Kredyty we frankach szwajcarskich, mimo kolejnych podwyżek stóp procentowych w Szwajcarii i wprowadzeniu w życie tzw. Rekomendacji „S”, są nadal chętnie wybierane przez klientów. Z danych ZBP wynika, że decyduje się na nie około 40 proc. Polaków pożyczających na mieszkanie. Kredyty we frankach są bowiem tańsze od kredytów złotówkowych.
„Bankowcy zacierają ręce, bo na kredytach we frankach zarabiają znacznie lepiej niż na tych złotowych. Przede wszystkim dlatego, że marża – czyli zarobek banku – przy takich kredytach jest zwykle znacznie wyższa niż przy złotowych. […]. To nie wszystko. O ile w przypadku kredytów złotowych bank zarabia niemal wyłącznie na odsetkach, to w przypadku kredytów we frankach otwierają się dodatkowe furtki wynikające z tego, że kredyt jest wyrażony we frankach, ale spłacany w złotych.” – pisze „Gazeta Wyborcza”.
„Na różnicach kursowych zarabiają słono niemal wszystkie banki udzielające kredytów we frankach. Wypłacają klientom kredyt po niezbyt korzystnym kursie, narzucają dodatkową prowizję za zmianę waluty całego kredytu (np. z franków na złote), a przede wszystkim narzucają wysoki kurs spłaty rat.
W marcu ‚Gazeta’ wyliczyła, że z powodu tzw. spreadu – czyli rozbieżności między kursem, po którym klient otrzymuje kredyt, a tym, po którym musi go spłacać – miesięcznie każdy walutowy kredytobiorca oddaje bankowi od 20 do 70 zł (to zależy od kwoty kredytu). W skali roku na spreadzie od kredytów walutowych banki dodatkowo zarabiają ok. 100 mln zł!” – pisze dziennik.
„Najwyższy spread – ponad 14 gr na każdym franku – stosuje DomBank, ale słono – ponad 12 gr – płacą za wymianę walut również spłacający comiesięczne raty klienci GE Money Banku, Raiffeisen Banku, Kredyt Banku oraz greckiego Polbanku. Tymczasem część banków po cichu stale podnosi spread, rekompensując sobie w ten sposób coraz niższe dochody z odsetek wskutek spadających marż.” – czytamy w „Gazecie Wyborczej”.
Więcej informacji w dzisiejszym wydaniu „Gazety”.
