Xelion: Masakra niedźwiedzi w Warszawie

Dzisiaj dowiemy się, jaka była w grudniu dynamika produkcji i jej ceny. Rynek analizuje właściwie tylko te pierwszą dane. Zapowiadany jest spadek dynamiki wzrostu produkcji i wcale się nie zdziwię, jeśli z powodu bardzo ciepłego grudnia czekać nas będzie pozytywna niespodzianka. Nie spodziewam się jednak, żeby ten raport wpłynął na zachowanie rynku akcji. Złotemu, który i tak po podniesieniu ratingu może się wzmacniać, dobre dane by dodatkowo pomogły.

Dla rynku akcji doskonałą informacją było zarówno to, że cena ropy (spadająca w czasie naszej środowej sesji) jednak na koniec dnia w środę wzrosła. To musiało uruchomić popyt w sektorze paliwowym, a optymizm płynący z rynków europejskich postawił kropkę nad i – indeksy zaczęły sesję od pokaźnego wzrostu. Szczególnie mocny był, najwyraźniej ciągnięty w górę „na siłę”, sektor bankowy. Mocno drożały nawet akcje KGHM, która obniżyła prognozy na ten rok. Taki początek sesji miał wszelkie znamiona euforii. Wyglądało to tak jakby komuś bardzo się śpieszyło i chciał wyciągnąć indeksy maksymalnie do góry po to, żeby z wyższego poziomu rozpocząć korektę. Być może jednak jest to po prostu gra przed sezonem publikacji raportów kwartalnych przez nasze spółki. Skoro PKB wzrósł ponad 6 procent to i zyski spółek powinny być spore. Nie można też wykluczyć, że wielu inwestorów wiedziało o podwyżce ratingu Polski.

Niepokoić może to, że gwałtownie rosły wszystkie duże spółki i nikt nie patrzył na to, co dzieje się na świecie. Olbrzymie wzrosty cen akcji w sektorze surowcowym, wtedy, kiedy ropa i miedź znowu zaczęły tanieć (w czasie naszej sesji nieznacznie) nie można przecież uznać za uzasadnione. Najwyraźniej na naszą giełdę wszedł jakiś olbrzymi kapitał spekulacyjny. Obrót był wręcz niezwykły – nie było w historii sesji, na której dochodziłoby do takich wymian. Oczywiście zarówno WIG jak i WIG20 pobiły rekordy wszech czasów.

Szalona euforia jest zawsze dla giełdy groźna, ale prawda jest taka, że po takiej sesji nie można oczekiwać dużej przeceny. Wygląda na to, że rynek jest w takim nastroju, że każde spadki będą kupowane. Jedno, co może (oprócz samej euforii) niepokoić to prawie zerowa baza na kontraktach. To nie ma znaczenia, wtedy, kiedy uderza potężny kapitał, ale jeśli popyt się cofnie to arbitrażyści bardzo szybko doprowadzą do dużych spadków indeksów.

Dzisiaj byki mają problem, bo spadły indeksy w USA i nastąpiła przecena ropy i miedzi. Poza tym indeksy weszły już w stan wykupienia, co każe spodziewać się niedługo korekty. Trudno spodziewać się dzisiaj w tej sytuacji kontynuowania hossy, ale sporo zależy od tego, co będzie się działo na rynku surowców. Jeśli po przecenie nastąpi choćby minimalne odbicie to zapewne dzisiaj zobaczymy na GPW niegroźną korektę lub stabilizację, a rynek będzie czekał na następna okazję do wzrostu. Posiadacze akcji mogą się niepokoić, jeśli sesja przyniesie spadek porównywalny do czwartkowego wzrostu (na przykład 2,5 procenta). Wydaje się to jednak bardzo mało prawdopodobne.

Surowce znowu gwałtownie tanieją

W czwartek rano na rynkach europejskich nie było widać zaniepokojenia prognozami Apple. Gracze reagowali na neutralne zamkniecie sesji w USA oraz na wzrost ceny ropy. Właśnie drożejące akcje przecenionych spółek paliwowych doprowadziły do optymistycznego początku sesji. Kurs EUR/USD rosnąc wspomagał rynek surowców. Był to trochę dziwny ruch, bo w nocy dolar umocnił się do jena (Bank Japonii nie podniósł stóp), ale najwyraźniej gracze ustawiali się rano pod słabe dane makro z USA. Przed południem dolar zaczął zyskiwać, ale indeksy giełdowe stały cały czas w miejscu, a na koniec sesji jednak spadły, bo gracze zniechęcili się słabym zachowanie indeksów w USA.

