W marcu, pierwszy raz od sześciu lat, Chiny kupowały za granicą więcej towarów niż eksportowały. Jeśli ten trend utrzyma się dłużej, Amerykanie wywalczą rewaluację juana, ale stracą głównego pożyczkodawcę.
Ekonomiści nie należą do grup zawodowych wykazujących się szczególną kreatywnością – najczęściej konstruują prognozy w oparciu o historyczne trendy. Korzystają przy tym z modeli rozciągających na przyszłe okresy zjawiska zachodzące od pewnego czasu w gospodarce i nie mają motywacji, aby narażać się na krytykę środowiska, poprzez prognozowanie czegoś, czego większość nie dostrzega. W zdecydowanej większości przypadków strategia ta sprawdza się, np. jeśli przez ostatnie pięć lat w danej gospodarce płace rosły średnio o 5 proc., a konsumpcja o 7 proc. rocznie, możemy z dużym prawdopodobieństwem przyjąć, że konsensu szacunków na najbliższy okres będzie oscylować na podobnych poziomach. Większość przypuszczalnie dobrze określi kierunek zmian, który jest przedłużeniem trwającego trendu, a różnice w trafności będą kosmetyczne.
W każdym złożonym systemie co jakiś czas miejsce mają zjawiska, które drastycznie zmieniają obowiązujące paradygmaty. Po fakcie wydają się one logiczne i oczywiste, lecz modele, na których bazowała większość ekspertów, nie zdołały ich przewidzieć. Takim zdarzeniem było np. pęknięcie bańki na amerykańskim rynku nieruchomości. Ceny domów w Stanach Zjednoczonych rosły systematycznie przez kilka dekad i ktoś, kto pięć lat temu prognozował załamanie tego rynku, zanim doczekał się realizacji tego scenariusza, musiał znosić kpiny większości ekspertów, którzy korzystali z jednakowych narzędzi i przez większość czasu mieli rację. Obecnie, dla większości ekonomistów herezją może wydawać się teza, iż Chiny wkrótce mogą stać się importerem netto, czyli więcej towarów kupować za granicą niż sprzedawać na eksport.
Toksyczny związek
W 2009 roku Chiny prześcignęły Niemcy i zostały największym eksporterem netto na świecie. Dla nikogo nie jest niespodzianką fakt, że nadwyżki pieniężne, pochodzące z wymiany towarowej, w dużej mierze umożliwiły Stanom Zjednoczonym sfinansowanie rekordowej dziury budżetowej i programów pomocowych. Dzięki dodatniemu bilansowi handlowemu (różnica między eksportem a importem) Chiny systematycznie gromadzą rezerwy walutowe w dolarach, które następnie przeznaczają na zakup amerykańskich obligacji. Wzajemne uzależnienie, choć wciąż konieczne, staje się coraz trudniejsze do utrzymania na dotychczasowych zasadach.
Dla Stanów Zjednoczonych popyt na obligacje ze strony Chin jest podstawowym warunkiem utrzymania kosztów zadłużenia pod kontrolą. Jednocześnie Amerykanie, w obliczu mizernej kondycji własnych konsumentów, chcą „wyeksportować recesję”, a do poprawy konkurencyjności eksporterów potrzebny jest słabszy dolar. W tym kierunku zmierzają naciski wywierane przez amerykańskich polityków na chińskie władze, od których oczekuje się przynajmniej częściowego uwolnienia kursu juana. Umocnienie chińskiej waluty doprowadziłoby do spadku atrakcyjności tanich produktów, które masowo zalewają nie tylko amerykański rynek. Pod listem zarzucającym Chiny o manipulacje kursem walutowym, podpisało się niedawno 120 senatorów, ale paradoksalnie kwestia ta podniesiona została chyba w najgorszym możliwym momencie, bo w marcu 2010 roku pierwszy raz od sześciu lat Chiny stały się importerem netto.
