Europejczycy zaniepokoili się tym, że ten mini-krach może być sygnałem rozpoczęcia ogólnoświatowej korekty, więc indeksy rozpoczęły wtorek od ponad jednoprocentowego spadku, a zakończył dużo gorzej – indeksy spadły po 3 procent. Szybko rósł też kurs EUR/USD, co zapewne wynikało ze wzmocnienia jena do dolara. Takie zachowanie rynku walutowego mogło też wynikać z tego, co stało się w Chinach. Kapitał japoński opuszczał chińską giełdę i wracał do Japonii, a to musiało umocnić lokalną walutę.
W USA też, podobnie jak i na całym świecie, giełdy akcji też we wtorek były w centrum uwagi. To, co działo się na innych rynkach (może za wyjątkiem walutowego) miało niewielkie znaczenie. I tutaj przestraszono się chińskiego krachu. Można powiedzieć, że przecież chiński rynek akcji nie jest tak znowu bardzo istotny dla innych giełd, ale tu nie chodziło o jego wagę. Wszystkie rynki od 4 lat kontynuowały hossę, która od dawna oderwała się przecież od fundamentów. Bańka spekulacyjna była nadmuchiwana niezwykle intensywnie, dzięki zalewowi taniego kapitału korzystającego z niezwykle niskich stóp procentowych. Nawet teraz trudno powiedzieć, żeby stopy były wysokie. W tej sytuacji taki sygnał z Chin, gdzie przecież w poniedziałek indeks ustanowił rekord wszech czasów, zmusił wszystkich do zastanowienia. W głowie każdego inwestora zrodziło się pytanie: czy za chwilę i na moim rynku nie wydarzy się coś podobnego? Na szukanie odpowiedzi nie było czasu, bo już inni zaczynali sprzedawać. W takich momentach przestaje działać analiza techniczna, dane makro i wyniki spółek. Liczy się tylko psychologia tłumu i strach. Gra na giełdzie to przecież jest zawsze walka chciwości ze strachem. We wtorek w USA też wygrał strach. Wyprzedaż rozpoczęła się od początku sesji i trwała do jej końca. Indeksy spadła powyżej 3 procent – najmocniej od uderzenia terrorystów na WTC we wrześniu 2001 roku. Jeszcze gorzej wyglądała sytuacja na rynkach Ameryki łacińskiej, gdzie argentyński indeks Merval, czy brazylijski Bovespa spadały chwilami po prawie 8 procent. Akcje stały się towarem niechcianym.
Taka przecena nie musi doprowadzić do następnych sesji spadkowych, ale jedno jest prawie pewne – leczyć się z tego spadku będziemy długo. Była szansa na to, że pod koniec sesji pojawi się promyk nadziei. Indeksy w USA spadły do poważnego wsparcia z grudnia 2006, tam się zawahały i po jego przełamaniu rynek się całkiem załamał. Spadki zbliżyły się do 4 procent. W tym momencie wkroczył popyt, któremu udało się doprowadzić do powrotu do tego wsparcia. Jednak końcówka znowu była bardzo słaba i ocalało tylko wsparcie na NASDAQ. Po takiej sesji są chyba tylko dwie możliwości: krach albo spore odbicie. W dużym stopniu będzie to zależało od dzisiejszych danych makro.
Wtedy, kiedy nie liczy się już nic oprócz strachu, nie bardzo jest sens pisać o danych makro, ale dla porządku trzeba je odnotować. We wtorek dane o styczniowych zamówieniach na dobra trwałego użytku były niezwykle słabe. Spadły aż o 7,8 procenta, a bez środków transportu o 3,1 proc. Rynek takich fatalnych danych zdecydowanie nie oczekiwał. Co prawda są one bardzo zmienne i uważane w związku z tym jako takie, na których podstawie nie należy podejmować długoterminowych decyzji inwestycyjnych, ale w sytuacji, kiedy już i tak na świecie panowała bardzo zła atmosfera musiały zaszkodzić indeksom i kursowi dolara. Dużo lepsze informacje podał Conference Board. Indeks zaufania konsumentów w styczniu nieoczekiwanie i całkiem wyraźnie wzrósł. To jednak było dla rynków zdecydowanie za mało. Teoretycznie dobre dane nadeszły też z rynku nieruchomości, ale były one dobre, jeśli widziało się tylko ilość domów, które sprzedano w styczniu na rynku wtórnym. Wzrosła ona o 3 procent. Jednak wzrosły też zapasy niesprzedanych domów, a mediana cenowa spadła szósty raz z rzędu (tym razem o 3,1 proc.). A przecież to ceny domów są podporą gospodarki amerykańskiej. Nic dziwnego, że rentowność obligacji amerykańskich znacznie spadła (również dlatego, że kapitał uciekał z akcji i przechodził w obligacje), a dolar wyraźnie stracił. Rynek surowcowy praktycznie nie reagował na te wszystkie wydarzenia. Cena ropy nie zmieniła się, a złoto i miedź trochę staniały.
