GPW rozpoczęła w piątek sesję spadkiem indeksów naśladując w tym zachowaniu to, co działo się w Azji i Europie. Jednak po publikacji amerykańskich danych makro optymizm (całkowicie bezpodstawny) wrócił na giełdy europejskie, co pozwoliło naszym bykom na poprowadzenie indeksów na północ. Robiły to przede wszystkim doprowadzając do dużych wzrostów kursów banków. Ciężko było powiedzieć, ile w tym wzroście było zasługi arbitrażystów i dnia wygasania marcowej serii kontraktów, a ile normalnego kupna akcji. Liczy się jednak wynik. WIG20 zbliżył się znacznie do poziomu 3.350 pkt., ale końcówka sesji była dużo słabsza. Po raz trzeci nie udało się przełamać tego poziomu, co w sprzyjających (dla niedźwiedzi) okolicznościach może się stać poważnym argumentem za spadkiem indeksów.
Dzisiaj publikowane dane makro mogą wpłynąć na rynek walutowy i akcji. W zeszłym tygodniu dowiedzieliśmy się, że przeciętne wynagrodzenie i zatrudnienie nadal dynamicznie rośnie, co dobrze świadczy o naszej gospodarce. Dzisiaj dowiemy się, jaka w Polsce w lutym była inflacja w cenach produkcji (PPI). Rynki na te dane zazwyczaj reagują dosyć słabo, ale warto je obserwować, bo wzrost PPI może zapowiadać przeniknięcie z czasem do CPI. Bardziej istotne dla inwestorów będą dane o dynamice produkcji. Przypominam, że styczniowa wzrosła aż o 15,6 proc. Wszyscy będą czekali na to, że lutowe dane będą też bardzo dobre. Jeśli rzeczywiście będą to nie zobaczymy dużej reakcji o ile sytuacja na giełdach europejskich będzie niewyraźna. Jeśli w Eurolandzie indeksy będą rosły to dobre dane będą doskonałym pretekstem do podniesienia indeksów. Dane słabe zaszkodziłyby rynkowi, ale też tylko wtedy, gdyby w Europie nie było widać optymizmu.
Na razie na to się nie zanosi, więc sesję powinniśmy zacząć kolejnym atakiem na opór (być może po wcześniejszym zawahaniu). Ciekawe są sygnały płynące z analizy technicznej. Powstały już sygnały kupna i tylko broniący się opór na wysokości 3.350 pkt. (dla WIG20) straszy jeszcze graczy. Uważam jednak, że mimo pojawienie się sygnałów kupna trzeba nadal (jeśli nie jest się bardzo krótkoterminowym graczem) stać z boku. Oczywiście rada ta dotyczy graczy zajmujących się dużymi spółkami, bo na małych sytuacja jest całkiem inna. Jednak i tam stary MidWig (przypominam, że dzisiaj już go nie ma) rysował formację głowy z ramionami. Nie wykształciła się ona jednak do końca.
Dzień wygasania pochodnych wypacza obraz rynków
Już czwartkowe zachowanie rynków akcji było wręcz zadziwiające. Można je było przypisać jedynie sytuacji technicznej i przygotowaniem do piątkowego dnia wygasania marcowych serii kontraktów i innych instrumentów pochodnych. Okazało się, że opublikowane w czwartek w USA dane makro były niezwykle słabe. Inflacja w cenach produkcji (PPI) wzrosła dużo szybciej niż tego oczekiwano, a gospodarka w regionie Nowego Jorku i Filadelfii (miejscowe oddziały Fed opublikowały swoje indeksy) weszła w stagnację balansując na krawędzi recesji. Szkodził posiadaczom akcji również Alan Greenspan, były szef Fed stwierdzając, że kryzys na rynku kredytów hipotecznych, może mieć negatywny wpływ na inne sektory gospodarki.
Wszystkie te fatalne informacje praktycznie nie wpłynęły na zachowanie rynków. Być może jedynie zmniejszyły skalę wzrostu indeksów. Widać było, że inwestorzy usiłują wrócić w stare tory, kiedy to upajali się myślą o obniżce stóp procentowych, która ma uratować gospodarkę. Tylko jak mają być te stopy obniżone, skoro inflacja nadal jest groźna? Nawet rynek walutowy reagował bardzo ospale na publikację tych danych i dopiero Azjaci znacznie dolara osłabili. Osłabienie dolara powinno było podnieść ceny surowców, ale takie zwolnienie gospodarki USA nie zachęcało do ich kupna. Jednak miedź podrożała o prawie 6 procent. Pretekstem był wzrost produkcji przemysłowej (za styczeń i luty) aż o 18,5 procenta. Pretekstem, bo przyśpieszenie Chin nie zrekompensuje osłabienia w USA. Po prostu podziałała technika – pękł ważny opór na kontraktach, a to zachęciło spekulantów do ich kupna.
Piątek zdominowany był przez proces, który zdobył nazwę „dnia czterech czarownic” – chodzi o wygasanie kilku marcowych serii instrumentów pochodnych. Tego dnia na rynkach dochodzi do gwałtownych i nie zawsze logicznych ruchów. Już czwartkowe zachowanie rynku akcji nie było racjonalne, więc trudno było oczekiwać, że w piątek rynki będą spokojne. Teoretycznie jednak gracze przede wszystkim czekali na dane makroekonomiczne.
