Czy sześciopak uratuje strefę euro?

„Wielki sukces” polskiej prezydencji może się okazać albo poważnym zagrożeniem, albo kolejnym unijnym bublem. Jedno wydaje mi się pewne: sześciopak nie uratuje strefy euro i nie sprawi, że Grecja czy Portugalia staną się wypłacalne.

Sześciopak – czyli pakiet pięciu rozporządzeń i jednej unijnej dyrektywy – po wielu miesiącach żmudnych negocjacji został w końcu uchwalony przez Parlament Europejski i zatwierdzony przez unijnych ministrów finansów. Entuzjaści tego projektu cieszą się, że jego postanowienia wejdą w życie jeszcze przed końcem roku i „wzmocnią zarządzanie gospodarcze” Wspólnoty.

Czym jest sześciopak?

Nowa unijna dyrektywa to prawdziwa rewolucja w sferze finansów publicznych. Przyznaje Komisji Europejskiej ogromne uprawnienia, które w rękach zręcznego polityka mogą zamienić się w faktyczną władzą nad państwami strefy euro. Oficjalnie „Dyrektywa o wymogach dla ram budżetowych” wprowadza nadzór nad finansami publicznymi państw członkowskich oraz mechanizmy zapobiegania i korygowania „nadmiernych nierównowag makroekonomicznych”.

Tłumacząc na polski: Komisja Europejska będzie mogła narzucić państwom eurolandu dyscyplinę budżetową oraz prowadzić centralne sterowanie narodowymi gospodarkami. KE będzie mogła żądać od krajów strefy euro redukcji nadmiernych deficytów budżetowych i długu publicznego. Chodzi o kraje, które nie przestrzegają kryteriów z Maastricht, czyli mają deficyt budżetowy przekraczający 3% produktu krajowego brutto oraz dług publiczny wyższy niż 60% PKB. Problem ten dotyczy niemal wszystkich państw strefy euro.

Deficyty budżetowe państw Unii Europejskiej jako odsetek PKB Źródło: Eurostat. Dane za rok 2010.

Co więcej, Komisja będzie mogła nałożyć sankcje prewencyjne, jeśli tylko uzna, że dany kraj może naruszyć limity długu lub deficytu. Władza komisarzy zostanie rozszerzona na niesprecyzowane jeszcze wskaźniki makroekonomiczne, gdzie przekroczenie (nieustalonych jeszcze) unijnych norm będzie skutkowało karami finansowymi.

Po wszczęciu procedury „nadmiernej nierównowagi” KE będzie mogła zażądać od kraju wpłacenia depozytu w kwocie stanowiącej 0,2% PKB (w przypadku Polski byłoby to ok. 2,6 mld złotych). Jeśli kraj oskarżony o „nadmierną nierównowagę” nie zastosowałby się do „zaleceń i rekomendacji” Komisji, to depozyt automatycznie stanie się grzywną i przepadnie bezpowrotnie.

Europejscy politycy zostawili sobie jednak furtkę, zapewne na wypadek, gdyby kary miały dosięgnąć którąś ze „świętych krów” – Francję, Włochy lub Niemcy. Ministrowie finansów państw Unii Europejskiej mogą bowiem zablokować otwarcie procedury nadmiernej nierównowagi kwalifikowaną większością głosów.

Intencje i konsekwencje


Co się dzieje
ze strefą euro?

Oficjalnie unijni politycy mówią, że sześciopak ma wzmocnić Unię Europejską, pogłębić integrację i uniemożliwić powtórkę wydarzeń w Grecji. Opinię publiczną zalał potok określeń w stylu „stabilizacja”, „wzmocnienie”, „integracja” itd. Faktycznie chodzi jednak o rozszerzenie władzy Komisji Europejskiej nad państwami Unii Europejskiej, a w szczególności nad członkami strefy euro. Bruksela uzyska prawo nie tylko do opiniowania krajowych budżetów, ale także do kontrolowania procesów zachodzących w realnej gospodarce. Jest to wstęp do centralnego sterowania gospodarką za pomocą uznaniowych i nieodwołalnych rekomendacji i ostrzeżeń, a później sankcji. Przy tym koszty „błędnej” polityki gospodarczej oskarżonych rządów poniosą obywatele, a nie sami rządzący. Sześciopak nie przewiduje bowiem kar finansowych dla ministrów finansów czy premierów zadłużających kraje ponad limity obowiązujące w strefie euro.

