Budowlanka kłopoty przeżywa nie po raz pierwszy. Tym razem, paradoksalnie, nie wynikają one z braku popytu, ale z nadmiaru zamówień. W takich warunkach WIG Budownictwo zanurkował mocniej niż w czasie poprzedniego kryzysu.
Firmy budowlane i deweloperskie mocno cierpią w czasie każdego kryzysu lub choćby spowolnienia w gospodarce. Tak działo się w latach 2000-2003, choć wówczas załamanie rozpoczęło się w gospodarce wirtualnej, a realna dostała rykoszetem. Największym ciosem był krach na rynku nieruchomości i kredytów hipotecznych, skutkujący najpoważniejszym w historii kryzysem finansowym i recesją w globalnej gospodarce. Obecne kłopoty naszej branży budowlanej stanowią ewenement, jeśli wziąć pod uwagę, że pojawiły się w okresie, gdy tempo wzrostu gospodarki przekraczało 4 proc., a w inwestycjach infrastrukturalnych panował boom nie spotykany od wielu lat. Szansa na jego kontynuację jest niewielka, co tym gorzej wróży kondycji tego sektora budownictwa. Trwająca od kilku lat tendencja zaostrzania kryteriów udzielania kredytów hipotecznych hamuje z kolei popyt na mieszkania, co niekorzystnie odbija się i na spółkach budowlanych i na firmach deweloperskich. Widoczne już poważne spowolnienie tempa wzrostu gospodarczego powoduje, że ten niezbyt już optymistyczny obraz staje się jeszcze bardziej niepokojący.
Najlepszą ilustracją tego, co szykowało się w branży budowlanej, są zmiany kursów akcji spółek oraz branżowego indeksu WIG Budownictwo. Po trwającej niemal rok stagnacji, od jesieni 2010 roku wszedł on w trend spadkowy, który trwa do dziś. W pierwszej fazie, do lata 2011 roku, tendencja ta przebiegała łagodnie. Pierwsze dynamiczne tąpnięcie miało miejsce w drugiej połowie 2011 roku. Po krótkim odreagowaniu w dwóch pierwszych miesiącach 2012 roku. Od lutego budowlany indeks stracił 51 proc. Cała dwuletnia fala spadków zmniejszyła jego wartość o 75 proc. Po załamaniu w latach 2007-2008 zniżka sięgnęła 71 proc. To porównanie pokazuje skalę obecnego kryzysu w branży.
Ilustruje go również fakt, że dotknął on niemal wszystkie największe firmy budowlane. Część z nich nie była w stanie uniknąć upadłości, wszystkie mają potężne kłopoty z płynnością finansową, a straty niektórych przyprawiają o zawrót głowy. W przypadku PBG strata w samym drugim kwartale 2012 roku. wyniosła ponad 1,6 mld zł., Polimex stracił niemal 380 mln zł.
Najbardziej charakterystyczną cechą obecnego kryzysu w branży jest to, że miał on miejsce w okresie największego natężenia zamówień, szczególnie w budownictwie inżynieryjnym i infrastrukturalnym. Od maja 2010 roku rosła dynamika produkcji budowlano-montażowej. Tendencja ta utrzymywała się nieustannie przez dwa lata. Jej spadek zanotowano po raz pierwszy dopiero w czerwcu 2012 roku. W całym 2011 roku, a więc w czasie, gdy kłopoty budowlanki zaczęły być coraz bardziej widoczne, szczególnie przez pryzmat spadających mocno kursów akcji spółek oraz indeksu WIG Budownictwo, wartość produkcji budowlano-montażowej wyniosła prawie 194 mld zł. Była o 13 proc. wyższa niż w poprzednim roku i dwukrotnie wyższa niż w latach poprzedniego boomu gospodarczego 2005-2006.
Z bardzo podobną sytuacją mamy do czynienia w branży deweloperskiej. Kłopoty spółek nie są jeszcze tak spektakularnie widoczne, jak w przypadku budowlanki, ale zaczynają się już ujawniać w pogarszających się wynikach finansowych. Rosną także trudności z płynnością finansową. Jak zwykle, zbliżające się kłopoty najlepiej widać w notowaniach giełdowych. WIG Deweloperzy niemal idealnie powielał w ostatnich latach ruchy swego budowlanego kolegi. Skala spadku jest nieco mniejsza. Od listopada 2009 roku stracił on 65 proc. W latach 2007-2008 tąpnięcie sięgało aż 85 proc. Ostatnia, trwająca od lutego, fala spadków sięgająca niemal 33 proc. wskazuje, że to jeszcze nie koniec. Tym bardziej, że w odróżnieniu od budowlanki, firmy nie cierpią z powodu nadmiaru zamówień, lecz topniejącego popytu. Sytuacja może więc wkrótce znacznie się pogorszyć. Obserwowany w 2011 roku systematyczny wzrost liczby mieszkań oddawanych do użytku w połączeniu z sygnałami świadczącymi o słabnącym popycie ze strony klientów może świadczyć, że wzrosła liczba niesprzedanych przez deweloperów lokali. Spadek liczby mieszkań oddawanych do użytku, obserwowany od początku 2012 roku może oznaczać, że deweloperzy powoli zaczynają mówić „pas”, być może wskutek rosnących trudności ze znalezieniem źródeł finansowania.
Sytuacja w obu branżach jest o tyle odmienna, że w przypadku deweloperów spadek liczby budowanych mieszkań oznacza pogorszenie sytuacji w najbliższym czasie, spadek cen i uzyskiwanych marż, ale dłuższym wróży poprawę. Wraz ze zmniejszaniem się „zapasów” niesprzedanych lokali, przy w miarę stałym popycie, musi w końcu dojść do odwrócenia niekorzystnych tendencji. W budownictwie inżynieryjnym podobnego światełka w tunelu trudno się dopatrzeć. Wygasanie wielu inwestycji infrastrukturalnych oraz spowolnienie gospodarcze, które prawdopodobnie potrwa jeszcze kilka kwartałów nie rokuje szybkiej poprawy sytuacji.
Źródło: Open Finance