Zamknięte osiedle mieszkaniowe tylko dla nudystów raczej nie sprzedałoby się w Polsce. A tylko dla pasjonatów golfa albo wyłącznie dla rodzin z dziećmi? O wymarzonym „osiedlu za bramą” według Polaka i Amerykanina rozmawiamy z dr. Jackiem Gądeckim*, socjologiem, autorem książki pt. „Za murami. Osiedla grodzone w Polsce”.
Malwina Wrotniak, Bankier.pl: Bezpieczeństwo czy prestiż – co skuteczniej skusi dziś Polaka do kupna mieszkania na zamkniętym osiedlu?
Dr Jacek Gądecki, socjolog: Kuszą oba elementy, ale oczywiście wolimy mówić o tym, że mieszkamy na „bezpiecznym osiedlu” niż w „złotych klatkach”. Gdzieś w tle, uświadomiony bądź nie uświadomiony, tkwi motyw prestiżu – tak przynajmniej postrzegam fenomen osiedli gated communities. Lęk, z takiej perspektywy, jest też polem rozgrywania swojego prestiżu: zabezpieczenia, ochrona, to sposób radzenia sobie z ryzykiem, a możliwości zarządzania ryzykiem wynikają z zasobności.
Tam, gdzie mówi się o zamkniętych osiedlach pada termin „amerykanizacja miast”. Czy to zjawisko dotarło i do nas?
Myślę, że możemy zarysować pewne podobieństwa między polskimi a amerykańskimi miastami, ale oczywiście tylko w ograniczonym zakresie. Na pewno popularność osiedli grodzonych oraz gwałtowna suburbanizacja są przejawami „amerykanizacji miast”. Inną sprawą jest to, kto miastem rządzi, a w przypadku USA i Polski są to, jak się wydaje, jednak deweloperzy.
Amerykańskie osiedla grodzone oglądał Pan na własne oczy. Czy wywołują one w Stanach jeszcze emocje?
Oczywiście, że tak, ale dyskusje, oprócz ogólnej wizji tego, czym ma być przestrzeń publiczna, dotyczą na przykład kwestii podatkowych. Mieszkańcy osiedli grodzonych tworzą silne grupy nacisku lobbujące za ograniczeniem lokalnych podatków, a ci, którzy płacą za życie w osiedlu grodzonym, nie chcą wpłacać pieniędzy do lokalnych samorządów. To poważny problem, który podważa ideę szerszej wspólnoty.
Wspólnoty mieszkaniowe powstają za oceanem od wielu lat. Nie tracą na popularności, bo są ziszczeniem jakiegoś amerykańskiego snu?
Oczywiście – osiedla grodzone to rozwinięcie mitu amerykańskiego przedmieścia. Przyglądając się sposobom subsydiowania suburbiów amerykańskich przez instytucje rządowe różnego szczebla można zrozumieć, jak ważne były one dla wykreowania klasy średniej i nowych relacji między sferą prywatną a rządową, powiązań między kapitałem a polityką.
To, że przedmieścia w USA rozrosły się na niespotykaną dotąd skalę wynika przede wszystkim z faktu, że od lat dwudziestych do lat pięćdziesiątych XX wieku instytucje publiczne, rządowe i quasi-pozarządowe w znacznym stopniu wspierały finansowo dezurbanizację i rozwój suburbiów. Dom na przedmieściu – ikona amerykańskiej kultury – ma olbrzymie znaczenie nie tylko w sensie kulturowym, ale i politycznym. Za zainteresowaniem suburbiami stał wyraźny, polityczno-ekonomiczny cel, który jasno sformułował legendarny w USA deweloper, William Levitt: „Żaden człowiek, który ma dom i podwórko, nie może być komunistą. Ma po prostu za dużo do roboty”.
W latach osiemdziesiątych, kiedy przestępczość, głównie w centrach miast wzrosła, pojawiły się osiedla grodzone, oferując ten sam mityczny rodzaj wspólnoty, co kilkadziesiąt lat wcześniej suburbia: bezpiecznej, ładnej, słodkiej rzeczywistości.
Do takiej samej słodkiej rzeczywistości dążą mieszkańcy polskich miast. Czy zamknięte osiedla nie są aby dla nas lekarstwem na kompleksy?
Jak sądzę, osiedle grodzone jest wyraźnym wyznacznikiem statusu, ale nie wiem, czy osiedle służy wyleczeniu kompleksów. Sądzę raczej, że osiedle jest jedną z niewielu szans na życie w ładnym otoczeniu, otoczeniu estetycznie dopracowanym, przewidywalnym, bez psich kup, smrodu w korytarzach etc. Myślę, że osiedle grodzone to po prostu inna jakość przestrzeni architektonicznej i ubanistycznej – zaplanowanej i dopracowanej. Czy mieszkanie na takim osiedlu to leczenie kompleksów? Nie sądzę. Myślę, że poszukiwanie lepszych warunków życia dla siebie i bliskich oraz rozsądna inwestycja kapitału dla inwestorów.