W USA przebieg handlu na wszystkich rynkach był bardzo interesujący przede wszystkim przez to, że był całkowicie niepowiązany z docierającymi na rynek raportami makroekonomicznymi. Okazało się, że inflacja CPI wzrosła nieco mocniej niż prognozowano (0,5 zamiast 0,4 proc.), ale jej składnik bazowy, któremu tak pilnie przypatruje się FOMC wzrósł zgodnie z oczekiwaniami o 0,2 procenta. Wzrost głównej miary inflacji mógł jednak rynek zaniepokoić, ale nie dało się tego zauważyć. Bardzo dobre były dane z rynku pracy i rynku nieruchomości. Ilość noworejestrowanych bezrobotnych wzrosła wyraźnie mniej niż oczekiwano. Oczekiwano spadku, a tym czasem wzrosła ilość rozpoczętych budów i pozwoleń na ich budowę. Jednak w obu przypadkach wyjaśnienie jest dosyć proste – pogoda. Ciepły grudzień pozwolił na prowadzenie prac w budownictwie, co zmniejszyło równie ż bezrobocie. Trudno się było tym zbytnio przejmować. Mocniejszy impuls dał raport o sytuacji gospodarczej w okolicach Filadelfii. W styczniu indeks Fed z Filadelfii wzrósł zdecydowanie mocniej niż oczekiwano, co sygnalizowało, że gospodarka w tym regionie wygrzebała się z recesji (przynajmniej na razie).

Dziwna była reakcja rynku walutowego, który praktycznie na te wszystkie, pomagające mu dane nie zareagował. Owszem, dolar zaczął się wzmacniać, ale bardzo szybko kurs EUR/USD zawrócił i ruszył na północ. Możliwe, że winę za to ponosi Ben Bernanke, który w Kongresie stwierdził, że jeśli USA szybko nie ograniczą deficytu budżetowego to za 10 lat czeka je katastrofa, bo populacja się starzeje, a to deficyt będzie z czasem bardzo zwiększać. Jednak reakcja była bardzo anemiczna i według mnie mylą się ci komentatorzy, którzy uważają, że to słowa szefa Fed doprowadziły do spadku indeksów w Europie i USA. Być może jednak rzeczywiście nieznacznie osłabiły dolara. A co do akcji to od dawna nie widzę, żeby gracze przejmowali się tym, co wydarzy się za pół roku, a co dopiero mówić o 10 latach… Zazwyczaj takie wypowiedzi mają jedynie bardzo krótkoterminowy (minuty raczej niż godziny) wpływ.

Prawdziwy dramat rozegra się znowu na rynku surowców. Początek przecenie dał gwałtowny spadek ceny ropy po publikacji raportu o zapasach paliw w USA. Okazało się, że zarówno zapasy ropy, destylatów i paliw wzrosły i to bardziej niż oczekiwano. Nic dziwnego, że cena baryłki znowu testowała poziom 50 USD (spadając blisko 3,5 procenta) i chyba tylko z powodów czysto psychologicznych nad tym poziomem się zatrzymała. Przecena ropy pogłębiła spadki cen kontraktów na miedź. Tutaj też koniec sesji był smutny (spadek o 2,8 proc.). Tylko złoto straciło nieznacznie (0,8 proc.). Bessy na rynku surowców na razie nic nie jest w stanie powstrzymać.

Rynek akcji rozpoczął sesję spokojnie, ale skoro dane makro zostały przez wszystkich zlekceważone to zaczęto dokładniej spoglądać na raporty kwartalne spółek. Słabsze od oczekiwań prognozy Apple bardzo osłabiły indeks NASDAQ. Nałożyło się na to ostrzeżenie wtorkowe zapowiedzi Intela i gracze nagle krzyknęli „eureka” i doszli do wniosku, że jeśli gospodarka zwalnia to zyski spółek też będą spadały. Poza tym sektorowi paliwowemu szkodził spadek ceny ropy. Ten sam czynnik pomagał jednak szerokiemu rynkowi, więc nic dziwnego, że tak naprawdę poważnie ucierpiał tylko NASDAQ.

Po sesji raport kwartalny opublikował IBM. Zyski były wyższe od prognoz, ale gracze nie byli zadowoleni – podobno ze sprzedaży hardware’u. Piszę „podobno”, bo trudno powiedzieć, co tak naprawdę doprowadziło do spadku ceny akcji w handlu posesyjnym o pięć procent. Po prostu widać, że inwestorzy chcą sprzedawać akcje, a to źle wróży rynkowi. Dzisiaj spadek cen akcji IBM będzie szkodził indeksowi DJIA. Najważniejsze dla rynku będą jednak raporty kwartalne Citigroup i Motoroli. Wstępny odczyt indeksu nastroju Uniwersytetu Michigan będzie co najwyżej jedynie pretekstem do wzmocnienia już panującego trendu. Najbardziej jednak prawdopodobne jest, że zdezorientowany rynek zamknie się neutralnie.