Raporty makroekonomiczne (sprzedaż detaliczna i raport o PKB w 4 kwartale w strefie euro) nie miały wielkiego wpływu na rynek, chociaż dane o sprzedaży detalicznej (spadła) euro zaczęły osłabiać. PKB wzrósł dokładnie tak, jak tego oczekiwano (3,3 proc.). Dane amerykańskie mogły graczy zaniepokoić, więc skala wzrostu indeksów się zmniejszyła, ale bardzo szybko nastąpił powrót w okolice jednoprocentowego wzrostu. I tak, bez większych emocji sesje w Europie się zakończyły.
Amerykanie wykazali się zdecydowanie większym optymizmem niż Europejczycy. Optymizmem całkowicie bezpodstawnym, bo opublikowane dane makro w niczym go nie uzasadniały. Wydajności pracy w 4 kwartale została zweryfikowana w dół, mocniej jednak niż oczekiwano (z 3 do 1,6 proc.), a jednostkowe koszty pracy zweryfikowano mocno w górę – z 1,7 do 6,6 proc. To są dane, które sygnalizują, że inflacja może wzrastać szybciej niż tego oczekuje rynek. Okazało się też, że w styczniu zamówienia fabryczne spadły zdecydowanie mocniej niż oczekiwano (5,6 proc.). Był to największy spadek od sześciu lat. Zweryfikowano również w dół opublikowane tydzień temu dane o zamówieniach na dobra trwałego użytku ( z 7,8 na 8,7 proc.). Poza tym NAR (stowarzyszenie pośredników w handlu nieruchomościami) poinformowało, że sprzedaż domów na rynku wtórnym spadła o 4,1 proc.
Dane były naprawdę bardzo słabe. Tyle tylko, że nikt na ich publikację nie zareagował. Wszystkie rynki realizowały jeden plan: korektę poprzedniego ruchu. W cieniu rynku akcji nie działo się nic nadzwyczajnego. Kurs EUR/USD odrobił trochę poniedziałkowych strat (mimo bardzo słabych danych makro). Surowce zdrożały – najmocniej zdrożała miedź, która powinna nadal tanieć skoro dane makro były takie słabe.
W przypadku rynku akcji zwyżka była całkowicie uzasadniona, bo niektóre oscylatory (np. RSI) były już skrajnie wyprzedane. Wystarczyło rozpocząć korektę, a resztę zrobił obóz niedźwiedzi. Tak, nie pomyliłem się – obóz niedźwiedzi. Gracze, którzy zarobili sporo na krótkich pozycjach zamykali je po to, żeby zrealizować krótkoterminowe zyski. Zamykając te pozycje kupowali akcje i zwiększali w ten sposób skalę wzrostu indeksów. Nie miało to nic wspólnego z fundamentami.
Niczego nie zmieniły też wypowiedzi Bena Bernanke, szefa Fed, który nie powiedział niczego o stanie gospodarki, czy obecnej sytuacji rynkowej. Pomagał jednak rynkowi Henry Paulson, sekretarz skarbu USA, który oświadczył, że słabnący rynek nieruchomości nie będzie miał wielkiego wpływu na sektor finansowy (ten właśnie ostatnio najbardziej ucierpiał). Kocham ten urzędowy optymizm… We wzrostach indeksów nie przeszkodziło również to, że w poniedziałek wieczorem Alan Greenspan znowu ostrzegł, iż recesja grozi USA, a prawdopodobieństwo jej wystąpienia w tym roku wynosi 33 procent. Jak więc widać słowa byłego szefa Fed nie mają wielkiego wpływu na rynek.
Wzrosty indeksów wyglądają imponująco, ale ja bym się tym zbytnio nie przejmował. Amerykański, wrodzony optymizm w połączeniu z zamykaniem krótkich pozycji zazwyczaj wywołują takie właśnie odbicia. Nie znaczy to jednak, że to korekta się w ten sposób zakończyła i już w środę rynek powróci do spadków, bo nie zredukował ich jeszcze nawet o 1/3. Na razie trzeba obserwować rynek i nie dać się nabrać na szybko zmieniające się nastroje.
Po sesji nic istotnego się nie wydarzyło. W nocy jednak indeksy w Azji, łącznie z indeksem w Szanghaju, znowu wzrosły (jednak za wyjątkiem japońskiego Nikkei). Kontrakty na amerykańskie indeksy lekko jednak rano spadały. Prawdę mówiąc nikt nie wie, czy dzisiaj odbicie się w USA przedłuży, ale nadal wyprzedany rynek do tego ciągle zachęca. Sporo zależy też od tego, co będzie się działo na rynku jena. W nocy, na szczęście dla posiadaczy akcji, niewiele się działo, ale jen trochę się wzmocnił. Gdyby skala tego wzmocnienia w czasie dnia zwiększyła się to zaszkodziłoby indeksom giełdowym.
