„Dobry kredyt to szybki kredyt, szybki kredyt to drogi kredyt, drogi kredyt to zły kredyt” mawiał J. P. Morgan. Rodzi się jednak pytanie, czy szybki i tani kredyt to faktycznie kredyt najlepszy.
Lepszym wydawałby się taki, który w długim czasie nie obróci się przeciwko kredytobiorcy i „nie wyrządzi mu krzywdy”. O produkt uszyty na miarę zawsze łatwiej, gdy akcja kredytowa w całej gospodarce jest szersza. Czy jest? Dyskutowano o tym dyskutowano w ramach dorocznej konferencji Polski Rynek Mieszkaniowy, zorganizowanej przez NowyAdres.pl.
Kredyt lepszy, czyli jaki
Dostępność kredytów mieszkaniowych w ostatnim okresie polepszyła się. Z opublikowanego niedawno raportu ZBP o kredytach mieszkaniowych i cenach transakcyjnych nieruchomości wynika, że zaciągamy kredyty coraz wyższe i na coraz dłużej. Wskaźnik LTV przekraczający 100% znowu na nowo zaczyna gościć w ofercie, coraz popularniejsze są też kredyty na 35 i więcej lat. Jeśli dodać do tego dane z rynku budowlanego, po trzecim kwartale 2010 r. można pozwolić sobie na nutę optymizmu względem przyszłości. Trwała odwilż czy wyłącznie jednorazowy zryw?
Dyrektor sprzedaży Verona Building, Maurizio Sangalli, pytany o klimat panujący na rynku deweloperskim wyznaje, że obecna sytuacja nie jest dla niego w żaden sposób nietypowa, że obecne warunki, w których o finansowanie inwestycji trzeba się postarać, a nie dostaje się go „z marszu” i na kredyt zaufania jest sytuacją zupełnie naturalną. „Polski rynek powrócił do normalności”, twierdzi Sangalli. Pytani o normalnośc na rynku kredytów hipotecznych, obserwatorzy rynku przyznawali, że bieżąca sytuacja jest stabilna.
Nie ma też podstaw, by tęsknić do okresu sprzed dwóch lat, kiedy rozdawanie kredytów lekką ręką budziło obawy o jakość tych zobowiązań. Dziś średnio 2 na 100 kredytobiorców ma problem z uregulowaniem zobowiązania z tytułu kredytu mieszkaniowego, to niski odsetek. I mimo że banki w nowych warunkach ekonomicznych nie zaufałyby części kredytobiorców sprzed dwóch lat, nic nie wskazuje na to, byśmy mieli mieć w kraju do czynienia z masową niespłacalnością kredytów hipotecznych. Ewentualne obawy pojawiają się przy kredytach walutowych, na które szturmem ruszyliśmy przed światowym kryzysem.
Waluta – przyjaciel czy wróg
Jeszcze w 2008 roku proporcja kredytów udzielanych w złotym do tych w obcej walucie miała się jak 30:70; królował frank szwajcarski, daleko w tyle pozostawiając dolara czy eurowalutę. Dziś jest odwrotnie: 72,8% nowo udzielanych kredytów mieszkaniowych dotyczy polskiej waluty. 21,8% to kredyty w euro, na franka decyduje się lub może sobie pozwolić jedynie 5,4% kredytobiorców.
Popularność europejskiej waluty jest związana m.in. z czekającym Polskę wstąpieniem do wspólnej strefy walutowej. Trudno się jednak spodziewać, by do tego czasu wspólnotowa waluta powtórzyła historię franka. – Wobec kolejnych rekomendacji dla banków poziom kredytów walutowych powinien pozostać na obecnym, nie wyższym niż 30 proc. poziomie – mówił podczas konferencji Jarosław Sadowski z firmy Expander.
Mimo ograniczonego wzrostu kredytów walutowych, jest zgoda co do tego, że polski rynek kredytów hipotecznych wciąż wykazuje spory potencjał. Wartość zadłużenia z tytułu mieszkaniowych kredytów hipotecznych w relacji do PKB nie sięga w Polsce nawet 20 proc., to daleko mniej niż w najbardziej zadłużonych krajach Europy – Islandii, Wielkiej Brytanii czy Holandii. Tamte wskaźniki nie są i nie powinny być odnośnikiem, do którego zmierzamy. Porównanie pozwala jednak sądzić, że ani banki, ani kupujący nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa.
Kilka kolejnych lat niewiele zmieni w sposobie finansowania zakupu nieruchomości – kupno mieszkania za gotówkę lub ze znacznym wkładem własnym długo jeszcze nie będzie osiągalne. Nie w kraju, gdzie choć ponad 60 proc. obywateli deklaruje świadomość konieczności oszczędzania, to czyni to ledwie kilkuprocentowa grupa. Bez kredytu spełnienie marzenia o własnej nieruchomości dla wielu byłoby nieosiągalne, a te marzenia będą realizowane bez względu na zewnętrzną presję.
Mówienie o tym, czy koniec roku 2010 jest ostatnim dzwonkiem dla chcących skredytować zakup mieszkania wydaje się więc nieporozumieniem. Podwyższenie stawki podatku VAT, zmiana kryteriów programu Rodzina na swoim czy kolejne obostrzenia banków – owszem – odetną pewnej grupie możliwość finansowania, dla wielu jednak właśnie ten kolejny rok okaże się najlepszym do zaciągnięcia kredytu w banku, bo poprawi się ich prywatna sytuacja finansowa lub pogorszą się ich osobiste warunki mieszkaniowe. O podpisaniu kilkudziesięcioletniej umowy nie decyduje przecież głos jednego czy drugiego analityka, ale realna i doskwierająca w danym momencie potrzeba mieszkaniowa.
Zamiast więc zachodzić w głowę czy schyłek roku jest ostatnią szansą na posiadanie własnego kąta, lepiej skrupulatnie prześwietlić rodzinny budżet i zaplanować własny najlepszy moment na rozpoczęcie życia z kredytem. Tym sposobem tak styczeń, czerwiec, jak i grudzień okażą się jednakowo dobrym momentem na kredyt.
Źródło: Bankier.pl