Które różnice pomiędzy polskimi a amerykańskimi osiedlami zamkniętymi najbardziej rzucają się w oczy?
Polskie osiedla są skromniejsze i mniej stematyzowane, to znaczy nie koncentrują się wokół konkretnego tematu czy pomysłu. Amerykańskie osiedla grodzone zaczęły być popularne zwłaszcza dzięki polom golfowym, potem pojawiły się osiedla skupione wokół stylu życia, na końcu zaś te, których celem była po prostu ochrona mieszkańców.
W Polsce powstają też te niezwykle prestiżowe, podmiejskie osiedla, ale większość z nich określić można jako condominia, czyli raczej zabudowę wielorodzinną. W Polsce dodatkowo lokalizowane również w centrach miast.
Najbardziej nietypowa oferta zagraniczna zamkniętych osiedli, jaką ma Pan w pamięci?
Oczywiście amerykańskie osiedle dla nudystów, którzy są jednocześnie miłośnikami długiej broni palnej; z własną strzelnicą.
Czy podobnie kontrowersyjne oferty deweloperów sprzedawałyby się w Polsce?
Trudno zaobserwować takie trendy, ale wydaje mi się, że byłoby to z punktu widzenia interesu deweloperów dobrym krokiem. Nie chodzi o tak estremalne rozwiązania i propozycje jak ta, o której wspomniałem, ale warto zastanowić się czy nie profilować swojej oferty dla bardziej wyspecjalizowanych grup.
Teraz spokój sprzedaje się wszystkim, ale definicje tego, co uznajemy za spokój różnią się znacznie od tego, w jakim miejscu życia właśnie jesteśmy: spokój dla młodych rodziców jest czymś innym, niż dla osób, które właśnie przeszły na emeryturę.
Co ma więc szansę przyjąć się w polskich miastach – zamknięte osiedla położone na przedmieściu czy wcentrum, budowane dla ochrony bezpieczeństwa czy dla prestiżu?
Wszystkie z nich mają szansę zdobyć klienta. Myślenie kategoriami grodzenia oznacza, że to bezpieczeństwo jest podstawową dźwignią sprzedaży. Stąd popularność osiedli grodzonych jako takich. Problem w tym, że bezpieczeństwo jest pozorne (tutaj statystyki) albo jedynie opcjonalne (tutaj praktyki deweloperów, którzy budują osiedla dostosowane do ochrony). Jeśli się zagwarantuje, że osiedle będzie grodzone, sprzedaż będzie wyższa – taką regułą kierują się furmy deweloperskie i pośrednicy. Dalej wszystko jest już kwestią gustu i portfela: centrum czy peryferie, miejsce na grilla czy kort tenisowy.
Socjologowie biją jednak na alarm: grodzenie się może nieść poważne negatywne konsekwencje dla otoczenia. Czy te obawy są słuszne?
Absolutnie słuszne. To, co racjonalne z punktu widzenia dewelopera czy indywidualnego nabywcy, nie musi być wcale słuszne z perspektywy społeczeństwa, w którym oni funkcjonują.
Racjonalność indywidualna mówi „płacę i wymagam, nie interesuje mnie, co się dzieje za płotem”, a tymczasem powoduje to rozluźnienie poczucia szerszej wspólnoty, rodzi się tożsamość enklawy, a te szersze identyfikacje, z osiedlem, miastem czy wreszcie państwem stają się mniej znaczące.
To kwestia tego, jak zdefiniujemy wspólnotę, solidarność i wreszcie przestrzeń publiczną. Osiedla grodzone rozwijają te półpubliczne przestrzenie, ale przyczyniają się do upadku tego, co nazywamy przestrzenią publiczną (przestrzenią zarówno fizyczną, jak i ideologiczną), która służy różnorodności i nie widzi w niej nic złego.
Na koniec pytanie o jutro: czy największe zainteresowanie osiedlami zamkniętymi mamy w Polsce już za sobą?
Myślę, że trend się utrzyma, choć już pojawiają się pierwsi rozczarowani, pierwsze wydarzenia i sytuacje, które zaczynają uświadamiać mieszkańcom, że kupowali raczej marzenia niż realny produkt. Pojawia się świadomość niedoskonałości i wad, ale rynek podtrzyma jeszcze trendy grodzeniowe.
Rozmawiała Malwina Wrotniak
Bankier.pl
* Dr Jacek Gądecki – socjolog, pracownik Katedry Socjologii Ogólnej i Antropologii Społeczno-Kulturowej Wydziału Humanistycznego Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie
Źródło: Bankier.pl