Zmiana warunków gry
Jeśli porównać rozgrywkę między Chinami i USA do pokera, można by powiedzieć, że Amerykanie mówią „sprawdzamy”, w momencie kiedy gra toczy się o najwyższą stawkę, a w ręku posiadają parę trójek. Prawdopodobnie w obawie przed kompromitacją, na 15 kwietnia przesunięty został termin publikacji corocznego raportu o rynku walutowym przez Timothyego Geithnera, w którym według analityków mają zostać uwzględnione oskarżenia o zaniżanie kursu juana. Jeśli bowiem okaże się, że zgodnie z prognozami chińskiego ministra handlu Chen Jian w marcu Chiny kupiły za granicą o ok. 8 mld USD więcej dóbr niż wyeksportowały, Amerykanie pozbawieni zostaną głównego argumentu. Trudno bronić tezę o generowaniu nieuczciwej przewagi dla chińskich eksporterów, skoro bilans handlowy wykazuje deficyt, czyli mówiąc inaczej Chiny przestają generować nadwyżki z handlu i więcej wydają za granicą niż zarabiają.
Analitycy banku Societe Generale już w listopadzie 2009 roku zwrócili uwagę na spadające saldo międzynarodowej wymiany handlowej. Prognozowali wówczas, że w 2010 roku, pierwszy raz od 17 lat, Chiny wydadzą więcej pieniędzy na zakup towarów za granicą niż uzyskają z eksportu. Dla większości ekonomistów taka prognoza postawiona w roku, gdy Państwo Środka zostało największym eksporterem netto, była niedorzecznością, ale wystarczyły dwa kwartały systematycznej przewagi importu, aby niemożliwe stało się możliwe: na miesięcznym bilansie handlowym w marcu pojawił się deficyt, pierwszy raz od sześciu lat. Według analityków francuskiego banku w 2010 roku import do Chin wzrośnie o 45 proc., a deficyt handlowy wyniesie ok. 100 mld USD.
Saldo bilansu handlowego Chin – różnica między eksportem i importem w mld USD
(kwiecień 2009 – luty 2010)
Źródło: Bloomberg
Skąd tak znacząca zmiana strategii największego eksportera i trzeciej gospodarki świata? Kiedy globalna recesja na kilka miesięcy sparaliżowała międzynarodowy handel, Chiny przystąpiły do stymulowania wewnętrznego rynku i tworzenia alternatywnych miejsc pracy dla milionów pracowników z wiejskich obszarów, którzy wraz z bankructwami fabryk i eksporterów zaczęli tracić źródła utrzymania. Od początku 2009 roku import metali przemysłowych i innych surowców znacznie przekraczał historyczne przeciętne poziomy i jak okazuje się, intensywne zakupy po ówczesnych cenach były znakomitą inwestycją. Z miesiąca na miesiąc rywalizacja o amerykańskich konsumentów stawała się coraz trudniejsza (USA wprowadzają kolejne cła, mające chronić lokalne firmy przed chińskim towarami, sprowadzanymi po dumpingowych cenach), a papiery skarbowe amerykańskiego rządu, które siłą rzeczy trzeba było kupować, aby zagospodarować dolarowe nadwyżki, stawały się coraz bardziej ryzykowne (zadłużenie USA i ryzyko obniżenia ratingu nigdy nie były wyższe niż obecnie). Wielkie programy pomocowe, skoncentrowane na rozwoju infrastruktury przemysłowej, w przeciwieństwie do amerykańskich dopłat dla banków czy koncernów motoryzacyjnych, oprócz generowania miejsc pracy, spełniały także inny długoterminowy cel: wymuszały zakupy coraz większej ilości surowców i dóbr za granicą, dzięki czemu obniżano bilans handlowy i angażowano nadwyżki do bardziej efektywnej pracy niż na 1 proc. w rok (oprocentowanie dwuletnich obligacji USA wynosi ok. 1 proc.). Jednocześnie systematycznie w siłę rośnie chińska klasa średnia, o czym może świadczyć choćby fakt, że chiński rynek motoryzacyjny w 2009 roku o jedną trzecią prześcignął amerykański.
