Kto będzie płakał nad słabym frankiem?

6 września 2011 roku szwajcarski bank centralny postanowił zablokować tryby wolnorynkowej maszyny i de facto usztywnił kurs franka wobec euro. Szwajcarzy poświęcili część swojej suwerenności i wiarygodności w zamian za lepsze wyniki eksporterów, handlowców i hotelarzy.

Według deklaracji SNB ustalenie dolnego limitu kursu wymiany euro nie miało na celu powiązania euro z frankiem, lecz jedynie zatrzymanie nadmiernej aprecjacji szwajcarskiej waluty. Decyzja ta została uzasadniona obroną „interesu kraju” oraz chęcią uchronienia gospodarki przed „strasznymi długoterminowymi zniszczeniami” – takich słów użył prezes SNB Phillipp Hildebrand.

Kto na tym zyska

Realnymi wygranymi będą przede wszystkim szwajcarscy eksporterzy – czyli wielkie międzynarodowe korporacje, takie jak Nestle, ABB, Swatch czy Roche. Dla nich słabszy frank oznacza wyższe zyski za produkty sprzedane do państw strefy euro. Dewaluacja waluty umożliwia im poprawę pozycji konkurencyjnej i rezygnację z bolesnej restrukturyzacji. To ważne dla pracowników tych firm, którym groziły zwolnienia lub obniżki wynagrodzeń.

Drugą grupę wygranych stanowią szwajcarscy handlowcy, którzy z przerażeniem patrzyli, jak ich rodacy robili zakupy niemieckich hipermarketach, gdzie ceny były znacznie niższe niż w Szwajcarii. Ten sam dylemat mieli hotelarze i restauratorzy z alpejskich kurortów, którzy narzekali na odpływ klientów do austriackiej czy francuskiej konkurencji posługującej się słabszą walutą.

Beneficjantami tańszego franka stanie się 700 tysięcy polskich rodzin, które zaciągnęły kredyty mieszkaniowe denominowane w helweckiej walucie. Spadek kursu franka z 3,80 do 3,50 złotego oznacza dla nich oszczędności rzędu przynajmniej stu złotych miesięcznie. To dobra wiadomość także dla całej polskiej gospodarki. Oszczędności na spłacie rat kredytowych zostaną zapewne przeznaczone na konsumpcję, co powinno przełożyć się na wyższy wzrost PKB.

W przeciwieństwie do zadowolonych „frankowiczów” decyzja SNB przyprawiła o ból głowy zarówno drobnych inwestorów jak i zarządzających funduszami inwestycyjnymi.

Z dnia na dzień zamknięta została jedna z nielicznych „bezpiecznych przystani” – czyli miejsc oferujących bezpieczne (choć niezbyt dochodowe) przechowanie realnej wartości kapitału. Frank powiązany z euro jest w tym momencie walutą równie słabą co samo euro.

Część analityków prognozuje, że na decyzji SNB zyskać może amerykański dolar i obligacje skarbowe Stanów Zjednoczonych. Choć parametry fiskalne USA są równie słabe jak Włoch czy Grecji, to amerykańskie Treasuries wciąż są uważane za jedną z najpewniejszych inwestycji. Zyskać mogą także waluty tych państw rozwiniętych, które mogą pochwalić się niskim zadłużeniem publicznym i dobrą kondycją gospodarki. W tym kontekście wymieniane są dolar kanadyjski i australijski, korona szwedzka i norweska (a czasem także czeska).

Ale bezkonkurencyjnym zwycięzcą w klasie bezpiecznych aktywów powinno okazać się złoto, dla którego frank w ostatnich miesiącach był podstawową alternatywą. Żółty metal został praktycznie pozbawiony konkurencji – nie ma obecnie innej tak płynnej, bezpiecznej i powszechnie akceptowalnej waluty jak złoto. Na fali rosnących notowań żółtego metalu szanse na wzrost cen ma także srebro, czasem zwane pogardliwie „złotem dla ubogich”.

Kto na tym straci?

Usztywnienie kursu franka najmocniej uderzy w samych Szwajcarów. Wartość ich dochodów i oszczędności z dnia na dzień stopniała o 8%. Za to same sto franków Helweci będą mogli kupić mniej w niemieckich sklepach i zatankować mniej paliwa. Jednakże te straty nie będą dla nich mocno odczuwalne – kurs niższy niż 1,2 franka za euro obowiązywał tylko przez dwa miesiące.

Znacznie boleśniej decyzję SNB odczuli spekulanci grający na wzrost wartości franka. Kurs EUR/CHF dostosował się do parytetu w zaledwie kilkadziesiąt sekund, w czasie których depozyty zabezpieczające zostały praktycznie wyzerowane. Stracili też inwestorzy, którzy w ciągu ostatnich dwóch miesięcy przywieźli swoje oszczędności do Szwajcarii i wymienili je na franki po kursie niższym niż 1,20. Najwięksi pechowcy mogli stracić na tej operacji nawet 20%.

Rogalski: bezprecedensowa decyzja SNB

Stratni mogą być też akcjonariusze Szwajcarskiego Banku Narodowego. SNB jest bowiem spółką prywatną notowaną na giełdzie w Zurychu (ISIN: SNBN / CH0001319265). Potencjalne interwencje walutowe mogą się okazać bardzo kosztowne. SNB już poczuł gorzki smak strat finansowych, gdy w 2009 roku przez dziewięć miesięcy bronił kursu 1,50 franka za euro. Od początku sierpnia akcje SNB potaniały o 16%.

Jednakże koszty usztywnienia kursu franka mogą być znacznie większe niż ktokolwiek może sobie teraz wyobrazić. SNB podjął ogromne ryzyko, wystawiając na szwank wiarygodność Szwajcarii i destabilizując mechanizm rynkowy umożliwiający płynne dostosowanie kursu franka i podaży pieniądza do aktualnej sytuacji gospodarczej. Szwajcarii grożą teraz kryzysy wywołane przez nierównowagę handlową, a nadmierny napływ kapitału może skutkować bańką spekulacyjną na rynku nieruchomości. Poważnym ryzykiem jest też skokowy wzrost inflacji.

Krzysztof Kolany
k.kolany@bankier.pl

Źródło: Bankier.pl