Oprócz ogromnej władzy przyznanej Komisji Europejskiej (która była pomysłodawcą sześciopaku) Bruksela może uzyskać dodatkowe wpływy finansowe. W 2010 roku tylko trzy z 17 krajów strefy euro (Finlandia, Luksemburg i Estonia) spełniały kryteria z Maastricht. Według prognoz Komisji Europejskiej w tym roku do tego grona dołączą jedynie Niemcy, a coraz gorsze perspektywy gospodarcze niemal gwarantują podobne rezultaty w roku 2012. Oznacza to, że KE będzie mogła (pytanie, czy będzie chciała) zażądać 0,2% PKB „kaucji” od niemal całej strefy euro! W praktyce oznaczałoby to nałożenie pierwszego europejskiego podatku na obywateli Wspólnoty.

Bać się czy śmiać?

Jeśli uznamy europejskich polityków za skutecznych, odpowiedzialnych i zdeterminowanych przywódców, to sześciopak może stanowić pierwszy krok na drodze do utworzenia centralnego europejskiego rządu wydającego polecenia krajom członkowskim. Byłoby to istotne pogłębienie integracji i dość poważna próba wzmocnienia strefy euro poprzez jednolitą politykę gospodarczą i fiskalną. Euroland faktycznie stałby się państwem federalnym z własnym bankiem centralnym i niedemokratycznie ustanawianym rządem.

Z drugiej strony europejscy politycy nie są w stanie przeforsować nawet elementarnych reform we własnych krajach ani okiełznać wybujałych deficytów budżetowych. Trudno więc oczekiwać, że poradzą sobie z tymi problemami w skali całego kontynentu. Również pozycja Komisji Europejskiej nie jest tak silna, jak wskazuje na to unijne prawo. Komisarze także są politykami i swoje stanowiska zawdzięczają szefom rządów państw Unii. Wątpliwe, aby szef Komisji był w stanie „postawić się” niemieckiej kanclerz czy francuskiemu prezydentowi.

Ponadto Europa ma długą tradycję lekceważenia unijnego prawa. Limitów 3% i 60% PKB dla deficytu budżetowego i długu publicznego nie przestrzegają nawet Niemcy i Francja. Dlatego procedura nadmiernego deficytu okazała się fikcją. KE nie miała środków ani odwagi, by zdyscyplinować największe państwa strefy euro. Teraz dostała do ręki narzędzia, ale nie wierzę, aby była w stanie z nich skutecznie korzystać.

Trudno sobie wyobrazić, aby władcy Niemiec, Francji czy Włoch słuchali poleceń mianowanego przez siebie szefa Komisji Europejskiej. Zwłaszcza przed zbliżającymi się wyborami, w których na ogół wygrywają tylko ci, którzy coś społeczeństwu obiecają. Obietnice wiążą się ze wzrostem wydatków publicznych finansowanych na kredyt, czyli poprzez deficyt budżetowy. Nieskuteczność unijnych regulacji najlepiej widać w przypadku Grecji, która ustawicznie i z premedytacją oszukuje resztę Europy, a ta i tak daje Atenom kolejne – zapewne bezzwrotne – pożyczki. Jeśli Berlin i Bruksela nie są w stanie zdyscyplinować Greków, to raczej nie uda im się narzucić odpowiedzialności budżetowej Włochom czy Francuzom. I dlatego uważam, że sześciopak nie powstrzyma eskalacji kryzysu w strefie euro i nie zapobiegnie upadkowi wspólnej waluty.

Foto PAP FRANK LEONHARDT

Źródło: Bankier.pl