Xelion: Rynek amerykański nie reaguje na złe informacje

Przede wszystkim dane o czerwcowej sprzedaży detalicznej w USA całkowicie zdezawuowały czwartkowe informacje sieci sprzedaży detalicznej. Okazało się, że sprzedaż spadła aż o 0,9 proc., czyli najmocniej od 2 lat (oczekiwano, że się nie zmieni), a sprzedaż bez samochodów (tę liczbę gracze bardziej obserwują) spadła o 0,4 proc. (oczekiwano wzrostu o 0,3 proc.). Spadek sprzedaży w dwóch miesiącach drugiego kwartału zmusił ekonomistów do obniżenia prognoz realnych wydatków konsumpcyjnych. Mówi się teraz, że wzrost o 4,2 proc. w pierwszym kwartale zostanie zredukowany o dwie trzecie.

I co z tego, że podstawa czwartkowej, euforycznej zwyżki okazała się być bardzo krucha? Gracze się tym w ogóle nie przejęli, co pokazuje, iż mamy do czynienia w dalszym ciągu z bardzo spekulacyjną fazą zwyżki. Można co prawda tłumaczyć sobie taką reakcję tym, że wyniki spółek działających na całym świecie nie muszą odzwierciedlać sytuacji gospodarczej w USA, ale wątpię, żeby gracze przeprowadzali takie rozumowanie. Po prostu otrzymali sygnał techniczny kupna i liczą (zapewne słusznie), że w przyszłym tygodniu spółki pokażą „dobre” wyniki kwartału. „Dobre” w cudzysłowie, bo bardzo często wcale nie są one takie znowu doskonałe. Jako pretekst do zachowania spokoju posłużyła publikacja indeksu nastroju Uniwersytetu Michigan (stan na połowę lipca). Oczekiwano, że prawie się nie zmieni, a tymczasem całkiem wyraźnie wzrósł. Komentatorzy natychmiast zaczęli twierdzić, że zapowiada to znaczną poprawę sprzedaży już w lipcu.

Prawdę mówiąc szczerze wątpię, żeby tak było. Spadek sprzedaży detalicznej wynika z problemów rynku nieruchomości i wzrostu cen paliw, a lipiec najwyraźniej nie poprawi tam sytuacji. W piątek Międzynarodowa Agencja Energii (IEA) opublikowała comiesięczny raport o globalnej sytuacji na rynku ropy, w którym wezwała OPEC do zwiększenia wydobycia w drugiej połowie roku, by zapobiec ewentualnym kryzysom w dostawach. OPEC jednak śpieszy się nie będzie, bo z pewnością nie podoba mu się spadek wartości dolara. Taka opinia IEA w połączeniu z informacją o ograniczeniu wydobycia na Morzu Północnym (skutek konserwacji ropociągów) dały potężny impuls wzrostowy cenie ropy – atakowała poziom 74 USD za baryłkę.

Pozostałe surowce zachowywały się dosyć spokojnie, bo nie dostały impulsu z rynku walutowego. Kurs EUR/USD ustabilizował się na poziomie niższym od 1,38 USD (w ciągu dnia go nawet pokonał), bo co prawda dane o sprzedaży detalicznej go podnosiły, ale publikacja indeksu Uniwersytetu Michigan podziałała odwrotnie. Trochę dziwnie zachowały się obligacje – ceny na początku handlu spadały (rentowność wzrosła). Taka reakcja mogła wynikać z trzech powodów. Po pierwsze ceny importu wzrosły o jeden procent, po drugie wzrósł indeks z Michigan, a po trzecie gracze opuszczali rynek obligacji i wracali do akcji. Jednak dane o sprzedaży kazały obligacje kupować, więc handel zakończył się na poziomie z czwartku.

A rynek akcji zachował się wręcz znakomicie, aczkolwiek nie miało to nic wspólnego z fundamentami, a bardziej z kasynem. Liczyło się tylko to, że fundusze dostały w czwartek sygnał kupna i dobre informacje nadeszły z General Electric. Spółka ta, uważana kiedyś za „amerykańską gospodarkę w pigułce” (teraz 3M bardziej odpowiada temu określeniu), opublikowała swój raport kwartalny. Zyski były (standardowo) o jeden cent na akcję wyższe od prognoz (53 centy), ale podjęto również decyzję o sprzedaży WMC Mortgage (kredyty hipoteczne) oraz zwiększeniu wartości wykupu własnych akcji, co musiało podnieść jej kurs pomagając indeksowi DJIA. Nadal gwałtownie rósł kurs Alcoa. Spółka wycofała swoją ofertę kupna Alcana, ale przede wszystkim nadal pomagały we wzroście ceny pogłoski mówiące o tym, że może być obiektem przejęcia. Indeksy wzrosły i nawet przez chwilę nie wykazywały chęci do większego spadku, mimo że cena ropy gwałtownie rosła, a sprzedaż detaliczna tak mocno spadła.

