Xelion: Nastroje w USA złe, ale nie na giełdzie

Okazało się też, że w marcu nastroje konsumentów w USA znacznie się pogorszyły. Indeks zaufania konsumentów publikowany przez Conference Board spadł z 75 do 64,5 pkt., czyli do poziomu najniższego od pięciu lat. Oczekiwano, że indeks się nie zmieni, więc z całą pewnością była to niemiła niespodzianka. Poza tym subindeks oczekiwań spadł do poziomu najniższego od 35 lat, a subindeksy rynku pracy sygnalizowały, że sytuacja ciągle się pogarsza. Tyle tylko, że Amerykanie najczęściej co innego robią niż mówią, a poza tym sytuacja na giełdach zaczęła się poprawiać w ostatnich dniach, czego ten raport najpewniej nie uwzględnił.

Na rynek akcji docierały przede wszystkim złe informacje. Pomagało posiadaczom akcji chyba tylko to, że Monsanto (koncern z branży produktów rolniczych) podniósł prognozy zysku na bieżący rok, a Citigroup podniósł rekomendację dla Yahoo. Minusów było dużo więcej. JP Morgan Chase obniżył o 45 procent prognozę zysku Merrill Lynch. Analitycy uzasadnili tę obniżkę oczekiwaniem na dalsze, duże straty ML spowodowane zaangażowaniem w instrumenty bazujące na rynku hipotecznym. Z kolei Merrill Lynch obniżył rating Bank of America. Traciły też spółki sektora sprzedaży detalicznej (wpływ spadku indeksu zaufania). Na domiar złego Goldman Sachs opublikował raport, w którym twierdzi, że straty sektora finansowego sięgną 1.200 mld USD. Na razie zobaczyliśmy podobno jedynie 40 procent tych strat.

Takie informacje w połączeniu z bardzo słabymi danymi makro jeszcze kilka dni temu doprowadziłyby do prawdziwej przeceny. Jednak nie tym razem. Indeksy wahały się, trzymały blisko poziomu poniedziałkowego zamknięcia, ale widać było przewagę popytu. To musiało w końcu doprowadzić do wzrostów. Owszem, koniec kwartału i „window dressing” miały w tej poprawie nastrojów swój udział, ale najważniejsze było jednak to, o czym piszę od kilku dni – nastroje rynku zmieniły się na „bycze”. Wtorkowa sesja potwierdziła to bardzo dobitnie.

W Warszawie, na pierwszej poświątecznej sesji na GPW indeksy też, podobnie jak na innych giełdach europejskich, gwałtownie wzrosły już na początku handlu. Czteroprocentowy wzrost nie był wcale taki nadzwyczajny jakby się na pozór wydawało, bo przecież w czwartek WIG20 spadł o 2,5 procent tylko dzięki fixingowi, a ten z kolei był tak fatalny tylko dlatego, że wygasały marcowe serie kontraktów. Najmocniej rosły akcje banków, co też nie mogło dziwić skoro szczególnie w stosunku do nich poprawiły się giełdowe nastroje. Po publikacji danych w USA nastroje w Europie, a co za tym idzie i Warszawie, nieco się pogorszyły, ale było to pogorszenie niemające większego znaczenia. Końcówka była znowu mocna i indeksy zakończyły handel blisko sesyjnego szczytu. Można określić tę sesję jako nudną, bo tak naprawdę nic na rynku się nie działo. Zwracał jednak uwagę spory obrót. Najwyraźniej do gry włączają się więksi inwestorzy, co dobrze rynkowi wróży.

Dzisiaj powinniśmy rozpocząć sesję od niewielkiego wzrostu indeksów, ale potem będziemy czekali na dane z USA i początek sesji na rynkach amerykańskich. W międzyczasie możliwe są szybkie i trudne do przewidzenia zmiany kierunków indeksów. W USA po 3 wzrostowych sesjach może przyjść korekta (dużo zależy od danych), więc nasz rynek będzie bardzo czujny. W końcu nie wszyscy przecież wierzą, że rozpoczynamy dłuższy okres wzrostów. Gdyby jednak sesja zakończyła się spadkiem WIG20, to w niczym nie zmieni tego, że obowiązuje sygnał kupna.