawami swoich członków, w takim zakresie w jakim działają oni jako jej członkowie, podobnie jak to się ma w przypadku państwa i obywateli. Konkretne uprawnienia członków poszczególnych korporacji, a także ich struktury organizacyjne i zakres działania zależą już od określonych rozwiązań przyjętych przez zarząd.
Państwo dla i państwo ponad
Monteskiusz uważał, że o jakości państwa stanowi gwarantowanie przez nie wolności obywateli. Sprzyjać temu miało ograniczenie władzy, a przede wszystkim jej podział na władzę ustawodawczą, sądowniczą i wykonawczą. Monteskiusz postulował również powołanie dwuizbowego parlamentu z prawem weta dla rządu.
Jan Jakub Rousseau w swojej „Umowie społecznej” – dla przypomnienia, klasycznej utopii politycznej – opisuje demokrację idealną, w której przed wolą ogółu nie chronią jednostki żadne prawa, gdyż wszelkie normy mają jedno uzasadnienie, czyli właśnie ową wolę ogółu. Rousseau wyklucza jednocześnie legitymizację wszelkich innych ustrojów w związku z niepodzielnością i niezbywalnością suwerenności ludu w praktyce.
Współczesne rozwinięte kraje świata opierają się właśnie na tych dwóch modelach państwa, łącząc wizję państwa istniejącego dla obywatela i państwa, które jest wobec obywatela nadrzędne. Państwa, które opodatkowuje wielkie przedsiębiorstwa, ale z drugiej strony pozwala im istnieć.
Spójrzmy teraz, jak dotychczas wyglądała pozycja państwa w gospodarce i gospodarki w państwie. Ekonomista John Maynard Keynes, twórca teorii interwencjonizmu państwowego w dziedzinie ekonomii i finansów państwowych po doświadczeniach Wielkiego Kryzysu lat 30. XX w. niemal zupełnie zanegował zdolność gospodarki do samoistnego osiągania równowagi rynkowej. Co więcej, uważał, że gospodarka pozostawiona sama sobie będzie zawsze popadać w stan nierównowagi. Szkoła Keynesowska położyła nacisk na analizę agregatową ujmowanego popytu globalnego. Chodziło o zwiększenie popytu, co miało przyspieszyć tempo wzrostu gospodarczego i zlikwidować bezrobocie. Aby zapewnić stały rozwój gospodarczy należy, poprzez odpowiednią politykę gospodarczą, pobudzić wzrost globalnych wydatków, zaś samo państwo powinno być aktywne na scenie fiskalnej i monetarnej.
– Ależ to bzdura! – oburzał się Friedrich August von Hayek, drugi uznany za guru współczesnej ekonomii, znany z obrony zasad gospodarki wolnorynkowej i jeden z najbardziej wpływowych ekonomistów Szkoły Austriackiej. Hayek był przeciwnikiem interwencjonizmu państwowego i zwolennikiem powrotu do liberalnej doktryny gospodarczej. Badając naukowo teorie cen, koniunktury i pieniądza nie wahał się wypowiadać również w sprawie idei państwowości – opowiadał się za teorią podziału władz. Był za dwiema oddzielnymi izbami parlamentu i ideą praworządności. Argumentował, że wolność łączy się z odpowiedzialnością i chroni nienaruszalność prywatności. Był twórcą szkoły pozytywnej krytyki demokracji. Przeciwstawiał jej ideę demarchii, czyli władzy zgromadzenia parlamentarnego nad stanowieniem praw i zasad oraz ograniczeniem jego wpływu na decyzje polityczne.
W jednym jednak dwaj ekonomiści, znajdujący się na dwóch biegunach jeśli chodzi o postrzeganie gospodarki, zgadzali się w zupełności. Filarem życia gospodarczego – w mniejszej i większej skali – pozostawało państwo. Z racji swojej roli.
