Szczerze mówiąc, nie wierzę w analizę techniczną. Czasem jednak wnioski z niej mogą same w sobie stanowić informację fundamentalną – określony kształt wykresu może skłonić inwestorów do zachowania zgodnego ze schematem hossy albo bessy.
Takie właśnie wnioski można wyciągnąć z rysującego się w ostatnich miesiącach wykresu cen złota. Ostatni szczyt na poziomie 1920 dolarów za uncję ustanowiony został 6 września. Po nim nastąpiła potężna przecena, która sprowadziła cenę kruszcu do 1532 dolarów. Odbicie zakończyło się po kilku tygodniach na poziomie 1802 dolarów i złoto zaczęło znowu tanieć. Kolejny dołek był położony niżej niż poprzedni – cena spadła pod koniec grudnia do 1522 dolarów. Nowy rok przyniósł jednak kolejną falę wzrostową, która – wszystko na to wskazuje – zakończyła się 29 lutego poziomem 1790 dolarów.
Jak łatwo zauważyć coraz niższe szczyty i coraz głębsze dołki układają się powoli w formację średnioterminowego trendu spadkowego. Oczywiście to nie znaczy, że jedenastoletnia hossa na rynku złota dobiegła końca – gdyby zależało to tylko od układu na wykresie, mogło by do tego dojść na przełomie lat 2005/2006 oraz w roku 2008.
Nigdy nie twierdziłem, że hossa na rynku złota skończy się w ciągu kilku tygodni. Złoty byk będzie umierał długo i pięknie. Zniechęcenie inwestorów do kruszcu następować będzie stopniowo. Pierwszym szeregu „dosyć” powiedzą wytrawni spekulanci, później od złota odwrócą się banki inwestycyjne aż wreszcie swoje portfele zaczną opróżniać z kruszcu inwestorzy indywidualni. Jak na razie (jeżeli w ogóle hossa się kończy) jesteśmy dopiero w pierwszej fazie tego procesu.
Od złota odwrócili się tacy spekulacyjni guru jak Dennis Gartman czy George Soros. W liście do akcjonariuszy Berkshire Hathaway Warren Buffet ostrzegał przed inwestycją w złoto, której sukces opiera się wyłącznie na ciągle rosnącej liczbie chętnych by je posiadać. Taka strategia jednak nie może trwać w nieskończoność – w końcu inwestorzy będą chcieli zrealizować zyski i zabraknie chętnych by odkupić kruszec po dotychczasowych cenach. Na odbiorców przemysłowych zaś nie ma co liczyć – w 2011 roku zużycie złota przez przedsiębiorstwa i zakłady jubilerskie było niższe niż jego wydobycie w kopalniach. Ta luka z czasem będzie coraz większa, gdyż wydobycie rośnie co roku o kilka procent (w zeszłym roku było najwyższe w historii), zaś popyt nieinwestycyjny na skutek wysokich cen z roku na rok spada.
Banki inwestycyjne w swoich raportach nie przewidują jednak rychłego końca złotej hossy. Prognozy na koniec 2012 roku oscylują wokół 2000 dolarów za uncję. Wybija się Citigroup wieszcząc, że w tym roku jeszcze zobaczymy cenę 2400 dolarów, a za kilka lat złoto dojdzie nawet do 3400 dolarów za uncję. Żaden duży bank inwestycyjny nie prognozuje w tym roku spadku cen złota. Niektóre jednak wskazują, że w długim terminie kruszec powinien stanieć. Na przykład według banku Standard Chartered złoto stanieje do 1220 dolarów w 2019 roku.
Dużo mniej podobnych głosów słychać w blogosferze, gdzie mieści się źródło informacji drobnych inwestorów, którzy wciąż ochoczo nabywają jednostki uczestnictwa funduszy ETF lokujących środki w fizyczne złoto. Zgromadzony tam kruszec przekroczył w zeszłym tygodniu pierwszy raz w historii 2400 ton, co stanowi 85% rocznego wydobycia złota. W największej popularnej gazecie amerykańskiej USA Today można było niedawno przeczytać wypowiedzi „proroków” zapowiadających kolejny krach. Jeden z nich (Gerard Celente) wieszczył „gospodarczy 11 września”, który doprowadzi do „ekonomicznego stanu wojennego”.
Tymczasem w gospodarce światowej, a zwłaszcza w USA nie dzieje się najgorzej. PKB w czwartym kwartale wzrósł rok do roku o 3%, inflacja jest niska, nie grozi też niebezpieczeństwo deflacyjne. Bezrobocie spada, w styczniu wyniosło 8,3%. Nic więc dziwnego, że Ben Bernanke wykluczył jak na razie możliwość zastosowania po raz trzeci polityki ilościowego łagodzenia. O podwyżce stóp w USA nie ma oczywiście na razie mowy. Jednak wskazuje to, że ostatnie zapowiedzi zarządu Rezerwy Federalnej, iż stopy procentowe nie wzrosną aż do 2014 roku, mogą być ostatnim komunikatem z gatunku tych, które informują o łagodzeniu polityki monetarnej.
Bardziej bezpośrednim zagrożeniem dla rynku złota niż Fed jest w tej chwili rozpoczynająca się hossa na rynku akcji. Te, napędzane wynikami spółek i ulotnieniem się strachu związanego z kryzysem w strefie euro urosły od października o 25%. Są już wyżej niż szczyt osiągnięty w 2011 roku, a indeks Nasdaq tak wysoko ostatnio był w roku 2000. Jeżeli kryzys w strefie euro na dobre się skończy, a giełdy nie stracą zdobytych szczytów do końca roku, przełoży się to na spadek zainteresowania złotem. Kruszec bowiem, choć często dobry na trudne czasy, na dłuższą metę daje bardzo niewiele zarobić. Jego realna wartość w ostatnich 110 latach rosła w średnim tempie jedynie 1% rocznie, co pozostawia go w tyle zarówno za akcjami, jak i obligacjami, a nawet rynkiem nieruchomości. W bardziej normalnych czasach, które, jak sądzę, nadchodzą, nie warto więc kurczowo trzymać się złota.
Źródło: Wealth Solutions