To było niezwykle „bycze” zachowanie zapowiadające kontynuację wzrostów. Uważam, że widzimy proces, przed którym ostrzegałem kilka tygodni temu. Niezwykle duża (historycznie największa) ilość otwartych krótkich pozycji (akcji pożyczonych i sprzedanych w nadziej na większą korektę) wywołuje te, nieracjonalne zwyżki. Gracze w panice je zamykają, a w tym celu muszą kupować akcje. Nie ma szansy na większą korektę dopóki ten proces się nie wypali. A nie wypali się, jeśli raporty kwartalne spółek będą zbliżone do prognoz. A z całą pewnością będą. Z punktu widzenie analizy technicznej wybicie z trendu bocznego jest mocnym sygnałem kupna i o tym trzeba pamiętać. W niedzielę „źródło” poinformowało że Ford ma zamiar sprzedać Volvo Cars, co dzisiaj powinno nadal poprawiać nastroje.

Dzisiaj przed południem dowiemy się, jaka w czerwcu była w strefie euro inflacja. Ten raport przez pewien czas (dosyć krótki) powinien wpływać na zachowanie rynku walutowego. Jednak rynek akcji będzie czekał na raporty spółek i na dane z USA. Godzinę przed rozpoczęciem sesji w Stanach Fed opublikuje swój indeks NY Empire State pokazujący, jak rozwijała się gospodarka w regionie Nowego Jorku. Zapowiadane jest zmniejszenie aktywności, ale nigdy nie wiadomo, jaka będzie jego skala (o ile wystąpi). Dane lepsze od prognoz pomogłyby dolarowi i zapewne również akcjom, bo co prawda wzrosłaby rentowność obligacji, ale gracze od tygodnia zwracają na rynek obligacji mniejszą uwagę.

Słabe zachowanie GPW nie musi zapowiadać spadków

W piątek złoty od rana kontynuował proces wzmacniania reagując na wzrost kursu EUR/USD. Nie widać było nawet śladu chęci do korekty – nie przeszkadzał w tym ruchu nawet umacniający się kurs jena do dolara. Niczego nie zmieniła publikacja danych o inflacji. Wzrosła ona w czerwcu o 2,6 proc. (oczekiwano 2,7 proc.). Zaskoczyły jednak dane o majowym bilansie płatniczym. Deficyt wzrósł aż do 1,2 mld euro (oczekiwano 0,74 mld euro). Tak duży deficyt wynikał przede wszystkim z wypłat dywidend inwestorem zagranicznym.

Właśnie te dane zaczęły jednak złotego osłabiać, mimo że kurs EUR/USD nadal się stabilizował. Po danych o sprzedaży w USA, kiedy kurs EUR/USD ruszył na północ, to osłabienie znikło, ale pojawiło się pod koniec dnia. W ten sposób tradycji stało się zadość i realizacja zysków w końcu tygodnia nieco naszą walutę osłabiła. Dzisiaj dowiemy się, jakie w Polsce w czerwcu było przeciętne wynagrodzenie i zatrudnienie. Szczególnie interesujące są dane o wynagrodzeniach. Jeśli nadal będą dynamicznie rosły to Rada Polityki Pieniężnej dostanie argument za podniesieniem stóp, a to pomogłoby złotemu. Akcje jednak na te dane nie powinny zareagować.

A w piątek początek sesji na GPW był łatwy do przewidzenia – indeksy rozpoczęły dużą zwyżką reagując na euforyczne wzrosty indeksów na czwartkowej sesji w USA. Jednak nie widać było większego zapału do kontynuowania tego wzrostu, a WIG20 osuwał się. Być może trochę nastroje psuło obniżenie rekomendacji dla polskich akcji przez bank inwestycyjny Morgan Stanley. Najmocniejszy był sektor surowcowy pod wodzą PKN (działały informacje prasowe o możliwej sprzedaży Polkomtela). Nadal bardzo słaby był sektor małych średnich spółek. Dopiero przed publikacją danych makro w USA WIG20 zaczął rosnąć naśladując w tym zachowanie pozostałych giełd europejskich. Bardzo słabe dane o amerykańskiej sprzedaży ochłodziły jednak rynek skazując go na marazm z niezbyt dobrym zamknięciem. Obroty były jednak bardzo duże.

I te właśnie obroty dają szansę na wzrost indeksów. Bardzo duzi inwestorzy sprzedawali i bardzo duzi kupowali licząc na kontynuację hossy. To, że w ostatnim tygodniu nasz rynek był bardzo słaby nie jest żadnym prognostykiem. Widziałem już nieraz tak dziwne i nieoczekiwane metamorfozy GPW, że wcale mnie nie zdziwi, jeśli dzisiaj lub jutro dojdzie do ataku popytu na duże spółki. Zresztą mniejsze też już do odbicia dojrzały. Jest tylko problem w tym, ze musi to być atak niespodziewany, a po drugiej, kolejnej dobrej sesji w USA taki by nie był. W każdym razie dopóki na świecie trwa hossa to najgorszym, co może spotkać GPW jest trend boczny.