Na początku roku więcej jest nadziei na to, że będzie lepszy niż racjonalnych przesłanek, że tak się stanie. Ale na rynkach czasem emocje mają większe znaczenie niż liczby.
Ostatnia sesja minionego roku na Wall Street nie należała do udanych. Dow Jones spadł o 0,6 proc., ale i tak udało mu się zanotować 5,6 proc. zwyżkę w skali ostatnich dwunastu miesięcy. S&P500 szanse na symboliczny zysk zmarnował, spadając o 0,4 proc. W jego przypadku można mówić o remisie, bo 2011 rok kończy na niemal identycznym poziomie, na jakim go zaczynał. Symbolicznie, ale jednak, stracił dwie setne procent. Trochę to dziwne, że nie widzieliśmy window dressing, ale daleko idących wniosków trudno z tego faktu wyciągać. Można przypuszczać, że zarządzający funduszami spisali rok na straty i szykują się do następnego. Czas pokaże, jak uda się im rozegrać tę partię.
Łatwo nie będzie, bo choć rok mamy nowy, to problemy wciąż te same. Kryzys zadłużenia w Europie wciąż czeka na rozwiązanie. Spowolnienie w gospodarce jest nieuniknione, a w oczy zagląda groźba recesji. Polityka będzie mieć spory wpływ na rynki, a to nie wróży nic dobrego. Wybory odbywać się będą w krajach o kluczowym znaczeniu dla Europy i świata (Grecja, Włochy, Stany Zjednoczone). Napięcie wokół Iranu to także nienajlepszy znak.
Interesująco wyglądało za to zakończenie roku w Europie. Indeks w Paryżu zyskał w piątek 1 proc. a DAX wzrósł o 0,85 proc. Zwyżki zanotowano na niemal wszystkich parkietach, z wyjątkiem kilku krajów naszego regionu. W Atenach wskaźnik zyskał prawie 2 proc. Na drugim biegunie znalazł się Budapeszt, ze spadkiem o 1,7 proc. i Stambuł ze stratą sięgającą 1,5 proc. Węgry na karę w pełni sobie zasłużyły. Turcja w 2011 r. nie była ulubieńcem inwestorów. Obecność w tym gronie warszawskich indeksów można uznać za przejaw rynkowej niesprawiedliwości, ale trzeba się z tym pogodzić.
Na zakończenie starego roku dobre dane napłynęły z Chin. Wyliczany przez tamtejsze instytucje wskaźnik aktywności przemysłu wzrósł z 49 do 50,3 punktu, wychodząc ze strefy sygnalizującej osłabienie. To jednak jeszcze nie powód, by wpadać w euforię. Nie było zresztą jej widać w dzisiejszych notowaniach na giełdach azjatyckich. Na godzinę przed końcem handlu w Szanghaju indeksy zwyżkowały po kilka setnych procent. W Indiach i Indonezji spadki sięgały 0,3-0,4 proc. Na Tajwanie wskaźnik tracił 1,7 proc.
Dziś nastroje na parkietach naszego kontynentu zależeć będą od informacji makroekonomicznych. Opublikowane zostaną wskaźniki aktywności przemysłu w Polsce, Niemczech i strefie euro. W każdym z tych przypadków spodziewana jest niewielka poprawa w porównaniu do poprzedniego miesiąca. Ale w żadnym nie ma nadziei na wyjście powyżej poziomu 50 punktów. Taka niespodzianka możliwa byłaby jedynie w przypadku Polski. Nawet gdyby tak się stało, trudno byłoby liczyć na silne wzrosty na warszawskim parkiecie.
Źródło: Open Finance