Po takiej sesji, jaką obserwowaliśmy we wtorek dane makro mogą się zdecydowanie mniej liczyć. Bardziej istotne jest to, co będzie się działo w głowie inwestorów. Jednak to właśnie z danych makro rynek może dostać impuls, który przedłuży spadek (doprowadzając do krachu) lub też da szansę bykom na wygenerowanie odbicia. Po sesji w USA nic się wczoraj nie wydarzyło, ale nastroje były nadal fatalne. Indeks handlu posesyjnego (AHI) spadł aż o 0,59 proc. Dzisiaj rano kontrakty na amerykańskie indeksy rosną, ale zarówno wczorajszy AHI jak i wskazania kontraktów nic nie znaczą. Wszystko się może jeszcze wydarzyć. W Azji indeksy spadały po około 3 procent, ale indeks w Szanghaju, po spadku na otwarciu o ponad 1 procent, wzrósł o 4 proc. To może przyczynić się do uspokojenia nastrojów. Wątpię jednak, żeby uspokoiło to Amerykanów, gdyby dane makro były słabe.
Dzisiejsze kalendarium jest po brzegi wypełnione raportami makroekonomicznymi, ale oczywiście nie wszystkie mają równą wagę. Na przykład dane z Eurolandu mogą mieć jedynie niewielki, krótkotrwały wpływ i to tylko na zachowanie rynku walutowego. Dowiemy się, jakie były w lutym nastroje konsumentów, przedsiębiorców i ocena całej gospodarki – gdyby to były dane z USA to miałyby spory wpływ na zachowanie graczy, ale europejskie są lekceważone. Gracze zwracają przede wszystkim uwagę na indeks nastrojów w całej gospodarce. Zapowiadany jest mały spadek i jeśli rzeczywiście taki będzie realny odczyt to nic wielkiego się nie wydarzy. Oczywiście dane lepsze od prognoz powinny pomóc w chwilowym wzroście kursu EUR/USD, a gorsze w równie chwilowym spadku. Podobnie zlekceważone zostaną dane o inflacji i stopie bezrobocia w strefie euro.
Gracze skoncentrują się na danych z USA, a przede wszystkim na raporcie na PKB i składowych inflacji oraz na sprzedaży nowych domów. Prognozy mówią, że pierwsze przybliżenie wzrostu PKB (publikowane prawie miesiąc temu) zostanie zweryfikowany w dół, więc jest możliwa niespodzianka – negatywna weryfikacja może być mniejsza. Byłby to pozytyw dla dolara, chociaż wcale nie ma pewności, że dla akcji (zagrożenie wzrostem stóp). Największy wpływ mogą jednak mieć mierniki inflacji skojarzone z raportem o PKB. Deflator jest ostatnio lekceważony, ale bazowy indeks PCE (wskaźnik wydatków konsumpcyjnych bez paliw i żywności) będzie pilnie obserwowany. Ostatnio dane o inflacji bazowej były niepokojące, więc rynek będzie szukał w PCE pociechy. Jeśli indeks ten zostanie zweryfikowany w dół to posiadacze akcji się ucieszą, a zwolennicy silnego dolara zmartwią. Weryfikacja w górę podziała odwrotnie.
Równie pilnie obserwowany będzie raport o styczniowej sprzedaży nowych domów. Ostatnie dane (o rozpoczętych budowach domów) były bardzo niepokojące, więc jeśli sprzedaż będzie lepsza od prognoz to gracze się ucieszą. Dane gorsze (szczególnie jeśli chodzi o ceny) zaszkodziłyby dolarowi i, tym razem, chyba również akcjom, bo gracze powinni się zacząć niepokoić stanem gospodarki (sektor nieruchomości ma dla gospodarki olbrzymie znaczenie).
Najmniejsze znaczenie będą miały dane o tygodniowej zmianie zapasów paliw, ale mogą być one pretekstem do ruchu na rynku ropy. Pół godziny przed tym raportem dowiemy się jeszcze, jak zachowuje się gospodarka w regionie Chicago. Miesiąc temu była w recesji i jeśli się znowu z niej trochę podźwignie to pomoże dolarowi (i akcjom). Dalszy spadek będzie miał odwrotny wpływ na rynek.
