Xelion: Byki w USA coraz bardziej zdecydowane

Środa była trzecim dniem, w którym amerykańskie rynki akcji kontynuowały zwyżkę. Wynikała ona przede wszystkim z nastrojów i informacji przekazywanych przez spółki. Nic w fundamentach, jeśli chodzi o rynek długu się nie zmieniło. O tym wszystkim jednak niżej. Popatrzmy wpierw na inne rynki i dane makro.

Czerwcowe zapasy w amerykańskich hurtowniach wzrosły, drugi miesiąc z rzędu, co skłoniło ekonomistów do podwyższenia prognozy weryfikacji danych o PKB z 3,4 do 3,7 proc. Nie miało to jednak najmniejszego wpływu na rynki. Dziwnie zachowywał się kurs EUR/USD. Po wtorkowym komunikacie FOMC, który wyraźnie zasygnalizował, że nie zamierza obniżać stóp procentowych, dolar powinien się wzmacniać i rzeczywiście kurs EUR/USD po publikacji komunikatu, wzrósł. Jednak w środę dolar znowu tracił. Być może dlatego, że podwyższenie stóp przez Bank Australii i kwartalny raport o inflacji opublikowany przez Bank Anglii (wynikało z niego, że stopy w tym roku wzrosną do 6 procent) przypomniały inwestorom, że we wrześniu stopy podniesie ECB. O rosnącej inflacji przypomniał również Ludowy Bank Chin.

Tracący dolar powinien był podnieść ceny surowców, ale była to najwyraźniej zbyt słaby impuls. Cena ropy prawie się nie zmieniła, mimo że w ostatnim tygodniu zapasy ropy i benzyny nieoczekiwanie spadły. Nieznacznie jedynie wzrosła cena złota, a cena miedzi spadła o dwa procent. Widać, że rynki obawiają się spowolnienia gospodarczego w USA. Wcale nie obawiali się jednak tego gracze na rynku akcji. Po wtorkowej sesji lepsze od oczekiwań raporty kwartalne opublikowały Cisco (podniósł tez prognozy) i Priceline, co od początku sesji środowej dawało przewagę bykom. Co prawda Toll Brothers (deweloper) poinformował, że jego przychody kwartalne spadły o 21 procent i uchylił się od podania prognoz, ale cieszono się tym, że spadek przychodów był mniejszy od prognoz i kurs rósł o ponad siedem procent,

Ucieszyła też graczy publikacja MBA (stowarzyszenie banków hipotecznych). Po raz pierwszy od trzech tygodni wzrosła ilość wniosków o kredyty hipoteczne (o 8,1 proc.). Amerykanie korzystali z niższego oprocentowania kredytów (wynik spadku rentowności obligacji). To oczywiście nie sygnalizuje końca kryzysu, ale jako pretekst do podniesienia indeksów mogło doskonale posłużyć. Zlekceważono całkowicie raport NAR (krajowe stowarzyszenie pośredników), w który prognozowano, że w tym roku sprzedaż domów spadnie do pięcioletniego dna i w 2008 roku nie powróci do poziomu z roku 2006. Jak widać wybierano tylko dobre informacje starannie omijając te złe. Nic dziwnego, że bardzo mocno rosły ceny akcji w sektorze budowlanym. Akcje Pulte Homes i D.R. Horton zdrożały najmocniej od listopada zeszłego roku. To chyba najlepiej pokazuje, jaka jest natura tych szaleńczych zwyżek. W graczach tkwi ciągle przekonanie, że hossa jest nieśmiertelna, co po kilku latach wzrostu indeksów nie może dziwić.

W innych sektorach też pojawiały się dobre informacje. Rósł kurs Broadcom po wybraniu tej firmy przez Nokię jako dostawcę układów scalonych do telefonów komórkowych. Drożały tez akcje Sprint Nextel po publikacji lepszych od prognoz (ale słabych) wyników kwartalnych. Sektorowi finansowemu pomagały zwyżki akcji Merrill Lynch i Morgan Stanley po podniesieniu przez Citigroup rekomendacji do „kupuj”. Jedynym chyba minusem (ale dużo mówiącym o kondycji Amerykanów) było obniżenie przez General Motors prognozy dla całego przemysłu samochodowego w USA (ale akcje firmy drożały). Kto by się tym jednak przejmował skoro Fed nie przejmuje się stanem gospodarki, a wszyscy naraz zaczynają pocieszać, że kryzys na rynku długu nieznacznie jedynie pogorszy zyski? Dla jasności: ja uważam, że tak dobrze nie będzie.