Rynki wschodzące importują coraz więcej. Szacunki Goldman Sachs dla krajów BRIC, rynków wschodzących (EM) i rynków rozwiniętych (DM) (jako proc. globalnego improtu)
Źródło: Global ESC Reasearch
Rynki wschodzące zaczynają dbać o siebie
Rosnące znaczenie importu nie jest jedynie krótkotrwałym trendem – podobne tendencje widać na większości rynków wchodzących, które mają do nadrobienia długi dystans do rozwiniętych gospodarek pod względem poziomu życia. Analitycy Goldman Sachs w marcowym raporcie prognozują, że rynki wschodzące, ze względu na dynamicznie rosnące znaczenie popytu wewnętrznego, do 2020 roku prześcigną dojrzałe rynki pod względem udziału w globalnym imporcie. Obecnie, ok. 45 proc. importowanych dóbr trafia na rynki wschodzące, a pod koniec lat 90 ubiegłego wieku było to zaledwie 30 proc. W ciągu ostatniej dekady import emerging markets rósł w tempie 17 proc. rocznie, co po porównaniu ze światową średnią na poziomie 13 proc. i średnią dla rynków rozwiniętych na poziomie 10 proc. rocznie, wyjaśnia, w którym kierunku przesuwa się globalny rozkład sił.
Aikido w chińskim wykonaniu
W przeciwieństwie do Stanów Zjednoczonych, Chiny są w o tyle dogodnym położeniu, że kontrolują czynniki, od których zależy ich konkurencyjność na arenie międzynarodowej.
Jeśli import Chin będzie przewyższać eksport przez kilka kolejnych miesięcy, Amerykanie mogą otrzymać to, czego się domagają, tyle tylko, że wówczas będą grać w inną grę niż planowali. Umocnienie juana, na które obecnie tak usilnie nalegają, będzie wówczas najlepszym wsparciem dla chińskich konsumentów. Silniejszy juan pozwoli Chinom przyspieszyć opisany powyżej trend i w jeszcze większym stopniu skoncentrować się na wyrównywaniu poziomu życia własnych obywateli i rozwiązywaniu lokalnych problemów.
Amerykańscy politycy zdają się ignorować jedną kluczową kwestię: bilans handlowy jest tylko częścią większego równania. Druga to finansowanie deficytu budżetowego, który na każdym poziomie państwowej administracji osiąga rekordowe poziomy. Jeśli Chiny staną się importerem netto stracą motywację do kupowania amerykańskich obligacji. To z resztą nie przypadek, że wraz z systematycznym zwiększaniem znaczenia importu dóbr, Chiny od kilku miesięcy zmniejszają zaangażowanie w obligacje USA. Analitycy Societe Generale szacują, że w tym roku rentowność dziesięcioletnich papierów skarbowych USA wzrośnie do 4,5 proc. (obecnie wynosi ok. 3,8 proc.), a do marca 2011 roku osiągnie 4,75 proc. Wiele wskazuje zatem, iż Chińczycy w rywalizacji o pozycję światowego hegemona gospodarczego wykorzystują techniki znane z japońskiej sztuki walki aikido i zamieniają siłę przeciwników na własne korzyści. Rewaluacja juana wkrótce może dojść do skutku, ale większe są szanse, że dla Stanów Zjednoczonych będzie to kolejny cios nie do zablokowania, a nie cudowne lekarstwo na głębokie problemy strukturalne. Można walczyć o wyeksportowanie recesji do innych krajów, gdzie popyt wewnętrzny ma się lepiej, ale jeśli jednocześnie Amerykanie nakładają na lokalne przedsiębiorstwa nowe obciążenia (koszty reformy zdrowotnej, nowe ograniczenia dla banków, itp.), to albo mają jakiegoś asa w rękawie (bardzo wątpliwe), albo blefują i niczym początkujący pokerzysta podbijają w ciemno stawkę licząc, że przeciwnik się wystraszy.
Źródło: Open Finance