Xelion: Złoty traci, akcje zyskują

Teoretycznie dzisiaj dane makro i wypowiedzi szefa ECB powinny ustalić kierunek ruchu kursów na naszym rynku, ale taka słabość naszej waluty, każe przyjąć założenie, że w najlepszym wypadku (jeśli kurs EUR/USD będzie rósł) złoty nieznacznie zyska. Jeśli dolar wzmocni się do euro to kursy walut na naszym rynku znowu wzrosną.

Nasza giełda rozpoczęła wtorek kolejnymi rekordami indeksów. Liderami były spółki sektora surowcowego, co nie może dziwić, skoro w poniedziałek cena ropy i miedzi wyraźnie wzrosła. Najmocniej rósł kurs PKN, co niespecjalnie ma uzasadnienie fundamentalne skoro spółka zapowiada olbrzymie inwestycje w rafinerię w Możejkach. Od momentu wysokiego otwarcia rynek wszedł w fazę marazmu, która skończyła się około 13.00 osunięciem indeksów. Podobnie zachowywały się pozostałe rynki europejskie, ale nasz był ciągle znacznie silniejszy. Ta siła znikła po wystąpieniu Bena Bernanke. Wtedy to właśnie WIG20 zaczął mocniej spadać, ale końcówka była znowu bycza. Indeksy WIG i WIG20 nieznacznie wzrosły ustanawiając kolejne rekordy wszech czasów.

Jak widać rynek akcji idzie w przeciwnym kierunku niż walutowy. Wczorajsze zamknięcie sesji w USA nie będzie miało negatywnego znaczenia dla GPW. Jeśli będzie miało jakieś to pozytywne, bo przecież rynki amerykańskie zachowały się lepiej niż można było tego oczekiwać. To sygnalizuje, że indeksy powinny nadal rosnąć. Jutro jest u nas święto, więc teoretycznie można oczekiwać, że rynek będzie bardzo spokojny, a obroty spadną. Jednak ta teoria nie musi zamienić się w praktykę, bo posiedzenie ECB i dane w USA mogą zmusić graczy do większej aktywności. Trudno, widząc zachowanie naszej giełdy, być jednak dzisiaj pesymistą.

Ten straszny Ben Bernanke

Wtorek rozpoczął się na giełdach Eurolandu neutralnym otwarciem, a od południa indeksy osuwały się. Tempo spadku zwiększyło się po wypowiedziach Bena Bernanke. Niczego nie zmieniły duże wzrosty indeksów w Chinach, co kolejny raz potwierdza, że chiński rynek akcji nie ma dla koniunktury na innych giełdach żadnego znaczenia. Nawiasem mówiąc wzrosty indeksów chińskich wynikały (oprócz normalnej zmienności przy pękaniu bańki spekulacyjnej) z pogłoski mówiącej o tym, że rząd pomoże giełdzie i przełoży podwyższenie podatku od transakcji giełdowych na 2010 rok. Wydaje mi się to mało prawdopodobne, żeby rząd, który od dawna niepokoił się skalą wzrostów miał giełdzie pomagać, ale każdy pretekst był dobry, żeby doprowadzić do gwałtownego odbicia po równie gwałtownych przecenach.

Rósł kurs EUR/USD w oczekiwaniu na posiedzenie ECB. Niczego nie zmieniła publikacja indeksów PMI dla sektora usług krajów europejskich i całej strefy euro. Okazało się, że sektor ten w Niemczech i Francji trochę zwolnił (nadal jednak rozwijał się szybko), a w całej strefie euro nieznacznie przyśpieszył. Dane o kwietniowej sprzedaży detalicznej w strefie euro też nie były znakomite (wzrosła jedynie o 0,2 proc.), ale nie miały żadnego wpływu na zachowanie rynków.

W USA rynki zaczęły zachowywać się we wtorek w sposób na pozór całkowicie nielogiczny. Trzeba włożyć trochę wysiłku, żeby te ruchy kursów, cen i indeksów wytłumaczyć, ale da się to zrobić. Hitem dnia były wypowiedzi szefów banków centralnych podczas panelu w Cape Town (Afryka Południowa). Gwiazdą został Ben Bernanke, szef Fed, który rynki trochę zaniepokoił. Popatrzmy, co takiego powiedział.

Stwierdził, że inflacja jest nadal groźna, a gospodarka będzie się (powoli) rozwijała, ale ochłodzenie rynku nieruchomości ten rozwój będzie utrudniało. Powiedział też, że trudna sytuacja na rynku ryzykownych kredytów hipotecznych (sub prime) przenosi się na rynek zbliżony do regularnych kredytów, a to spowoduje zmianę zasad przyznawania kredytów, która ograniczy popyt na domy. Dodał też jednak, że „skala tego ograniczenia jest trudna do oszacowania”. To właśnie wypowiedzi na temat rynku nieruchomości wywołały spadek kontraktów na amerykańskie indeksy i osłabienie dolara. Tyle tylko, że tak naprawdę wypowiedzi szefa Fed w niczym się nie różniły od tego, co od dawna mówi. Po prostu rynek akcji potrzebował impulsu do rozpoczęcia realizacji zysków i ta wypowiedź bardzo się jako pretekst przydała.