Miłe złego początki
Od przynajmniej dekady toczy się dyskusja na temat zawłaszczania przez korporacje przestrzeni publicznej. W imię gwarantowanej przez większość konstytucji państw rozwiniętych wolności, międzynarodowe kompanie coraz częściej pojawiają się w miejscach dotychczas przeznaczonych wyłącznie na działalność obywatelską opartą na demokracji. I tak za oceanem w dobrym tonie jest, żeby wielka organizacja kupiła park w mieście i nazwała go swoim imieniem. Opierają się przy tym owe organizacje na wolności gospodarczej i nienaruszalności prywatności. Pozornie więc wszystko wydaje się w największym porządku – prywatna firma ma prawo kupić coś na własność i zarządzać tą własnością według własnego uznania. Tylko że prywatna firma tak naprawdę wcale nie należy do prywatnych osób. Jej właścicielami są inne firmy, fundusze inwestycyjne i banki (same w dużej części zarządzające funduszami inwestycyjnymi), zaś – w zależności od koniunktury gospodarczej – udział poszczególnych firm w akcjonariacie jest zmienny. Skoro zaś nie ma wyraźnego właściciela, pełną władzę nad korporacją posiada zarząd, który de facto i de iure jest niczym więcej tylko zespołem dobrze opłacanych najemników, którzy dla własnej korzyści będą budowali potęgę korporacji, nie bacząc na szeroko rozumiane społeczne dobro. A społeczeństwa oddane niemal bez umiaru rozkręconej przez korporacje konsumpcji, wyrzekają się coraz bardziej przestrzeni publicznej, biorąc bierny udział w demontowaniu instytucji państwa.
Nikt już nie wierzy w publiczną służbę zdrowia – bez względu na to, czy jesteśmy w Unii Europejskiej, USA czy Kanadzie. Zamiast tego korzystamy z korporacyjnych, sieciowych przychodni, a moment, w którym państwo przyzna ulgi podatkowe za opłacanie prywatnych świadczeń zdrowotnych jest kwestią niezbyt odległej przyszłości. Nie na darmo związane z medycyną organizacje biznesowe wysyłają armie lobbystów do parlamentów i rządów.
Instytucja państwa – jeszcze raz za zgodą obywateli – godzi się, aby międzynarodowe kompanie wyręczały ją w zadaniach konstytucyjnie należących do administracji państwowej. Fundacje zakładane przez koncerny kupują więc sprzęt do szpitali, wyposażają przedszkola i szkoły w pomoce naukowe – w zamian za monopol na dostarczanie swoich towarów do tych właśnie instytucji.
Niezauważalnie korporacja Microsoft zmonopolizowała wszystkie szczeble administracji państwowej w większości krajów Unii Europejskiej i Azji. Cała administracja państwowa i samorządowa stoi na mocnym filarze z logo Windows, wymuszając na obywatelach i firmach korzystanie z produktów tego właśnie giganta i to tylko dlatego, że inne oprogramowanie nie jest kompatybilne z używanym przez instrumenty państwowe.
Zamknięte osiedla są strzeżone przez wielkie firmy ochroniarskie, które posługując się hasłem wspólnym wszystkim demokratycznym policjom („chronić i służyć”) wyręczają policję odbierając państwu jedno z najważniejszych narzędzi demokracji. Kwestią czasu jest, kiedy słaby rząd, słabego państwa, o pomoc przy uspokojeniu tłumu będzie prosił profesjonalnie przygotowaną agencję ochrony. Już dziś niektórych magazynów polskiej armii zawodowej strzegą właśnie ochroniarze, a nie zawodowi żołnierze!
Ginie także symbolika narodowa – przed gmachami siedzib międzynarodowych spółek flagi państwowe są wieszane rzadko, na święta państwowe (a i to nie wszystkie). Flagi z logo kompanii wiszą zawsze.
Koniec państwa
Międzynarodowe instytucje finansowe są coraz bliżej zawłaszczenia kolejnych fragmentów państwowości. Emerytury obywateli Europy są w coraz większym stopniu zarządzane przez prywatne fundusze. To znak czasu. Paradoksalnie to bardzo dobrze dla obywateli, z roku na rok mniej związanych z własnym krajem, którego administracja i tak jest już niewydolna. Prywatne firmy sprzedają już nawet rzeczy, do których praw nie ma żadne państwo. Płacąc kartą kredytową możemy dziś przez internet zarządzany przez kilku operatorów kupić działkę na księżycu albo… nazwę nowo odkrytej gwiazdy.
Demontaż państwa i zastępowanie go przez międzynarodowe firmy jest faktem. Porządek obowiązujący w tych korporacjach jest często dla pracowników prawem równie istotnym, co porządek prawny własnego kraju.
Obecny kryzys pokazał jeszcze jedno – nawet najbardziej wolnorynkowe gospodarki, w których interwencjonizm był dotychczas nie do pomyślenia, wsparły się na środkach z budżetów państw. I choć zdrowy rozsądek nakazywałby pozwolić rynkowi na samoregulację, dając upaść firmom, które ze względu na złe zarządzanie upaść powinny, administracje państwowe wsparły je ze środków podatników.
PAWEŁ PIETKUN