Dzisiaj dwa raporty makroekonomiczne z USA będą w centrum uwagi: raport ADP o zmianie zatrudnienia w sektorze prywatnym oraz raport o stanie gospodarki (Beżowa Księga Fed). Raport ADP jest traktowany jako zapowiedź tego, co zobaczymy w piątek, kiedy to zostaną opublikowane oficjalne dane z rynku pracy. Wiarogodność publikowanych dzisiaj danych jest nie do końca sprawdzona (chociaż ADP chwali się, że korelacja jest bliska 0,9). Pewne jest jednak, że gracze na tę publikacją zareagują. Zła sytuacja na rynku pracy osłabiałaby dolara, ale wzmocniła akcje (rośnie szansa na obniżkę stóp). Dobra pomogłaby dolarowi i miałaby prawie żaden wpływ na rynek akcji.
Wydaje się, że Beżowa Księga Fed może tylko i wyłącznie pomóc posiadaczom akcji (oczywiście, jeśli rynek nie będzie w fazie panicznej wyprzedaży, bo wtedy nic nie działa). Fed od dawna twierdzi, że presja inflacyjna co prawda jest niepokojąca, ale nie jest groźna, a gospodarka rozwija się umiarkowanie szybko i nic jej nie grozi. Wątpię, żeby inne treści znalazły się w tym raporcie, a takich słów właśnie gracze oczekują.
Zagraniczna podaż hamowała wzrost indeksów
Ogólnoświatowa korekta i wzrost kursu EUR/USD znalazł natychmiast odbicie i na naszym rynku walutowym. Złoty od rana wzmacniał się do obu głównych walut. Wyhamowała ten ruch informacja TVN24 zgodnie z którą wicepremier Roman Giertych miał podać się do dymisji. Znaczenie takiej dymisji byłoby żadne, ale rynek mógł zacząć obawiać się, że rozpadnie się koalicja, co rozpocznie okres jeszcze większego politycznego zamieszania. Jednak było to tylko chwilowe zatrzymanie, bo gracze doszli do wniosku, że rozpadu koalicji nie będzie, a takie, niezbyt zresztą poważne, gry polityczne nie mają dla rynku żadnego znaczenia. Złoty zakończył dzień umocnieniem do dolara i euro.
Dzisiaj będzie miał miejsce przetarg obligacji dwuletnich. Do lutego na nasze obligacje zawsze był olbrzymi popyt, ale teraz gracze mogą być trochę zaniepokojenie światowymi zawirowaniami (szczególnie na rynkach rozwijających się), więc przetarg będzie bardzo obserwowany. Im większy stosunek popytu do podaży tym lepiej dla złotego.
Na GPW indeksy rozpoczęły wtorek wzrostem, ale bardzo szybko obóz byków spuścił z tonu. Chłodziło nastroje słabe zachowanie giełd w Eurolandzie, gdzie indeksy nie potrafiły pokonać bariery jednoprocentowego wzrostu. W miarę poprawy sytuacji w Eurolandzie i u nas jednak popyt zaczął mocniej rynek przyciskać. Bykom szczególnie pomagały wzrosty sektora surowcowego pod wodzą KGHM (surowce oczywiście tez drożały). Poza tym wszyscy czekali na duże odbicie w USA, a to zwiększało popyt.
Takie, umiarkowane, wzrosty utrzymywały się do czasu publikacji pierwszych danych z USA, kiedy to wszystkie rynki zawróciły. Co prawda, kiedy gracze zauważyli, że kontrakty na amerykańskie indeksy lekceważą dane makro, to i u nas indeksy ruszyły na północ, ale końcówka sesji była dla naszych największych spółek bardzo słaba. Najlepiej pokazuje sytuację skala wzrostu poszczególnych indeksów. MidWig wzrósł o ponad 2,5 procenta, WIG o 1,45 procenta, a WIG20 tylko o 0,75 procenta. Z tego można wyciągnąć wniosek, że to inwestorzy zagraniczni, którzy praktycznie wyłącznie na rynku dużych spółek, zahamowali wzrost indeksu WIG20.
Wydaje się jednak, że dzisiaj niedźwiedzie nie będą w stanie przeszkodzić w dalszym marszu indeksów na północ. Naszym funduszom bardzo zależy, żeby pokazać, iż nic się nie stało, a zagranica nabierze wątpliwości po wczorajszej sesji w USA i dzisiejszej w Azji, więc podaż się odsunie. Wydaje się, że nic nie stoi na przeszkodzie, żeby indeksy dzisiaj wzrosły i to mocniej niż wczoraj (jeśli chodzi o WIG20). Wczorajsze zachowanie rynków w Ameryce Łacińskiej ( 3 – 4 procentowe wzrosty argentyńskiego indeksu Merval i brazylijskiego Bovespa) też powinno dać nam przykład.