Inwestorzy nie lubią już polskich akcji i złotego
Wtorek również dla polskich rynków finansowych rozpoczął się bardzo niepomyślnie. Złoty nadal tracił, ale mocne wzrosty kursu EUR/USD wyhamowały tempo osłabienia do dolara, a nawet doprowadziły do chwilowego, lekkiego umocnienia. Nasza waluta traciła jednak ciągle do euro, a pod koniec dnia straciła do obu głównych walut. To był już drugi dzień słabości złotego. W chwilach swojej świetności, kiedy rósł kurs EUR/USD, umacniała się ona zarówno do dolara jak i do euro. Podobnie zachowywał się węgierski forint, co może sygnalizować, że kapitał opuszcza region. Jest bardzo prawdopodobne, że we wtorek ta słabość wynikała przeceny akcji w Chinach. Jeśli w jednym z krajów z grupy emerging markets dzieje się coś niedobrego to zazwyczaj przenosi się też i na inne rynki z tego koszyka.
Przecena akcji w Chinach i jej reperkusje (duże spadki na giełdach Eurolandu) musiały zaszkodzić również GPW, która już w poniedziałek była jedną z najsłabszych giełd świata. Indeksy rozpoczęły sesję gwałtownym spadkiem, a potem już było coraz gorzej. Doszło więc do tego, o czym ostrzegałem we wtorek rano jeszcze zresztą nie wiedząc o krachu w Chinach (w czasie pisania komentarza indeks chiński spadał „tylko” około 4 procent). Pisałem wtedy, że byle impuls może doprowadzić nasz rynek do przeceny, ale oczywiście nie myślałem nawet przez chwilę o tak dużej przecenie.
WIG20 szybko wrócił pod przełamany w zeszłym tygodniu opór na poziomie 3.450 pkt., co musiało znacznie zwiększyć podaż. Spadały akcje wszystkich płynnych spółek, a po publikacji pierwszych danych z USA (o zamówieniach na dobra trwałego użytku) spadek WIG20 przekroczył 4 procent. Powstały też techniczne sygnały sprzedaży.
Takie spadki indeksów nie są obce naszemu rynkowi. Od prawie pięciu lat zawsze udawało mu się z tego wykaraskać i wrócić do hossy. Tyle tylko, że tym razem sytuacja jest inna. Bardzo mocno spadły również indeksy w USA. Takiej skali spadków już od wielu lat (od 2001 roku) nie widzieliśmy. Siedmioprocentowe spadki argentyńskiego Merval, czy brazylijskiej Bovespy też nie są codziennym wydarzeniem. Jedno jest więc pewne – apetyt na ryzyko znacznie się zmniejszy. Inwestorzy zagraniczni będą niechętnie inwestowali na rynkach rozwijających się, a to musi się odbić w dłuższym okresie na naszym rynku.
Dzisiaj, po dwudniowym posiedzeniu, Rada Polityki Pieniężnej ogłosi swoją decyzję odnośnie stóp procentowych. Prawie wszyscy ekonomiści zakładają, że stopy się nie zmienią i rzeczywiście to jest najbardziej prawdopodobne. Przypominam jednak, że już ostatnio „gołębie” wygrały jedynie nieznacznie, a od tego czasu dowiedzieliśmy się, że produkcja i sprzedaż gwałtownie rosną. RPP jest coraz bliższa decyzji o podwyżce stóp. Jeśli podwyżki nie będzie to nic istotnego się nie stanie. Gdyby jednak była to zaszkodzi akcjom i złotemu. Podobnie mogą podziałać „jastrzębie” komentarze po
posiedzeniu.
Dzisiaj również sporo spółek opublikuje raporty kwartalne (najważniejszy będzie chyba Prokom i Lotos) i to też będzie miało jakiś wpływ na rynek, ale bym go nie przeceniał. Najważniejsze będą amerykańskie raporty makroekonomiczne, a tak naprawdę nie tyle same raporty ile reakcja zagranicznych giełd. Rynek powinien rozpocząć sesję spadkiem, bo trudno będzie graczom opanować paniczne nastroje. Radziłbym jednak zachować spokój. Po panice zawsze przychodzi mocniejsze odbicie, podczas którego będzie można pozbyć się akcji. Jest oczywiście możliwość krachu, ale jego wystąpienia nie da się przewidzieć, więc nie będę o tym pisał. Klasycznym zachowaniem byłby spadek na początek sesji, a w jej środku lub końcu atak popytu. Do zrealizowania tego scenariusza potrzebne są jednak dobre dane z USA.