Na pierwszy rzut oka wydawało się, że raport o inflacji CPI był neutralny dla rynków. Było to jednak tylko złudzenie, bo jednak inflacja wzrosła szybciej niż tego oczekiwano. Wzrost inflacji bazowej był zgodny z prognozami, ale kolejny raz nie potwierdziła się teza o zmniejszeniu presji inflacyjnej. Inflacja bazowa pozostała na poziomie 2,7 procenta (Fed widziałby ja w okolicach 2 procent). Dobry był za to raport o dynamice produkcji przemysłowej i wykorzystaniu potencjału produkcyjnego. Wzrost był zaskakująco duży. Praktycznie nigdy te dane nie mają wpływu na zachowanie rynków i tym razem też tak było. Nic w tym dziwnego skoro sektor przemysłowy to mniej niż 20 procent gospodarki USA. Ostatni opublikowany został indeks nastroju Uniwersytetu Michigan – w połowie miesiąca spadł mocniej niż tego oczekiwano, co nie może dziwić skoro indeksy giełdowe spadały, a rynek nieruchomości wydawał się być niezwykle niepewnym miejscem do trzymania oszczędności.
Teoretycznie można powiedzieć, że dolar stracił po publikacji tych danych, ale to nie byłaby prawda. Owszem, tracił, ale kurs EUR/USD zaczął rosnąć (dolar tracić) już w nocy, a po publikacji raportów zaczął się nawet powoli osuwać. Gracze nie bardzo wiedzieli, co robić, bo w czwartek publikowane dane pokazały, że gospodarka jest na granicy recesji, co powinno dolara osłabiać, ale inflacja nie poddaje się, a to powinno go wzmacniać. Trzeba jednak zauważyć, że na razie widzimy najgorszą kombinację: spowolnienie gospodarki połączone z inflacją. Osłabienie dolara wzmocniło jena, co szkodziło akcjom. Wywołało też wzrost cen złota i miedzi, ale ropa jednak staniała. Pretekstem było to, że USA wydały wizę prezydentowi Iranu po to, żeby mógł wystąpić na forum ONZ. Rynek zakłada podobno, że to może doprowadzić do jakiegoś odprężenia. Tak naprawdę jednak działa po prostu formacja podwójnego szczytu, która już kilka dnia temu zapowiadała spadki ceny.
Spadek cen ropy szkodził cenom akcji sektora paliowego. Nadal traciły spółki finansowe, mimo że dwie firmy z sektora kredytów hipotecznych uratowały się przed upadkiem. Credit Suisse zwiększył do 1 mld USD linię kredytową dla Fremont General, a Accredited Home Lenders szukając gotówki sprzeda z dużym rabatem 2,7 mld USD kredytów. Wszyscy jednak wiedzą, że takie rozpaczliwe ruchy wcale nie poprawiają ogólnej sytuacji. Generalnie nastroje nie były najlepsze, ale ciężko powiedzieć, czy z powodu dnia „czterech wiedźm”, czy dlatego, że inwestorzy zaczęli mieć wątpliwości, czy kupowanie akcji ma sens. Sesja niczego w obrazie rynku nie zmieniła.
W czasie weekendu na rynek jena wpływała podwyżka stóp w Chinach. W sobotę Ludowy Bank Chin poinformował, że po raz trzeci w ciągu ostatnich 11 miesięcy podnosi stopy (do 6,39 proc.). Jen miał dwie możliwości: albo wzmocnić się za chińskim juanem (podwyżka stóp wzmacnia walutę), albo osłabnąć za wzmacniającym się dolarem (mocniejszy juan może ograniczyć chiński eksport i zmniejszyć deficyt handlowy USA). W czasie weekendu rynek wybrał pierwszy sposób rozumowania i jen się blisko o 0,5 procenta wzmocnił. W nocy z poniedziałku na niedzielę jednak wszystko się zmieniło. Gracze doszli do wniosku, że Chiny mogły jeszcze mocniej ograniczyć dostęp do gotówki, a sama podwyżka była oczekiwana już od dawna. W sumie ucieszono się tym, że być może zmniejszy się nieco chiński eksport, co pomoże pozostałym azjatyckim eksporterom. Juan osłabł o 0,5 procenta w stosunku do piątkowego zamknięcia, a indeksy w Azji wzrosły. Nawet indeks w Szanghaju wzrósł o ponad dwa procent. W tej sytuacji od rana kontakty na amerykańskie indeksy mocno rosną zapowiadając zwyżkę na Wall Street.
Dzisiaj na giełdach Eurolandu zaczniemy wzrostem, a potem wszystko zależy od Amerykanów, którzy wcale nie muszą pójść azjatycką drogą. Może na przykład powstać zamieszanie, bo w USA NAHB (stowarzyszenie budowniczych domów) opublikuje swój indeks rynku nieruchomości. Będzie on bardzo mocno obserwowany, bo w ostatnich miesiącach sygnalizował, że sytuacja na rynku się poprawia. Gdyby okazało się, że spadł to zwiększyłoby to zaniepokojenie na rynkach finansowych. Lepsze od prognoz dane dopomogłyby w wykreowaniu odbicia na rynku akcji i wzmocniłyby dolara. W oczekiwaniu na kolejne raporty makroekonomiczne i na posiedzenie FOMC gracze skupią się na rynku jena i na problemach rynku nieruchomości w USA.