Około 20.30 niedźwiedzie z furią zaatakowały i bardzo szybko sprowadziły indeks DJIA na minusy, a S&P 500 w okolice wtorkowego zamknięcia. Podobno impulsem uruchamiającym realizację zysków była wypowiedź prezydenta Busha, który właściwie sprzeciwił się propozycji zwiększenia limitów zakupów kredytów hipotecznych przez para-rządowe spółki Fannie Mae i Freddie Mac (to miało zwiększyć płynność rynku). Stwierdził (słusznie), że wpierw trzeba te firmy zreformować. Nie bardzo wierzę, żeby to był realny powód tej przeceny. Po prostu indeks S&P 500 testował opór na 1.500 pkt. (połowę zniesienia spadku) i ta wypowiedź była znakomitym pretekstem, który uruchomił całkiem naturalną chęć sprzedaży akcji. Końcówka należała do byków sesja zakończyła się sporym wzrostem (szczególnie, jeśli chodzi o NASDAQ). Nie udało się jednak pokonać oporu, więc postawiony został duży znak zapytania. Jedno jest pewne – indeks S&P 500 wrócił z impetem do opuszczonego niedawno rocznego kanału trendu wzrostowego, co zazwyczaj uznawane jest za sygnał kupna. Jednak kropkę nad „i” postawi dopiero spadkowa część tej wzrostowej korekty (powinniśmy zobaczyć zygzak ABC).

Dzisiaj jedynymi danymi makro, które (w bardzo umiarkowanym stopniu) mogą poruszyć rynkami jest ilość noworejestrowanych bezrobotnych w ostatnim tygodniu w USA. Posiadacze akcji powinni ten raport zlekceważyć. Jeśli tego nie zrobią to dlatego, że wykorzystają go jako pretekst. Im mniejsze jest bezrobocie tym lepiej dla dolara, ale niekoniecznie dla akcji (maleje prawdopodobieństwo obniżki stóp. Po tak dużych wzrostach indeksów rynkowi należy się już korekta, ale o ile nie nadejdą złe informacje z rynku długu to nie oczekiwałbym dużych spadków.

Nieufni Polacy nie ulegają globalnym nastrojom

W środę złoty od rana nieznacznie tracił do dolara i euro – wynikało to ze spadku kursu EUR/USD. Jednak wzrost kursu USD/JPY, sygnalizujący, że wzrasta apetyt na ryzyko osłabiał ten trend. Poza tym przed południem kurs EUR/USD ruszył na północ, co zaczęło złotego wzmacniać. Dzień zakończyło duże wzmocnienie naszej waluty do dolara i euro. Wyraźnie już widać, że kursy walut będą niedługo testowały lipcowe minima. Eksporterzy płaczą, a kredytobiorcy (walutowi) się cieszą.

Okazało się, że to dzisiaj, a nie w środę dowiemy się, jak w drugim kwartale zmieniły się w Polsce wynagrodzenia. Dane miesięczne uznawane są za mniej wiarogodne niż kwartalne, więc teoretycznie raport ten może wpłynąć na zachowanie rynku walutowego (na GPW zdecydowanie nie), ale to jest tylko teoria. Nie wydaje się prawdopodobne, żeby dane znacznie odbiegały od tego, co widzieliśmy w kolejnych miesiącach, więc i reakcja będzie bardzo „letnia”. Nadal zachowanie złotego będzie zależało od tego, co będzie się działo z kursem EUR/USD, ale tam bardziej prawdopodobna jest niewielka korekta, więc i podobną zapewne zobaczymy u nas.

GPW rozpoczęła środową sesję wzrostem wynikającym z poprawy nastrojów na giełdach światowych. Szkodził indeksom wyraźnie słabszy od oczekiwań raport kwartalny, który przed sesją opublikował PKO BP. Jednak i bez tego czynnika nie widać było większej chęci do kupna akcji. Już po 45 minutach sesji WIG20 wrócił w okolice wtorkowego zamknięcia, a potem, przy pomocy zniżkujących cen akcji banków, zaczął spadać. Pomagał niedźwiedziom spadek ceny akcji KGHM. Taka, wręcz demonstracyjna, słabość naszego rynku na tle rosnących indeksów na innych europejskich giełdach bardzo mocno pogarszała nastroje. Jednocześnie obrót był nadal niezwykle niski, a to sprzyjało spadkom. W dalszym ciągu fundusze czekały na rozwój sytuacji.

Przy tak małym obrocie dziecięcą igraszką było odwrócenie tego trendu, co w sytuacji, kiedy indeksy na innych giełdach europejskich zachowywały się coraz lepiej nie mogło dziwić. Musiało to w końcu nastąpić, a przy tym zwrocie znacznie wzrósł obrót. Opór podaży był bardzo duży, bo nie udało się przepchnąć indeksów na plusy. Co tak niepokoi inwestorów, że nie chcą kupować akcji? Myślę, że po prostu boją się nagłego zwrotu indeksów na globalnych rynkach i wolą nie ryzykować. Taka sytuacja może trwać dosyć długo – praktycznie do momentu, kiedy to jakiś większy gracz nie uwierzy, że korekta na światowych rynkach się skończyła.

Skoro tak zdefiniowaliśmy problem to musimy się zgodzić, że nie da się przewidzieć, kiedy byki uderzą. Mogą to zrobić w najmniej oczekiwanym momencie (zazwyczaj na naszej giełdzie tak się właśnie dzieje). Skoro dzisiaj czekamy na korektę w USA to może już dzisiaj? Problemem jest to, że jeśli rynek przeczeka całą korektę w USA (o ile to jest tylko korekta) bez wzrostu to spadki go potem pogrążą. Jedno jest pewne – jest gdzieś granica, której przekroczenie przez indeksy światowe wyzwoli u nas duży popyt (choćby tylko korekcyjny). Pozostaje czekać.