Bardziej interesujące było to, że zarówno Ben Bernanke jak i Jean-Claude Trichet, szef ECB, ostrzegali przed rosnącym ryzykiem inwestycyjnym na globalnych rynkach finansowych. To ostrzeżenie było według mnie równie poważne jak „nieracjonalna przesada”, o której mówił w 1996 roku Alan Greenspan. Miał wtedy rację, ale indeksy rosły jeszcze przez 4 lata zanim rozpoczęła się bessa. Mam wrażenie, że to współczesne ostrzeżenie zostało jeszcze bardziej zlekceważone niż tamto sprzed 11 lat. Sytuację skomplikowała publikacja indeksu instytutu ISM dla sektora usług w USA. Okazało się, że całkiem nieoczekiwanie wzrósł on do 59,7 pkt., czyli do poziomu najwyższego od ponad roku. Wzrósł też subindeks cenowy.

Całkowicie prawidłowo zachował się w reakcji na te wszystkie wypowiedzi i dane rynek obligacji. Ceny spadały, a rentowność gwałtownie rosła. Wypowiedzi szefa Fed i rosnąca rentowność obligacji musiała na wykupionym technicznie rynku akcji wywołać chęć do realizacji zysków i to też było logiczne. Dziwnie jednak zachował się kurs EUR/USD. Bardzo dobre dane makro i brak szans na obniżkę stóp powinny dolara wzmacniać, a tymczasem tracił on całkiem wyraźnie do euro. Można to wytłumaczyć chyba tylko tym, że rynek czekał na podwyżkę stóp w strefie euro i stąd wzmocnienie europejskiej waluty.

Jeśli przyjmiemy tę teorię to spadki cen surowców (ropa, miedź, złoto) już nie dziwią. Zachowały się one bowiem tak jakby dolar się wzmacniał, a nie tracił, czyli tak jak zapewne zacznie się zachowywać tuż po środowej konferencji szefa ECB. Szczególnie istotne było zachowanie ropy, bo cena baryłki kolejny raz nie utrzymała się nad poziomem 66 USD. Gdyby ten poziom pokonała to bardzo pogorszyłaby sytuację byków na rynku akcji.

Indeksy spadały do 18.30 i od tego momentu popyt powoli, ale systematycznie zaczął je podnosić. Ostatnia godzina sesji zazwyczaj jest najważniejsza, bo na nią czeka ten bardziej krótkoterminowy kapitał. Tym razem też tak było, ale nie udało się odrobić strat. Wbrew pozorom ich sytuacja wcale nie stała się po tej spadkowej sesji gorsza. Może nawet lepsza, bo wykupienie techniczne zmniejszyło się.

W Polsce w czwartek jest święto, więc omówię to, co może się wydarzyć na rynkach dzisiaj i jutro. Dzisiaj, przed rozpoczęciem sesji w USA najważniejszym wydarzeniem będzie konferencja Jean-Claude Trichet, prezesa ECB, po posiedzeniu banku, na którym stopy prawie na pewno zostaną podniesione o 25 pb. (do 4 procent). Tę podwyżkę rynki już dawno zdyskontowały, więc najważniejsze będzie to, co powie prezes. Jeśli będzie bardziej „gołębi” niż się tego oczekuje to kurs EUR/USD spadnie, a akcje dostana impuls wzrostowy. „Jastrzębie” nastawienie podziała odwrotnie.

Jeśli chodzi o amerykańskie raporty makroekonomiczne to można założyć, że raport Challengera o planowanych zwolnieniach zostanie zlekceważony. Tak jest miesiąc w miesiąc, więc nie widzę powodu, żeby akurat raport kwietniowy został potraktowany inaczej. Najważniejsze będą dane o wydajności pracy i jednostkowych kosztach pracy w pierwszym kwartale. To jest weryfikacja danych wstępnych, ale dla graczy będzie istotne, jaka będzie jej skala. Znaczny spadek wydajności i wzrost kosztów pracy byłby bardzo niekorzystny dla obligacji. Podniósłby rentowność, a to zaszkodziłoby akcjom i wzmocniło dolara. Niewielki spadek rentowności i umiarkowany wzrost kosztów pracy oczywiście podziałałby odwrotnie.

Dowiemy się też jeszcze jak zmieniły się zapasy ropy i paliw w USA, ale to nie powinno mieć większego wpływu na rynek akcji i walutowy. Rynek ropy, jak zwykle, wykorzysta ten raport do szybkich zmian, niekoniecznie racjonalnie uzasadnionych.

W czwartek posiedzenie ma również Bank Anglii, ale to wydarzenie nie powinno wpłynąć na zachowanie rynków. Stopy prawie na pewno nie zostaną zmienione (5,5 proc.). W USA dojdzie do publikacji trzech raportów makroekonomicznych, ale gracze nigdy nie reagują na dane o zapasach w hurtowniach i o kredycie konsumenckim. Mogą za to zareagować na dane o ilości noworejestrowanych bezrobotnych w USA. Im mniej ich będzie tym lepiej dla dolara, ale niekoniecznie dla akcji, bo wzrośnie rentowność obligacji.